— Nic z tego nie rozumiem...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
— Ha! Pora ci już, pora rozejrzeć się za jaką głupią panną…Było rzeczą powszechnie wiadomą, że John Nieven jest nieprzejednanym wrogiem kobiet,...
»
miejskiej partyzantki? Baader (z odpowiednim naciskiem) — a czy wasza interwencja nie jest niezbitym dowodem na to, że taka partyzantka jest...
»
Uszczęśliwieni chłopcy natychmiast pobiegli na dwór, Una poszła pomóc cioci Marcie przy zmywaniu — choć gderliwa staruszka niechętnie przyjmowała jej...
»
W moich rozmowach ze Stanisławom Beresiem znajduje się kilka miejsc wykropkowanych — wtedy już pozwalano znaczyć w taki sposób ingerencje cenzury...
»
Że ktoś ze mną zagra w berka, Lub przynajmniej w chowanego… Własne pędy, własne liście, Zapuszczamy — każdy sobie I korzenie...
»
— Czy moglibyśmy zwabić Gurboriana w pułapkę za pomocą rzekomego listu Voloriana? Przypuśćmy, że twój stryj zapragnął poznać prawdziwe...
»
— Mam nadzieję, że żądam większej forsy od tych tanich drani! I nie fałszywek, które ostatnio wpakowały mnie w takie tarapaty...
»
Ów największy Memnóg wstał i tak mi powiedział:— Czcigodny ojcze, wiemy dobrze, że będziemy potępieni i męczeni do końca świata, i...
»
— To, że jestem jednym z Cayhallów? Nie zamierzam mówić każdemu, kogo spotkam, ale nie będę zaskoczony, jeśli wkrótce się to wyda...
»
— Właśnie ujrzałam, że pewien alizoński baron nosi na łańcuchu, oznace swej rangi, mój dar zaręczynowy...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Niech Messua opowie wszystko, jak było.
— Przecież ci dałam mleka... czy sobie przypominasz, Nathoo? — odpowiedziała Messua bojaźliwym głosem. — Boś ty był moim syneczkiem zabranym mi przez tygrysa i jam cię kochała tak gorąco. A oni powiadają, że ja, twoja matka, jestem matką diabła, a więc zasługuję na śmierć.
— A cóż to diabeł? — zapytał Mowgli. — Śmierć to już widywałem, ale diabła nie...
Mężczyzna spojrzał spod brwi posępnie. Messua zaś roześmiała się.
— Widzisz! — rzekła do męża. — Wiedziałam i powiadałam ci, że on nie jest żadnym czarownikiem1. To mój syn!... Mój syn!
— Cicho — mruknął mąż. — Syn czy czarownik, jedno licho! Wiele nam z tego nie przyjdzie, kiedy wyciągniemy kopyta!
— Droga przez dżunglę stoi przed wami otworem — odrzekł Mowgli wskazując palcem okno. — Zdjąłem wam pęta z rąk i nóg. Jesteście wolni. Uciekajcie!
— Nie znamy dżungli... tak, jak... ty ją znasz, mój syneczku! — jęła mówić Messua. — Widzi mi się, że nie zajdę daleko!
— A chłopi i baby wejdą narn na kark i sprowadzą nas tutaj z powrotem — dodał mąż.
— Hm! — mruknął Mowgli i poskrobał się w dłoń ostrzem noża. — Na razie nie pragnę wyrządzać szkody żadnemu z mieszkańców wioski. Ale sądzę, że oni nie będą cię zatrzymywali. Oho! — zadziwił się podnosząc głowę i zaczął przysłuchiwać się wrzawie głosów i kroków ludzkich we wsi. — A więc nareszcie udało się Buldeowi wrócić do domu?
— On wyprawił się dziś rano, żeby cię sprzątnąć ze świata! —? zawołała Messua. — Czy spotkałeś się z nim?
