W skupieniu obejrzałam kopię pełnej dokumentacji kraksy pod Łodzią...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Dziki Wadysawowi Chojnackiemu powstaa dokumentacja, ktra staa si podstaw przygotowanej do druku przez Wojciecha Chojnackiego i Marka Jastrzbskiego...
»
PrintPreviewDialog udostępnia wiele funkcji, które pozwalają użytkownikowi na powięk-szenie, przewijanie i zmienianie stron podglądanego dokumentu...
»
Skrzynkę z dokumentami wsunąłem pod łóżko, starannie zamknąłem okna i drzwi, i pomaszerowałem do małej restauracyjki, która mieściła się na...
»
[*5] Wywiad z autorem podczas krecenia telewizyjnego filmu dokumentalnego The Occult Experience, Instytut Esalen, grudzien 1984...
»
Venizelos poczekał, aż zajmą się uporządkowywaniem dokumentów, i dał znak trzem podoficerom, by pomogli im uporać się z problemem...
»
Uczynił kilka kroków i wskazał dokumenty, przy­ciśnięte świecznikiem...
»
przebiegłości Bajbarsa: dokument faktycznie przekazywał królestwo w ręce sułtanowi...
»
Will nie poczuł się skrępowany nagłą odpowiedzialnością, jak Sken na początku podróży łodzią...
»
bił śmierć za swoje trudy — odrzekł Lodziarz...
»
Matt usłyszał stukanie odsuwanych krzeseł, ale nie obejrzał się...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Wynikało
z niej, że miałam rację, Helena znalazła się na poboczu przed zderzeniem, a nie po, ani
nawet w trakcie. Szarpała się może i przez walkę z nią kierowca stracił na moment pa-
nowanie nad kierownicą, akurat w trudniejszej sytuacji na drodze.
— Porwali ją — orzekłam, zanim się zdążyłam zastanowić, co mówię. — Usiłowała
uciec...
— Też nam się tak wydaje — przyznał pułkownik. — I podejrzewam, że pani wie
dlaczego.
— Chałę wiem. Za to pan wie, kto. Kto ją porwał, tych, co ją wieźli, też nieźle wyko-
tłowało. Znacie ich, oni gęby nie mają?
— Tak jakby nie mieli. Kierowca nie żyje. Reszta, o ile było ich więcej, uciekła. Co
pani na to?
— O mój Boże, nic. Nie rozumiem sprawy. Jak oni załatwili z tą głową, kiedy i gdzie
jej odrąbali?
Obaj panowie popatrzyli na siebie, w okno i na mnie.
74
75
— No dobrze, powiem pani prawdę — zdecydował się pułkownik. — To wcale nie
było tak, tylko zupełnie inaczej i cała ta historia zakrawa na makabryczny dowcip.
Rozmawiamy prywatnie, o ile się orientuję, nie nagrywa pani rozmowy, i od razu mó-
wię, że w razie czego wyprę się każdego słowa. Otóż...
Chłonęłam każde jego słowo do wyparcia niczym gąbka morską wodę. Dowiedziałam
się, co następuje: Obecność w katastrofie Heleny jako ofiary stwierdzono od razu, ale
ofiar było więcej i bardziej poszkodowanych, chętnie powitano zatem pomoc społe-
czeństwa. Ktoś przypadkowy, jakiś nie tknięty kraksą kierowca, zaofiarował się, że sam
ją zawiezie do szpitala, będzie jechał za karetką, sanitariusz pomógł wepchnąć ją do sa-
mochodu marki Mercedes, tyle pamiętał i cześć. Na tym skończył się kontakt z ofiarą.
Mercedes do szpitala w ogóle nie dotarł, czym nikt się specjalnie nie przejął, uznano
bowiem, że zapewne lepiej się czuła, niż można było mniemać, i pojechała do domu le-
czyć siniaki we własnym zakresie. Po kilku dniach jednakże...
