Ale wyświadczył mi przysługę. Skierował moje podejrzenia na ten twój wypadek. Dzięki niemu uświadomiłem sobie, że nie jesteś takim niewiniątkiem, na jakie usiłujesz wyglądać. No, a potem kiedyś stałem obok ciebie, kiedy dzwoniłaś i usłyszałem, jak twój kierowca zwrócił się do ciebie po imieniu. Mam niezły słuch. Zaproponowałem, że pojadę z wami do Londynu. Zgodziłaś się co prawda, ale widać było, że z ulgą przyjęłaś moją rezygnację z tego pomysłu. Potem… — przerwał i, na ile pozwalały mu na to więzy, wzruszył ramionami. — Miałem niezłą zabawę obserwując was, jak próbujecie wrobić Nicholsona. To stary nieszkodliwy osioł, ale wygląda jak filmowy czarny charakter. Pomyślałem, że utwierdzę was w błędzie. Na wszelki wypadek. Każdy plan może zawieść, co zresztą widać na załączonym obrazku. — Musisz mi powiedzieć jeszcze coś — rzekła Frankie. — Szaleję z ciekawości. Kto to jest Evans? — No, nie! — wykrzyknął z niedowierzaniem. — To wy nie wiecie?! Śmiał się i śmiał, wydawało się, że nie będzie temu końca. — To zabawne. Pokazuje, do jakiego stopnia można być głupcem. — Masz na myśli nas? — spytała Frankie. — Nie, tym razem siebie. Wiecie co, nie powiem wam, kim jest Evans. Tak. Nie mam zamiaru. Zatrzymam to przy sobie jako swoją prywatną małą tajemnicę. Ich położenie było co najmniej dziwne. Co prawda odwrócili sytuację na swoją korzyść, ale jemu udało się pozbawić ich poczucia wygranej. Związany, całkowicie w ich mocy, miał nad nimi przewagę. — Czy możecie mi zdradzić teraz wasze plany? — spytał. Nie mieli jeszcze żadnych planów. Bobby z powątpiewaniem bąknął coś o policji. — No jasne, to najlepsze, co możecie zrobić — powiedział zachęcająco. — Zadzwońcie i przekażcie im mnie. Co im powiecie? Można mnie oskarżyć najwyżej o porwanie. Wyłgam się z tego. — Spojrzał na Frankie. — Powiem, że kierowała mną nieodparta namiętność. Frankie oblała się rumieńcem. — A co z morderstwem? — spytała. — Kochana, nie macie dowodów. Zero. Przemyślcie to, a zgodzicie się ze mną. — Badger — powiedział Bobby — zostań tu i miej go na oku. Idę na dół zadzwonić po policję. — Bądź ostrożny. Nie wiadomo, czy w domu nie ma jeszcze kogoś — ostrzegła Frankie. — Nie ma nikogo — rzekł Roger. — Pracuję na własną rękę. — Nie zamierzam wierzyć ci na słowo — parsknął Bobby. Posprawdzał więzy. — Wszystko w porządku. Nie do ruszenia. Chodźmy na dół wszyscy. Zamkniemy drzwi na klucz. — Ależ mi nie dowierzasz, stary — powiedział Roger. — W kieszeni mam pistolet, weź go, jeśli chcesz. Poczujesz się pewniej, a mnie i tak się w tej sytuacji nie przyda. Nie zważając na jego drwiący ton, Bobby pochylił się i wyciągnął broń. — Ładnie z twojej strony, że o tym wspomniałeś. Jeśli chcesz wiedzieć, to rzeczywiście doda mi pewności. — Świetnie. Uważaj, naładowany. Bobby wziął świecę i opuścili strych, zostawiając Rogera na podłodze. Bobby zamknął drzwi na klucz i schował go do kieszeni. W dłoni trzymał pistolet gotowy do strzału. — Pójdę pierwszy. Musimy mieć pewność, że teraz nic nie ; pomiesza nam szyków. — P–p–ponury typ, nie? — zauważył Badger, ruchem głowy wskazując drzwi pomieszczenia, które opuścili. — Umie drań przegrywać — dodała Frankie z uznaniem. Nie uwolniła się jeszcze całkiem spod czaru uroczego mężczyzny, jakim był Roger Bassington–ffrench. Na podest pierwszego piętra wiodły w dół chybotliwe schodki. Panowała cisza. Bobby wyjrzał za barierkę. Na dole w holu stał telefon. — Rozejrzyjmy się najpierw po pokojach na górze — zarządził. — Nie możemy pozwolić, żeby nas zaatakowano z tyłu. — Badger po kolei otwierał drzwi. Z czterech pokojów trzy były puste. W czwartym zauważyli szczupłą postać, leżącą na łóżku. — To Moira! — zawołała Frankie. Rzucili się wszyscy w stronę łóżka. Moira leżała jak martwa, ale jej pierś unosiła się w płytkim oddechu. — Śpi? — spytał Bobby. — Jest, zdaje się, pod działaniem narkotyku — orzekła Frankie. Rozejrzała się. Na stoliku przy oknie, na emaliowanej tacce leżała strzykawka. Był także palnik spirytusowy i igła do wstrzykiwań podskórnych, taka, jakich używają do morfiny. — Chyba nic jej nie grozi, ale trzeba wezwać lekarza. — Zejdźmy zadzwonić — rzekł Bobby. Przeszli do holu na dole. Frankie trochę się bała, że przewody telefoniczne mogą być odcięte, ale były to obawy bez pokrycia. Połączyli się z posterunkiem policji bez trudności, natomiast niełatwo przyszło im przekonać dyżurnego policjanta, że nie chodzi tu o kawał. W końcu udało im się i Bobby odłożył słuchawkę z westchnieniem ulgi. Poprosił także, aby przysłali lekarza. Posterunkowy obiecał przywieźć go ze sobą. Za dziesięć minut przybył samochód z inspektorem, posterunkowym i starszym mężczyzną, którego profesję można było rozszyfrować na pierwszy rzut oka. Bobby i Frankie przyjęli ich, jeszcze raz opowiedzieli wszystko, nieco pobieżnie, i poprowadzili na poddasze. Bobby otworzył drzwi i… zdębiał. Na podłodze leżał kłąb sznura. Puste krzesło stało na łóżku pod świetlikiem. Ani śladu Rogera Bassington–ffrencha. Bobby, Badger i Frankie oniemieli. — Mówił o nadludzkiej zręczności — wykrztusił wreszcie Bobby. — No, jemu zręczności nie brakowało. Jak, do diabła, udało mu się przeciąć tę linę? — Musiał mieć w kieszeni nóż — podpowiedziała Frankie. — Nawet gdyby miał, jak go wyciągnął? Obie ręce miał związane na plecach. Inspektor chrząknął. Jego wątpliwości powróciły ze zdwojoną siłą. Całą sprawę zaczął uważać za mistyfikację. Frankie i Bobby wdali się w szczegółową relację, która z każdą chwilą brzmiała bardziej nieprawdopodobnie. Uratował ich doktor. Obejrzawszy Moirę potwierdził, że jest pod wpływem morfiny albo jakiegoś preparatu opium. Uważał, że jej stan nie jest ciężki i że obudzi się sama za cztery — pięć godzin.
|