— Tak! Spotkaliśmy... to jest spotkałem się z nim! Teraz on musi opowiedzieć ludziom nader ciekawą historię... a przez ten czas, gdy ją będzie opowiadał, można dokonać niejednej rzeczy. Ale wpierw muszę się dowiedzieć, jakie oni knują zamiary. Na-
 
myślcie się, dokąd macie powędrować, a gdy wrócę, opowiecie, coście postanowili.
Wyskoczył przez okno i jął biec znów wzdłuż muru wioski, póki nie dotarł do miejsca, skąd było widać tłum zgromadzonych pod figowcem. Buldeo leżał na ziemi, kaszląc i wzdychając, a obecni zasypywali go pytaniami. Włosy rozsypały mu się w nieładzie po ramionach; ręce i nogi miał odrapane wskutek łażenia po drzewach, a słowa więzły mu w gardle — mimo to czuł się osobą ważną, niejako władcą w tyrn ludzkim gronie. Od czasu do czasu mruknął coś o diablich śpiewach i czarodziejskich zaklęciach... ot, żeby zaostrzyć ciekawość na to, co miało nastąpić. Niebawem zażądał wody.
— No, no! — mruknął Mowgli. — Baj, baju! Pleć, pleciugo, byle długo! Ludzie są bliskimi krewniakami plemienia bandar-log. Teraz on sobie będzie płukał gębę wodą... potem sobie zakurzy fajkę... a gdy już odprawi te wszystkie obrządki, zacznie opowiadać duby smalone! To ci mądrale z tych ludzi! Nikt nie będzie pilnował Messui, póki sobie nie nabiją uszu Buldeowymi bajądami. A ja... ja staję się tak leniwy jak oni!
Otrząsnął się i wymknął z powrotem do chaty. Właśnie dochodził do okna, gdy poczuł jakieś lepkie dotknięcie w nogę.
— Matko! — odezwał się, bo dobrze mu było znane ciepło języka Wilczycy. — Co ty tu porabiasz?
— Posłyszałam, jak synowie moi śpiewają w lesie, i poszłam w ślad za tym, którego miłuję nad życie. Chciałabym bardzo, Ża-busiu, zobaczyć tę kobietę, która karmiła cię mlekiem — mówiła Matka Wilczyca, cała mokra od rosy.
— Ludzie ją związali i chcieli zabić. Przeciąłem jej pęta, a teraz ona ujdzie w dżunglę wraz ze swym mężem.
— Pójdę i ja za nimi. Jestem stara, ale jeszcze nie straciłam zębów.
To rzekłszy Matka Wilczyca wspięła się w górę i zajrzała przez okno w mrok chałupy. Po chwili zsunęła się cicho na ziemię i rzekła krótko:
— Ja pierwsza karmiłam cię mlekiem, ale prawdę mówi Bag-heera, że Człowiek w końcu wraca do ludzi.
— Być może —- odparł Mowgli z wyrazem niezadowolenia na twarzy — ale w noc dzisiejszą nie myślą iść tą drogą. Zaczekaj tutaj, ale staraj się, by cię nie dostrzeżono.
— Ty nigdy nie bałeś się mnie, Żabusiu — rzekła Matka Wilczyca chowając się w wysoką trawą, co czynić umiała wybornie.
— Teraz — powiedział radośnie Mowgli wślizgując się do chaty — oni obsiedli wokoło Buldea, który im opowiada niestworzone historie. Gdy się skończą te koszałki-opałki, ludzie, jakom słyszał, przyjdą tu z Czerwonym Kwieciem... chciałem powiedzieć — z ogniem... i spalą was oboje. A więc...
— Jużem rozmawiała z mym chłopem — rzekła Messua. — Prawdać, że Kanhiwara jest aż o trzydzieści mil stąd, ale w Kan-hiwarze znajdziemy Anglików...
— A cóż to za Plemię? — zapytał Mowgli.

Powered by MyScript