— Musiał to zrobić, Ding...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
— Ha! Pora ci już, pora rozejrzeć się za jaką głupią panną…Było rzeczą powszechnie wiadomą, że John Nieven jest nieprzejednanym wrogiem kobiet,...
»
Dziesięcioletnie bliżniaczki ze Złotego Brzegu stanowiły całkowite przeciwieństwo tego, jak ludzie wyobrażają sobie bliźniacze siostry — były do...
»
miejskiej partyzantki? Baader (z odpowiednim naciskiem) — a czy wasza interwencja nie jest niezbitym dowodem na to, że taka partyzantka jest...
»
Uszczęśliwieni chłopcy natychmiast pobiegli na dwór, Una poszła pomóc cioci Marcie przy zmywaniu — choć gderliwa staruszka niechętnie przyjmowała jej...
»
W moich rozmowach ze Stanisławom Beresiem znajduje się kilka miejsc wykropkowanych — wtedy już pozwalano znaczyć w taki sposób ingerencje cenzury...
»
Że ktoś ze mną zagra w berka, Lub przynajmniej w chowanego… Własne pędy, własne liście, Zapuszczamy — każdy sobie I korzenie...
»
— Czy moglibyśmy zwabić Gurboriana w pułapkę za pomocą rzekomego listu Voloriana? Przypuśćmy, że twój stryj zapragnął poznać prawdziwe...
»
— Mam nadzieję, że żądam większej forsy od tych tanich drani! I nie fałszywek, które ostatnio wpakowały mnie w takie tarapaty...
»
Ów największy Memnóg wstał i tak mi powiedział:— Czcigodny ojcze, wiemy dobrze, że będziemy potępieni i męczeni do końca świata, i...
»
— To, że jestem jednym z Cayhallów? Nie zamierzam mówić każdemu, kogo spotkam, ale nie będę zaskoczony, jeśli wkrótce się to wyda...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

To nie był odpowiedni moment do rozpoczęcia akcji...
— Wiem o tym, Peter! Ale jak, kurwa, jej to mamy powiedzieć? — Zamilkł na chwilę. —
Doktorze, ma pan tu może kawę?
— Tutaj. — Weiler pokazał ręką.
Chavez podszedł do dzbanka i nalał sobie kawy do styropianowego kubka. — Z góry i z
dołu? Weźmiemy ich w dwa ognie?
Covington skinął głową. — Sądzę, że tak.
Chavez opróżnił kubek i wyrzucił go do kosza na śmieci. — W porządku, chodźmy to
zorganizować. — Wyszli z biura, nie mówiąc nic więcej i, ukrywając się w cieniu, przedostali się z powrotem do dyspozytorni w podziemiach.
— Snajper Dwa-Jeden, dzieje się coś? — pytał właśnie Clark, kiedy weszli.
— Nic, Tęcza Sześć, tylko cienie w oknach. Nikogo nie wysłali dotąd na dach. Trochę to
dziwne.
Mają zaufanie do kamer, pomyślał Noonan. Rozłożył przed sobą plany zamku. — W
porządku, zakładamy, że wszyscy nasi przyjaciele są tutaj... Ale na trzech piętrach jest w sumie kilkanaście różnych pomieszczeń.
— Tu Niedźwiedź — rozległo się z głośnika, ustawionego przez Noonana. — Zacząłem
krążyć. Co powinienem wiedzieć? Odbiór.
— Niedźwiedź, tu Tęcza Sześć — odpowiedział Clark. — Wszyscy osobnicy są w
zamku. Na pierwszym piętrze jest centralna dyspozytornia parku. Najprawdopodobniej wszyscy znajdują się właśnie tam. Osobnicy zabili zakładnika, małą dziewczynkę — dodał John.
Siedząc za sterami śmigłowca, Malloy nawet nie drgnął, kiedy to usłyszał. —
Zrozumiałem, Tęcza Sześć. Będziemy krążyć i meldować. Cały sprzęt mamy na pokładzie.
Odbiór.
— Bez odbioru. — Clark zdjął palec z przycisku nadajnika. Ludzie z Tęczy zachowywali spokój, ale oczy im płonęły. Byli zbyt wytrawnymi profesjonalistami, żeby okazywać
zdenerwowanie. Twarze mieli kamienne. Tylko oczy poruszały się, studiując rozłożone na stole plany, a co jakiś czas zerkając na monitory. Ding pomyślał, że Homer Johnston musi się czuć paskudnie. Miał skurwiela na celowniku, kiedy tamten zastrzelił dziecko. Homer sam był ojcem, a tego drania mógł wysłać na tamten świat jednym ruchem palca... Ale nie, to nie byłoby rozsądne posunięcie, a im płacili za rozsądek. Nie byli wtedy gotowi, a wszystko, co pachniało improwizacją, mogło jedynie zagrozić życiu kolejnych małych zakładników. Zadzwonił telefon.
Odebrał go doktor Bellow.
— Tak?
— Przykro nam z powodu tego dziecka, ale i tak by wkrótce umarło. Kiedy nasi
przyjaciele zostaną uwolnieni?
— Paryż jeszcze się z nami nie skontaktował — odpowiedział Bellow.
— Cóż, z przykrością muszę zawiadomić, że wkrótce przyjdzie kolej na następne
dziecko.
— Chwileczkę, panie Jedynka, przecież nie mogę zmusić Paryża do czegokolwiek.
Rozmawiamy, negocjujemy z przedstawicielami rządu, ale podjęcie decyzji zabiera im dużo czasu. Rządy nigdy nie działają szybko, prawda?
— Więc im pomogę. Powiedz Paryżowi, że jeśli za godzinę nie będzie tu samolotu z
naszymi przyjaciółmi, zabijemy następnego zakładnika i będziemy zabijać ich po kolei co godzinę, dopóki nasze żądania nie zostaną spełnione. — W głosie terrorysty nie było śladu emocji.
— To nierozsądne. Proszę posłuchać, przecież nawet gdyby w tej chwili wszystkich
zabrano z więzień, dostarczenie ich tutaj musiałoby potrwać co najmniej dwie godziny. W końcu samolot leci z określoną prędkością, czy wam się to podoba, czy nie.
Zaległa cisza. — Tak, to prawda — odezwał się po chwili terrorysta. — Dobrze,
zaczniemy zabijać zakładników za trzy godziny od teraz... Nie, rozpocznę odliczanie od pełnej godziny. To wam da dodatkowe dwanaście minut. Będę hojny. Zrozumiałeś?
— Tak, mówi pan, że zabijecie następnego zakładnika o dwudziestej drugiej, a potem
następnych, co godzinę.
— Zgadza się. Zadbaj, żeby zrozumieli to w Paryżu. — Połączenie zostało przerwane.
— I co? — spytał Clark.

Powered by MyScript