— Hettar wskoczył na siodło. — Uważajcie na siebie w Cthol Murgos. Zawrócił konia i ruszył zboczem w dół, na równinę. Klacz i źrebak biegli jego śladem. Źrebak obejrzał się jeszcze na Gariona i zarżał żałośnie, po czym pobiegł za matką. Barak smętnie pokręcił głową. — Będzie mi brakowało Hettara — mruknął. — Cthol Murgos to nie miejsce dla niego — zauważył Silk. — Musielibyśmy go uwiązać. — Wiem. — Barak westchnął. — Ale i tak będzie mi go brakowało. — W którym kierunku wyruszyć nam wypada? — zapytał Mandorallen. Belgarath wyciągnął rękę na południowy wschód. — Tędy. Skrajem Doliny dotrzemy do szańca, potem przetniemy południową część Mishrak ac Thull. Thullowie nie wysyłają patroli tak regularnie jak Murgowie. — Thullowie mało co robią, jeśli nie muszą — dodał Silk. — Są zbyt zajęci unikaniem Grolimów. — Kiedy ruszamy? — zapytał Durnik. — Jak tylko Relg zakończy swoje modły. — W takim razie zdążymy zjeść śniadanie — stwierdził zgryźliwie Barak. Przez cały dzień jechali przez płaski step południowej Algarii, pod jesiennym niebem o barwie głębokiego błękitu. Relg włożył na zbroję starą tunikę Durnika z kapturem. Był marnym jeźdźcem — nogi sterczały mu sztywno na boki. Wyglądał, jakby całą uwagę poświęcał na utrzymywaniu spuszczonej głowy i nie dbał o to, gdzie jedzie. Barak obserwował go niechętnie, z wyraźnie malującą się na twarzy dezaprobatą. — Nie chcę się wtrącać w twoje sprawy, Belgaracie — oświadczył. — Ale ten człowiek ściągnie na nas kłopoty. — Światło razi go w oczy, Baraku — wyjaśniła Cherekowi ciocia Pol. — I nie jest przyzwyczajony do konnej jazdy. Nie krytykuj go bez zastanowienia. Barak gniewnie zamknął usta, lecz jego twarz nie złagodniała. — Przynajmniej mamy pewność, że będzie trzeźwy — dodała z godnością ciocia Pol. — A to więcej, niż mogłabym powiedzieć o niektórych członkach naszej grupy. Barak chrząknął z zakłopotaniem. Rozbili obóz na bezdrzewnym brzegu krętego strumienia. Gdy zaszło słońce, Relg trochę się uspokoił, chociaż demonstracyjnie unikał patrzenia w stronę ogniska. Aż spojrzał w górę i zobaczył pierwsze gwiazdy na wieczornym niebie. Wpatrywał się w nie ze zgrozą, a pot zalał mu odkrytą twarz. Nagle osłonił głowę rękami i ze zduszonym krzykiem padł twarzą w dół na ziemię. — Relg! — zawołał Garion. Podbiegł do leżącego mężczyzny i bez namysłu chwycił go za ramiona. — Nie dotykaj mnie — jęknął odruchowo Ulgos. — Nie żartuj. Co się stało? Niedobrze ci? — Niebo — wycharczał Relg z rozpaczą, — Niebo! Przeraża mnie. — Niebo? — zdziwił się Garion. — Co z niebem? Spojrzał na znajome gwiazdozbiory. — Ono nie ma końca — jęknął Relg. — Sięga coraz wyżej, przez wieczność. I nagle Garion zrozumiał. W jaskiniach to on się bał — bał się bez powodu — ponieważ był zamknięty w ograniczonej przestrzeni. Tutaj, pod otwartym niebem, Relg odczuwał tę samą ślepą zgrozę. Garion uświadomił sobie ze zdumieniem, że Relg przez całe życie nie opuszczał pewnie jaskiń Ulgo. — Wszystko w porządku — próbował go uspokoić. — Niebo nic ci nie zrobi. Ono po prostu jest. Nie zwracaj na nie uwagi. — Nie mogę go znieść. — Nie patrz. — Ale wiem, że tam jest... cała ta pustka. Garion zerknął bezradnie na ciocię Pol. Skinęła dłonią, nakazując mu dalej mówić. — Nie jest puste... — zająknął się. — Pełno w nim różnych rzeczy... najrozmaitszych... chmur, ptaków, słonecznego światła, gwiazd... — Czego? — Relg podniósł głowę. — O czym mówisz? — Chmury? Wszyscy wiedzą, co... — Garion urwał. Relg najwyraźniej nie wiedział, co to są chmury. Nigdy w życiu ich nie widział. Chłopiec spróbował uporządkować myśli, uwzględniając ten fakt. Tłumaczenie nie będzie łatwe. Nabrał tchu. — Dobrze. Zacznijmy od chmur. Trwało to bardzo długo. Garion nie był przekonany, czy Relg zrozumiał, czy tylko chwytał słowa, by uniknąć myślenia o niebie. Po chmurach ptaki były trochę łatwiejsze, chociaż pióra okazały się bardzo trudnym pojęciem. — UL przemówił do ciebie — przerwał Relg, gdy Garion zaczął opowiadać o skrzydłach. — Nazwał cię Belgarionem. Czy takie jest twoje imię? — No... — Garion zawahał się. — Właściwie nie. Naprawdę mam na imię Garion, ale przypuszczam, że to drugie imię też będzie moim. Trochę później, kiedy będę starszy.
|