— Ależ to...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
— Ha! Pora ci już, pora rozejrzeć się za jaką głupią panną…Było rzeczą powszechnie wiadomą, że John Nieven jest nieprzejednanym wrogiem kobiet,...
»
Dziesięcioletnie bliżniaczki ze Złotego Brzegu stanowiły całkowite przeciwieństwo tego, jak ludzie wyobrażają sobie bliźniacze siostry — były do...
»
miejskiej partyzantki? Baader (z odpowiednim naciskiem) — a czy wasza interwencja nie jest niezbitym dowodem na to, że taka partyzantka jest...
»
Uszczęśliwieni chłopcy natychmiast pobiegli na dwór, Una poszła pomóc cioci Marcie przy zmywaniu — choć gderliwa staruszka niechętnie przyjmowała jej...
»
W moich rozmowach ze Stanisławom Beresiem znajduje się kilka miejsc wykropkowanych — wtedy już pozwalano znaczyć w taki sposób ingerencje cenzury...
»
Że ktoś ze mną zagra w berka, Lub przynajmniej w chowanego… Własne pędy, własne liście, Zapuszczamy — każdy sobie I korzenie...
»
— Czy moglibyśmy zwabić Gurboriana w pułapkę za pomocą rzekomego listu Voloriana? Przypuśćmy, że twój stryj zapragnął poznać prawdziwe...
»
— Mam nadzieję, że żądam większej forsy od tych tanich drani! I nie fałszywek, które ostatnio wpakowały mnie w takie tarapaty...
»
Ów największy Memnóg wstał i tak mi powiedział:— Czcigodny ojcze, wiemy dobrze, że będziemy potępieni i męczeni do końca świata, i...
»
— To, że jestem jednym z Cayhallów? Nie zamierzam mówić każdemu, kogo spotkam, ale nie będę zaskoczony, jeśli wkrótce się to wyda...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

.. to są kobiece suknie!
— I cóż stąd?
Indianin rzucił te słowa sucho, krótko; od czasu gdy się spotkali, nie słyszała z jego ust tak twardego tonu. Spojrzała niepewnie. Oczy miał zwężone, ściągnięte brwi i na ustach wyraz niechęci. Zorientowała się szybko, iż sprawy nie należy pogłębiać. Zmieszana, niezręcznie przeszła na inny temat:
— Dziękuję. Umyję się i przebiorę z przyjemnością. Tylko... tylko...
— Tylko co?
Patrzał już na nią spode łba, jak wilk. Na sekundę Minnetaki doznała uczucia strachu. Lecz wnet hardo odrzuciła w tył głowę i oświadczyła dumnie:
— Ale jeżeli mam się przebrać i umyć, to ty stąd wyjdź!
Indianin spoglądał na nią chwilę, jakby nie rozumiejąc. Wyraz osłupienia przemknął mu po twarzy. Potem w oczach błysnęła wesołość. Minnetaki doznała wrażenia, że obcy parsknie głośnym śmiechem. Pohamował się jednak i rzekł z dobroduszną ironią:
— Ach tak, rozumiem. Wyjdę, oczywiście. I Snow wyjdzie także. Prawda, Snow? Bo my zawsze chadzamy razem.
Skierował się ku wyjściu. Odchodząc rzucił jeszcze przez ramię:
— Bądź zupełnie spokojna. Wrócę nie tak zaraz. Masz czas.
Minnetaki ścigała go wzrokiem. Otworzył drzwi — prostokąt z desek zawieszony na pętlach z witek wierzbowych — i znikł w ciemnym przejściu. Drzwi zamknęły się za nim. Wtenczas Minnetaki wyciągnęła przed siebie ręce z odzieżą i raz jeszcze przyjrzała się jej bacznie. Były to niewątpliwie suknie kobiece, a raczej dziewczęce, z miękkiej skórki sarniej, pracowicie zdobione frędzlą i haftem. Również pończochy skórzane i drobne mokasyny pasować mogły jedynie do kobiecych nóżek. Wszystko było nowe, czyste, na sposób krajowywytworne. Minnetaki dumała chwilę, kręcąc głową. Lecz naraz wzruszyła ramionami. W gruncie rzeczy cóż ją to mogło obchodzić? Na razie trzeba się było umyć, przebrać i co prędzej odnaleźć obóz. Jakże się tam chłopcy muszą niepokoić...!
Gorączkowo zrzuciła brudną odzież, nurzając twarz i ręce w chłodnej wodzie. Cóż to była za rozkosz! Pluskała się jeszcze i jeszcze, sama się do siebie śmiejąc. Potem wdziała świeże suknie, a rozczesawszy włosy, splotła je na nowo. Odświeżona, radosna, spojrzała na drzwi były na głucho zaparte. Zbliżywszy się pociągnęła je do siebie. Otworzyły się, skrzypiąc i chrzęszcząc na wiklinowych zawiasach. W korytarzu panował półmrok, gdyż z jednej strony zaglądał doń teraz blask płonącego w jaskini ognia, z drugiej — wpadało białe światło dzienne. Minnetaki minęła szczelinę i stanęła olśniona.
Roztaczał się przed nią najpiękniejszy w świecie krajobraz. Skalne zbocze zstępowało w dół ku szmaragdowej dolinie, to w stromych bazaltowych skarpach, czarnych niby lawa, to w rudych złomach piaskowca, to znów w siwych, żyłkowanych bryłach granitu. Tu i ówdzie samotna sosna, wykrzywiona męczeńsko, sprawiała wrażenie zastygłego na wietrze płomienia o brunatnoczerwonych refleksach. Gałęzie, przyodziane w skąpą szatę ciemnych igieł, falowały w powietrzu niby dym. Daleko w dole rzeczułka snuła modre pasmo przez zielone skrawki łąki i złote plamy wydm piaszczystych. A za rzeczką stał bór, stalowosiny, podparty u skraju srebrną kolumnadą brzóz. Jaskrawe słońce na błękitnym stropie nieba podkreślało przepych barw, stapiając je jednocześnie w harmonijną całość.
— Prawda, jakie to piękne? — szepnął tuż obok melodyjny głos Indianina. Jednocześnie Minnetaki uczuła, że mężczyzna ujmuje ją za rękę i ściska mocno. Bezwiednie zwróciła uścisk. Indianin wyciągnął wolne ramię i zakreślił nim łuk w powietrzu.
— Myślę — rzekł — że Stwórca umiłował tę ziemię nad wszystkie inne...
— O, tak — nabożnie szepnęła Minnetaki.
Trwali chwilę milcząc, ramię przy ramieniu. Biały Snowprzywałęsał się skądś i siadłszy u nóg pana, ziewnął rozgłośnie. Indianin poklepał psa po szerokim łbie.
— Głodnyś, biedaku? Racja. Późno już. Chodźmy na śniadanie.
Minnetaki oprzytomniała od razu, jakby kto z niej urok zdjął. Prędko, niezręcznie wysunęła rękę z dłoni mężczyzny. Śpiesznie zaczęła się tłumaczyć.
— Muszę już iść. Jest strasznie późno. Niepokoją się o mnie w obozie. Wyobrażam sobie, jak się niepokoją. Tylko ci jeszcze podziękuję za nocleg i za to, żeś mnie uratował wczoraj...

Powered by MyScript