Pan Baltazari byłby naprawdę szczęśliwy, gdyby poświęcił mu pan kilka minut ze swojego cennego czasu — powiedział i wskazał na stolik w odległym narożniku. Siedziało tam dwóch mężczyzn, którzy widząc, że Dave patrzy, lekko mu pomachali. Pekach zdecydował, że Baltazari — o którym nigdy nie słyszał — to młodszy z nich, osobnik o śniadej skórze i włosach starannie sczesanych na czoło, zapewne w celu ukrycia łysiny. Starszego mężczyznę w szarym garniturze znał z widzenia. Na tablicy korkowej w wywiadzie wisiała jego fotografia, przypięta na samym szczycie schematu organizacyjnego przestępczości zorganizowanej. Filadelfijska gazeta „Daily News” chętnie określała go mianem „szefa miejskiej mafii”. Nazywał się Vincenzo Savarese. „Jezu Chryste, o co tu chodzi? Czego oni chcą? Przywitać się?”. Włoch już odsuwał krzesło kapitana. — Wybaczysz, kochanie? — Oczywiście — odrzekła Martha. Pekach ruszył przez salę. — Dobry wieczór, kapitanie — zagaił Baltazari. — Witamy w Ristorante Alfredo. Proszę usiąść. Uniósł rękę i u jego boku od razu ukazał się kelner. Odwrócił stojący nóżką do góry kieliszek od szampana, nalał, po czym odszedł. Po chwili Baltazari wstał i również się ulotnił. — Nie zajmę panu dużo czasu, zaraz pan wróci do swej uroczej damy — odezwał się Vincenzo Savarese. — Usłyszałem, że przebywa pan w restauracji, i nie mogłem przeoczyć takiej okazji. Pragnę panu podziękować. — Za co? — Był pan nadzwyczaj wyrozumiały i łaskawy dla mojej wnuczki, kapitanie. Chciałem wyrazić swoją wdzięczność. — Nie wiem, o czym pan mówi — oświadczył zgodnie z prawdą Pekach. — Ubiegły czerwiec. Moja wnuczka… muszę dodać, że przeciwstawiła się poleceniom swoich rodziców… wyszła z pewnym bardzo głupim młodym człowiekiem i trafiła w ręce policji. Pekach potrząsnął głową, sugerując, że nadal nie pamięta tego zdarzenia. — Bardzo późno którejś nocy w północnej Filadelfii, w okolicach skrzyżowania Old York Road i North Broad? Kapitan wciąż potrząsał głową. — Goniła ich policja. Chłopiec rozbił samochód? — ciągnął Savarese. Nagle Pekach przypomniał sobie tamtą noc. Wracał właśnie z Bethlehem, ze ślubu kuzyna Stanleya. Mijał rozbite auto, a ponieważ zobaczył ludzi z antynarkotykowego i ich wóz, zatrzymał się, zaciekawiony. Incydent okazał się drobny. Kilkoro dzieciaków, które kupiły gdzieś marihuanę, uciekało i zostały schwytane. Było ich czworo — kierowca, drugi chłopiec i dwie dziewczyny, obie schludne, ładne i okropnie przerażone. Siedziały na tylnych siedzeniach policyjnego radiowozu, który miał ich przetransportować do aresztu centralnego. Pekach współczuł dziewczętom i postanowił zaoszczędzić im więziennych nie — przyjemności, toteż gdy policjanci z dystryktu je spisali, kazał je zwolnić i wysłał taksówką do domów. — Pamiętam — wtrącił. — Moja wnuczka powiedziała, że był pan bardzo uprzejmy i wyrozumiały — podjął Savarese. — Znacznie bardziej niż, jak podejrzewam, jej matka i ojciec. Nie wierzę, że dziewczyna postąpi kiedykolwiek ponownie w ten sposób. — Wyglądała na miłą młodą kobietkę — oznajmił kapitan. — Wszyscy od czasu do czasu popełniamy błędy. — Chciałem tylko panu powiedzieć, że nigdy nie zapomnę pańskiej dobroci i jestem panu ogromnie wdzięczny — powtórzył Savarese, po czym wstał i wyciągnął rękę. — Jeśli będę mógł kiedyś coś dla pana zrobić, kapitanie… — Proszę nie dziękować. Wykonywałem jedynie swoją pracę. Savarese uśmiechnął się do niego i powoli wyszedł z restauracji. Włoch w smokingu stał w progu, czekając na niego z kapeluszem i płaszczem. Pekach wzruszył ramionami i skierował kroki ku stolikowi, przy którym siedziała Martha. W tym momencie podszedł do niego Baltazari. — Pan to chyba upuścił, kapitanie — oświadczył i wręczył Pekachowi pudełko zapałek. — Nie, nie sądzę — odparł Dave. — Jestem pewny, że tak — upierał się Baltazari. Pekach obejrzał pudełko. Było firmowe, miało napis „Ristorante Alfredo”, a ponieważ było rozsunięte, dostrzegł w środku wpisane nazwisko i adres. Nazwisko nie było mu znane. — Przyjaciele pana Savarese zawsze są wdzięczni, kiedy ktoś wyświadczy przysługę jemu lub komuś z jego rodziny, kapitanie Pekach — stwierdził Baltazari. — A teraz proszę usiąść przy swoim stoliku i zjeść wspaniałą kolację. Pekach włożył pudełko do kieszeni. Obok Marthy stał ten sam Włoch. — Jeśli mogę coś państwu zasugerować… — zaczął. — O co w tym wszystkim chodziło? — weszła mu w słowo Martha. Kapitan znowu wzruszył ramionami, a potem się do niej uśmiechnął. — Poprosimy o sugestię — zdał się na młodego Włocha. Poczuł, że pod stołem Martha dotyka swoim kolanem jego kolana. — Myślę, że zachwyci państwa nasze tournedos ŕ la Alfredo — oznajmił młody Włoch. — Uwielbiam tournedos — wtrąciła Martha. Dave Pekach nie miał pojęcia, cóż to takiego. — Brzmi świetnie — odparł. Kolano Marthy przycisnęło się mocniej do jego kolana. — A na przystawkę może małże w sosie weneckim? — mówił Włoch. — Doskonale — rzekł kapitan. Czternaście
|