.. to są kobiece suknie! — I cóż stąd? Indianin rzucił te słowa sucho, krótko; od czasu gdy się spotkali, nie słyszała z jego ust tak twardego tonu. Spojrzała niepewnie. Oczy miał zwężone, ściągnięte brwi i na ustach wyraz niechęci. Zorientowała się szybko, iż sprawy nie należy pogłębiać. Zmieszana, niezręcznie przeszła na inny temat: — Dziękuję. Umyję się i przebiorę z przyjemnością. Tylko... tylko... — Tylko co? Patrzał już na nią spode łba, jak wilk. Na sekundę Minnetaki doznała uczucia strachu. Lecz wnet hardo odrzuciła w tył głowę i oświadczyła dumnie: — Ale jeżeli mam się przebrać i umyć, to ty stąd wyjdź! Indianin spoglądał na nią chwilę, jakby nie rozumiejąc. Wyraz osłupienia przemknął mu po twarzy. Potem w oczach błysnęła wesołość. Minnetaki doznała wrażenia, że obcy parsknie głośnym śmiechem. Pohamował się jednak i rzekł z dobroduszną ironią: — Ach tak, rozumiem. Wyjdę, oczywiście. I Snow wyjdzie także. Prawda, Snow? Bo my zawsze chadzamy razem. Skierował się ku wyjściu. Odchodząc rzucił jeszcze przez ramię: — Bądź zupełnie spokojna. Wrócę nie tak zaraz. Masz czas. Minnetaki ścigała go wzrokiem. Otworzył drzwi — prostokąt z desek zawieszony na pętlach z witek wierzbowych — i znikł w ciemnym przejściu. Drzwi zamknęły się za nim. Wtenczas Minnetaki wyciągnęła przed siebie ręce z odzieżą i raz jeszcze przyjrzała się jej bacznie. Były to niewątpliwie suknie kobiece, a raczej dziewczęce, z miękkiej skórki sarniej, pracowicie zdobione frędzlą i haftem. Również pończochy skórzane i drobne mokasyny pasować mogły jedynie do kobiecych nóżek. Wszystko było nowe, czyste, na sposób krajowywytworne. Minnetaki dumała chwilę, kręcąc głową. Lecz naraz wzruszyła ramionami. W gruncie rzeczy cóż ją to mogło obchodzić? Na razie trzeba się było umyć, przebrać i co prędzej odnaleźć obóz. Jakże się tam chłopcy muszą niepokoić...! Gorączkowo zrzuciła brudną odzież, nurzając twarz i ręce w chłodnej wodzie. Cóż to była za rozkosz! Pluskała się jeszcze i jeszcze, sama się do siebie śmiejąc. Potem wdziała świeże suknie, a rozczesawszy włosy, splotła je na nowo. Odświeżona, radosna, spojrzała na drzwi były na głucho zaparte. Zbliżywszy się pociągnęła je do siebie. Otworzyły się, skrzypiąc i chrzęszcząc na wiklinowych zawiasach. W korytarzu panował półmrok, gdyż z jednej strony zaglądał doń teraz blask płonącego w jaskini ognia, z drugiej — wpadało białe światło dzienne. Minnetaki minęła szczelinę i stanęła olśniona. Roztaczał się przed nią najpiękniejszy w świecie krajobraz. Skalne zbocze zstępowało w dół ku szmaragdowej dolinie, to w stromych bazaltowych skarpach, czarnych niby lawa, to w rudych złomach piaskowca, to znów w siwych, żyłkowanych bryłach granitu. Tu i ówdzie samotna sosna, wykrzywiona męczeńsko, sprawiała wrażenie zastygłego na wietrze płomienia o brunatnoczerwonych refleksach. Gałęzie, przyodziane w skąpą szatę ciemnych igieł, falowały w powietrzu niby dym. Daleko w dole rzeczułka snuła modre pasmo przez zielone skrawki łąki i złote plamy wydm piaszczystych. A za rzeczką stał bór, stalowosiny, podparty u skraju srebrną kolumnadą brzóz. Jaskrawe słońce na błękitnym stropie nieba podkreślało przepych barw, stapiając je jednocześnie w harmonijną całość. — Prawda, jakie to piękne? — szepnął tuż obok melodyjny głos Indianina. Jednocześnie Minnetaki uczuła, że mężczyzna ujmuje ją za rękę i ściska mocno. Bezwiednie zwróciła uścisk. Indianin wyciągnął wolne ramię i zakreślił nim łuk w powietrzu. — Myślę — rzekł — że Stwórca umiłował tę ziemię nad wszystkie inne... — O, tak — nabożnie szepnęła Minnetaki. Trwali chwilę milcząc, ramię przy ramieniu. Biały Snowprzywałęsał się skądś i siadłszy u nóg pana, ziewnął rozgłośnie. Indianin poklepał psa po szerokim łbie. — Głodnyś, biedaku? Racja. Późno już. Chodźmy na śniadanie. Minnetaki oprzytomniała od razu, jakby kto z niej urok zdjął. Prędko, niezręcznie wysunęła rękę z dłoni mężczyzny. Śpiesznie zaczęła się tłumaczyć. — Muszę już iść. Jest strasznie późno. Niepokoją się o mnie w obozie. Wyobrażam sobie, jak się niepokoją. Tylko ci jeszcze podziękuję za nocleg i za to, żeś mnie uratował wczoraj...
|