— Musiałem coś zrobić. Jako dziecko miała bardzo przenikliwy głos. Beldaran była cichą, szczęśliwą dziewczynką, ale twojej ciotki nie można było zadowolić. — Beldaran? — Bliźniacza siostra Polgary. — Starzec ucichł na moment, ze smutkiem patrząc w okno. Wreszcie westchnął, odwrócił się i spojrzał na pokój. — Chyba powinienem trochę posprzątać — stwierdził, jakby dopiero teraz zauważył kurz i śmieci. — Pomogę — zaofiarował się Garion. — Uważaj, żeby niczego nie rozbić — ostrzegł starzec. — Budowa niektórych rzeczy zajęła mi całe wieki. Krążył po komnacie, podnosił różne przedmioty i odkładał je z powrotem, od czasu do czasu dmuchał na nie, by usunąć kurz. Te wysiłki nie przynosiły jakoś rezultatu. Wreszcie przystanął, zapatrzony w niskie, twarde z wyglądu krzesło. Listwa ponad oparciem była podrapana i pocięta, jakby bardzo długo ściskały ją mocne szpony. Znowu westchnął. — Co się stało? — zapytał chłopiec. — To krzesło Poledry... mojej żony. Siadała na oparciu i obserwowała mnie... czasem, pod koniec, całymi latami. — Na oparciu? — Lubiła postać sowy. — Aha. — Garionowi nigdy jakoś nie przyszło do głowy, że dziadek był kiedyś żonaty. Choć oczywiście musiał, skoro ciocia Pol i jej siostra bliźniaczka były jego córkami. Zamiłowanie do sów jego nieznanej żony tłumaczyło, dlaczego ciocia Pol także preferuje tę postać. Uświadomił sobie, że dwie kobiety, Poledra i Beldaran, były ważnym elementem jego historii. Jednak irracjonalnie czuł do nich niechęć. Poznały i dzieliły tę część życia cioci i dziadka, której on nie poznał... i nie pozna. Starzec odsunął zwój pergaminu i podniósł dziwny instrument z lusterkiem na końcu. — Myślałem, że cię zgubiłem — szepnął do aparatu, gładząc go czule. — A ty przez cały czas leżałeś pod pergaminem. — Co to jest? — zainteresował się Garion. — To przyrząd, który wykonałem, kiedy próbowałem wykryć powód istnienia gór. — Powód? — Wszystko ma jakiś powód. — Wilk podniósł instrument. — Widzisz, trzeba tylko... — Przerwał i odłożył aparat. — To zbyt skomplikowane. Nie jestem nawet pewien, czy sam pamiętam, jak go używać. Ostatni raz trzymałem go w ręku, zanim jeszcze Belzedar przybył do Doliny. Kiedy się zjawił, odłożyłem swoje studia, by go uczyć. — Spojrzał na kurz i bałagan. — To na nic — stwierdził. — Kurz i tak opada zaraz z powrotem. — Byłeś tu sam, kiedy przybył Belzedar? — Był też mój Mistrz. Tam stoi jego wieża. — Wilk wskazał oddaloną o milę smukłą, wysoką konstrukcję, widoczną przez północne okno. — Naprawdę tu był? — spytał Garion. — To znaczy nie tylko duchem? — Nie. Był tu naprawdę. Działo się to zanim jeszcze Bogowie odeszli. — I zawsze tu mieszkałeś? — Nie. Przyszedłem tutaj jak złodziej, szukając czegoś, co mógłbym ukraść... chociaż nie, to było całkiem inaczej. Kiedy przyszedłem, byłem mniej więcej w twoim wieku. Umierałem. — Umierałeś? — zdumiał się Garion. — Zamarzałem na śmierć. Rok wcześniej opuściłem wioskę, w której się urodziłem... kiedy umarła moja matka. Pierwszą zimę przeżyłem w obozie Bezbożnych. Byli już wtedy bardzo starzy. — Bezbożni? — Ulgosi... a raczej ci, którzy nie poszli za Gorimem do Prolgu. Potem przestali rodzić dzieci, więc przyjęli mnie z radością. Nie znałem wtedy ich mowy, a ta czuła opieka zaczęła mnie denerwować, więc na wiosnę uciekłem. Wracałem następnej jesieni, ale niedaleko stąd dopadła mnie wczesna śnieżyca. Położyłem się obok wieży mojego Mistrza, by umrzeć... z początku nie wiedziałem nawet, że to wieża. Śnieg wirował dookoła i wyglądała jak kawał skały. O ile pamiętam, trochę się nad sobą użalałem. — Wyobrażam sobie. — Garion zadrżał na myśl o samotności i śmierci. — Trochę beczałem, a ten głos przeszkadzał mojemu Mistrzowi. Wpuścił mnie... przypuszczam, że głównie dlatego, bym w końcu zamilkł. Kiedy tylko wszedłem do środka, zacząłem się rozglądać, co by tu ukraść. — A on zrobił z ciebie czarodzieja.
|