— Musimy przyspieszyć — poinformował Wilk, gdy skończyli posiłek złożony z chleba, bekonu i sera...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Przykład: model wdrażania politykiInteresującym przykładem modelowania złożonych aspektów świata rzeczywistego, których nie da się bezpośrednio...
»
W zoonym spoeczestwie wspczesnym grupy stycznoci bezporednich, ktre ze wzgldu na t cech mona byoby kwalifikowa zgodnie z okreleniem Narolla jako...
»
jednokomrkowych (lub zoonych zaledwie z paru komrek) glonw, niektre pierwotniaki wydzielaj na zewntrzusztywniajce struktury, tworzce skorupki...
»
Jak za chwilę zobaczymy, jedynie w przypadku algorytmów o niewielkiej złożoności w rodzaju O(n)czy O(n log n) zwiększenie szybkości komputera ma znaczący...
»
— Ha! Pora ci już, pora rozejrzeć się za jaką głupią panną…Było rzeczą powszechnie wiadomą, że John Nieven jest nieprzejednanym wrogiem kobiet,...
»
Dziesięcioletnie bliżniaczki ze Złotego Brzegu stanowiły całkowite przeciwieństwo tego, jak ludzie wyobrażają sobie bliźniacze siostry — były do...
»
niewtpliwie mistycyzm naukowy, jest on form bardziej zoon tylkomistycyzmu innych typw...
»
Klaudiusz ochrzcił swoje przysposobione dziecko i nazwał je Quasimodo; może chciał przezto upamiętnić dzień, w którym je znalazł, a może chciał wyrazić...
»
miejskiej partyzantki? Baader (z odpowiednim naciskiem) — a czy wasza interwencja nie jest niezbitym dowodem na to, że taka partyzantka jest...
»
Uszczęśliwieni chłopcy natychmiast pobiegli na dwór, Una poszła pomóc cioci Marcie przy zmywaniu — choć gderliwa staruszka niechętnie przyjmowała jej...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

— Trzeba przekroczyć góry, zanim uderzą pierwsze burze. Nie wolno dopuścić, żeby dopędził nas Brill i jego Murgowie. — Nogą oczyścił skrawek ziemi przed sobą, podniósł jakiś patyk i zaczął rysować. — Jesteśmy tutaj — pokazał. — Maragor leży prosto przed nami. Okrążymy go od zachodu, przejedziemy przez Tol Rane i ruszymy na północny wschód, do Doliny.
— Czy nie lepiej byłoby skrócić sobie drogę przez Maragor? — zaproponował Mandorallen, spoglądając na prowizoryczną mapę.
— Może — zgodził się starzec. — Ale nie zrobimy tego. Chyba że nie będzie innego wyjścia. Maragor jest nawiedzony i jeśli to możliwe, lepiej go unikać.
— Nie jesteśmy wszak dziećmi, by lękać się niematerialnych cieni — oświadczył rycerz nieco urażonym tonem.
— Nikt nie wątpi w twoją odwagę, Mandorallenie — zapewniła go ciocia Pol. — Ale duch Mary płacze w Maragorze. Lepiej mu się nie narażać.
— Jak stąd daleko do Doliny Aldura? — zapytał Durnik.
— Siedemset pięćdziesiąt mil — odparł Wilk. — Droga przez góry potrwa przynajmniej miesiąc, nawet w najlepszych warunkach. A teraz trzeba się trochę przespać. Jutro czeka nas ciężki dzień.
 
 
Rozdział IV
Następnego dnia wstali, gdy tylko pierwsza, blada zapowiedź światła pojawiła się nad wschodnim horyzontem. Ziemię pokrył srebrzysty szron, a brzegi płynącego kotliną strumyka skuła cieniutka warstwa lodu. Ce’Nedra, która poszła umyć twarz, podniosła cienką jak liść płytkę.
— W górach jest o wiele chłodniej — oznajmił Garion, zapinając pas z mieczem.
— Zauważyłam — odparła wyniośle.
— Zresztą nieważne — rzucił krótko i odszedł, burcząc coś pod nosem.
Równym kłusem zjeżdżali z gór w jasnym świetle poranka. Minęli sterczącą skałę i zobaczyli przed sobą rozległą równinę, która niegdyś była Maragorem, Krainą Maragów. Łąki pokrywała poszarzała jesienna trawa, a w słońcu skrzyły się strumienie i jeziora. W oddali sterczały maleńkie z tej odległości ruiny.
Garion zauważył, że księżniczka Ce’Nedra odwraca głowę, nie chcąc nawet popatrzyć w tamtą stronę.
Niedaleko, na zboczu, kilka prostych chat i namiotów wyrastało w stromym wąwozie, gdzie spieniony potok przecinał skały i żwir. Ubite drogi i ścieżki wędrowały zygzakami po stokach. Kilkunastu obszarpanych mężczyzn bez entuzjazmu rozkopywało brzeg kilofami i motykami, a woda poniżej ubogiej osady nabierała mętnej, brudnożółtej barwy.
— Miasteczko? — zdziwił się Durnik. — Tutaj?
— Nie całkiem miasteczko — odparł Wilk. — Ludzie z tej osady przepłukują żwir i rozkopują brzegi potoku, szukając złota.
— Jest tu złoto? — Oczy Silka błysnęły.
— Trochę. Za mało, by opłacało się go szukać.
— Więc dlaczego to robią?
— Kto wie? — Wilk wzruszył ramionami.
Mandorallen i Barak wyjechali na czoło i ruszyli kamienistym traktem w stronę osady. Kiedy się zbliżyli, z chaty wyszło im naprzeciw dwóch mężczyzn z zardzewiałymi mieczami w dłoniach. Jeden, chudy i nie ogolony, miał na sobie brudną tolnedrańską kamizelę. Drugi, wyższy i cięższy, nosił obszarpaną tunikę arendzkiego chłopa.
— Stać! — krzyknął Tolnedranin. — Nie wpuszczamy zbrojnych, póki się nie dowiemy, czego tu chcą.
— Blokujesz szlak, przyjacielu — upomniał go Barak. — To ci może zaszkodzić.
— Wystarczy, że krzyknę, a zjawi się tu pięćdziesięciu uzbrojonych ludzi — ostrzegł Tolnedranin.
— Nie bądź idiotą, Reldo — wtrącił potężny Arend. — Ten okryty stalą to rycerz Mimbratów. Na całej górze nie ma tylu ludzi, żeby go powstrzymać, jeśli zechce tędy przejechać. — Spojrzał czujnie na Mandorallena. — Jakie macie zamiary, panie rycerzu? — zapytał z szacunkiem.
— Podążamy tylko tym szlakiem — wyjaśnił Mandorallen. — Nie jesteśmy ciekawi twej osady.
— Mnie to wystarczy — burknął z satysfakcją Arend. — Pozwól im przejechać, Reldo. — Wsunął miecz za powróz, służący mu jako pasek.
— A jeśli kłamie? — zaprotestował Reldo. — Jeśli chcą wykraść nasze złoto?
— Jakie złoto, durniu? — spytał Arend pogardliwie. — W całym obozie nie ma tyle złota, żeby nim wypełnić naparstek. A rycerze Mimbratów nie kłamią. Jeśli chcesz z nim walczyć, proszę uprzejmie. Zbierzemy potem to, co z ciebie zostanie, i zakopiemy w jakiejś dziurze.
— Masz wredny język, Berigu — zauważył ponuro Reldo.

Powered by MyScript