— Byłeś dość okrutny dla swojej córki...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
— Ha! Pora ci już, pora rozejrzeć się za jaką głupią panną…Było rzeczą powszechnie wiadomą, że John Nieven jest nieprzejednanym wrogiem kobiet,...
»
Dziesięcioletnie bliżniaczki ze Złotego Brzegu stanowiły całkowite przeciwieństwo tego, jak ludzie wyobrażają sobie bliźniacze siostry — były do...
»
miejskiej partyzantki? Baader (z odpowiednim naciskiem) — a czy wasza interwencja nie jest niezbitym dowodem na to, że taka partyzantka jest...
»
Uszczęśliwieni chłopcy natychmiast pobiegli na dwór, Una poszła pomóc cioci Marcie przy zmywaniu — choć gderliwa staruszka niechętnie przyjmowała jej...
»
W moich rozmowach ze Stanisławom Beresiem znajduje się kilka miejsc wykropkowanych — wtedy już pozwalano znaczyć w taki sposób ingerencje cenzury...
»
Że ktoś ze mną zagra w berka, Lub przynajmniej w chowanego… Własne pędy, własne liście, Zapuszczamy — każdy sobie I korzenie...
»
— Czy moglibyśmy zwabić Gurboriana w pułapkę za pomocą rzekomego listu Voloriana? Przypuśćmy, że twój stryj zapragnął poznać prawdziwe...
»
— Mam nadzieję, że żądam większej forsy od tych tanich drani! I nie fałszywek, które ostatnio wpakowały mnie w takie tarapaty...
»
Ów największy Memnóg wstał i tak mi powiedział:— Czcigodny ojcze, wiemy dobrze, że będziemy potępieni i męczeni do końca świata, i...
»
— To, że jestem jednym z Cayhallów? Nie zamierzam mówić każdemu, kogo spotkam, ale nie będę zaskoczony, jeśli wkrótce się to wyda...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.


— Musiałem coś zrobić. Jako dziecko miała bardzo przenikliwy głos. Beldaran była cichą, szczęśliwą dziewczynką, ale twojej ciotki nie można było zadowolić.
— Beldaran?
— Bliźniacza siostra Polgary. — Starzec ucichł na moment, ze smutkiem patrząc w okno. Wreszcie westchnął, odwrócił się i spojrzał na pokój. — Chyba powinienem trochę posprzątać — stwierdził, jakby dopiero teraz zauważył kurz i śmieci.
— Pomogę — zaofiarował się Garion.
— Uważaj, żeby niczego nie rozbić — ostrzegł starzec. — Budowa niektórych rzeczy zajęła mi całe wieki.
Krążył po komnacie, podnosił różne przedmioty i odkładał je z powrotem, od czasu do czasu dmuchał na nie, by usunąć kurz. Te wysiłki nie przynosiły jakoś rezultatu.
Wreszcie przystanął, zapatrzony w niskie, twarde z wyglądu krzesło. Listwa ponad oparciem była podrapana i pocięta, jakby bardzo długo ściskały ją mocne szpony. Znowu westchnął.
— Co się stało? — zapytał chłopiec.
— To krzesło Poledry... mojej żony. Siadała na oparciu i obserwowała mnie... czasem, pod koniec, całymi latami.
— Na oparciu?
— Lubiła postać sowy.
— Aha. — Garionowi nigdy jakoś nie przyszło do głowy, że dziadek był kiedyś żonaty. Choć oczywiście musiał, skoro ciocia Pol i jej siostra bliźniaczka były jego córkami. Zamiłowanie do sów jego nieznanej żony tłumaczyło, dlaczego ciocia Pol także preferuje tę postać. Uświadomił sobie, że dwie kobiety, Poledra i Beldaran, były ważnym elementem jego historii. Jednak irracjonalnie czuł do nich niechęć. Poznały i dzieliły tę część życia cioci i dziadka, której on nie poznał... i nie pozna.
Starzec odsunął zwój pergaminu i podniósł dziwny instrument z lusterkiem na końcu.
— Myślałem, że cię zgubiłem — szepnął do aparatu, gładząc go czule. — A ty przez cały czas leżałeś pod pergaminem.
— Co to jest? — zainteresował się Garion.
— To przyrząd, który wykonałem, kiedy próbowałem wykryć powód istnienia gór.
— Powód?
— Wszystko ma jakiś powód. — Wilk podniósł instrument. — Widzisz, trzeba tylko... — Przerwał i odłożył aparat. — To zbyt skomplikowane. Nie jestem nawet pewien, czy sam pamiętam, jak go używać. Ostatni raz trzymałem go w ręku, zanim jeszcze Belzedar przybył do Doliny. Kiedy się zjawił, odłożyłem swoje studia, by go uczyć. — Spojrzał na kurz i bałagan. — To na nic — stwierdził. — Kurz i tak opada zaraz z powrotem.
— Byłeś tu sam, kiedy przybył Belzedar?
— Był też mój Mistrz. Tam stoi jego wieża. — Wilk wskazał oddaloną o milę smukłą, wysoką konstrukcję, widoczną przez północne okno.
— Naprawdę tu był? — spytał Garion. — To znaczy nie tylko duchem?
— Nie. Był tu naprawdę. Działo się to zanim jeszcze Bogowie odeszli.
— I zawsze tu mieszkałeś?
— Nie. Przyszedłem tutaj jak złodziej, szukając czegoś, co mógłbym ukraść... chociaż nie, to było całkiem inaczej. Kiedy przyszedłem, byłem mniej więcej w twoim wieku. Umierałem.
— Umierałeś? — zdumiał się Garion.
— Zamarzałem na śmierć. Rok wcześniej opuściłem wioskę, w której się urodziłem... kiedy umarła moja matka. Pierwszą zimę przeżyłem w obozie Bezbożnych. Byli już wtedy bardzo starzy.
— Bezbożni?
— Ulgosi... a raczej ci, którzy nie poszli za Gorimem do Prolgu. Potem przestali rodzić dzieci, więc przyjęli mnie z radością. Nie znałem wtedy ich mowy, a ta czuła opieka zaczęła mnie denerwować, więc na wiosnę uciekłem. Wracałem następnej jesieni, ale niedaleko stąd dopadła mnie wczesna śnieżyca. Położyłem się obok wieży mojego Mistrza, by umrzeć... z początku nie wiedziałem nawet, że to wieża. Śnieg wirował dookoła i wyglądała jak kawał skały. O ile pamiętam, trochę się nad sobą użalałem.
— Wyobrażam sobie. — Garion zadrżał na myśl o samotności i śmierci.
— Trochę beczałem, a ten głos przeszkadzał mojemu Mistrzowi. Wpuścił mnie... przypuszczam, że głównie dlatego, bym w końcu zamilkł. Kiedy tylko wszedłem do środka, zacząłem się rozglądać, co by tu ukraść.
— A on zrobił z ciebie czarodzieja.

Powered by MyScript