Wścibskość dzieci w różnym wieku przekracza wszelkie granice. Chłopak jeden,
na wrotkach, podejrzał, jak z mercedesa wyciągnięto pakunek, dwóch facetów to ro-
biło, a rzecz miała miejsce na drodze przez Modrzew w odludnym akurat lasku, paku-
nek zawleczono w głąb zieleni i zakopano pośpiesznie i płytko. Przyjrzał się temu cieka-
wie, po czym udał się z donosem do glin. Trzy godziny nie przeszły, jak we wskazanym
miejscu odkopano ludzkie zwłoki płci żeńskiej bez głowy. Numeru mercedesa chłopak
nie pamiętał, co nie miało wielkiego znaczenia, bo z pewnością był fałszywy. Zwłoki
przez czysty przypadek trafiły do tego samego szpitala, który nieco wcześniej przyj-
mował i leczył ofiary kraksy i rozpoznał je ten sam sanitariusz. — A rozpoznał je, pro-
szę pani, tylko dlatego, że facetka miała na sobie jako... czy ja wiem, jak to nazwać, ser-
daczek...? Takie coś na górnej części... Co uparła się kupić jego żona, a drogie to było,
więc utkwiło mu w pamięci. Twierdził, że o mało się przez to nie rozwiedli, przez ten
szczegół garderoby zapamiętał ofiarę, po czym rozpoznał te zwłoki bez głowy. Osobiście
wpychał poszkodowaną do mercedesa, ten serdaczek bił go po oczach, to jego określe-
nie, nie moje, zwłoki miały to na sobie, reszta się zgadzała. Wzrost, tusza... Nawet w po-
śpiechu i zamieszaniu takie rzeczy się pamięta, w ten sposób wyszło, że jedna z ofiar
kraksy nie dojechała do szpitala, a za to postradała głowę. Powiedzmy szczerze, pojawił
się kłopot, dotarło do nas, po czym pojawiła się pani z komunikatem o głowie i Hele-
nie Wystrasz. Udało nam się te rzeczy skojarzyć. Z nie znanych nam na razie powodów
Helena Wystrasz padła ofiarą jakichś zbrodniczych machinacji...
— Ale później miała głowę! — wyrwało mi się. — Skąd...?!
— Podrzucono ją. Do kostnicy. Czy ja muszę pani dokładnie tłumaczyć, co się dzie-
je w szpitalach...?
— Nie, wcale pan nie musi. Z tego wynika, że beze mnie nadal panowie mieliby ten
kłopot?
76
77
— Zgadza się i dlatego tu jesteśmy. Dziwaczna sprawa. Nie zostawia się takich rzeczy
odłogiem. Uczciwie pani wyznam, nie umiem sobie wyobrazić, jaki to może mieć zwią-
zek z panią, może czysty przypadek, ale odjechała pani przecież natychmiast...?
Ponownie, z detalami, z wyliczeniem czasu co do sekundy, opisałam wypadek pod
Łodzią. Do listu Heleny uparcie postanowiłam się nie przyznawać, miałam zatem trud-
ności z włączeniem siebie w całą aferę. Gdyby tę głowę odrąbali jej natychmiast i we-
pchnęli do bagażnika najbliższego samochodu, proszę bardzo, byłby to zwykły przypa-
dek, ktoś musiał stać najbliżej, ale nazajutrz...? Czy po dwóch dniach...? Dlaczego ja, do
ciężkiej, nieprzemakalnej, wyjątkowo złośliwej cholery...?!
— Ja myślę... — powiedziałam niepewnie. — W Zgorzelcu... Okazja była, może
chcieli pozbyć się jej... Jak by tu... Zwłoki nieznane, dokumentów panowie nie znaleźli,
głowa odjedzie razem ze mną...
— A pani ją wyrzuci do zagranicznego śmietnika?
— Nie ukrywam, że miałam taką myśl...
— O Jezu — powiedział ze zgrozą kapitan Borkowski.
— Całe szczęście, nie wyrzuciła jej pani. Pani chyba zdaje sobie sprawę, że mamy
pewne doświadczenie? Wiemy, że pani coś ukrywa, wiemy o pani dużo, nie bierze pani
na ogół udziału w przestępstwach, ale nic straconego. Może zaczęła pani miesiąc temu?
Może bezwiednie? Niechże pani, do pioruna ciężkiego, pomyśli logicznie, nie bez po-
wodu przyszła pani do nas, mogła pani ukryć to idiotyczne wydarzenie...
— Myślałam, że ciągle ją mam — wyznałam żałośnie.

Powered by MyScript