.. — Zastanów się. Jeszcze przed narodzinami Lindena nowych Ludzi Smoków było coraz mniej. Z upływem każdego stulecia pojawiali się coraz rzadziej. Początkowo nikt nie widział w tym fakcie nic dziwnego; raz nas przybywało, raz ubywało. To się już zdarzało. Ale czy ostatnio to naprawdę oznaczało początek końca ery Ludzi Smoków? Starszyzna też nic nie wie o narodzinach tej dziewczyny. Nawet prawdziwe smoki nic nie wyczuły. Ilu jeszcze mogło być takich ludzi jak ona? Skąd mamy wiedzieć, że jest pierwszą od chwili narodzin Lindena? Tarlna przyjrzała się Kiefowi i zauważyła, że zaczyna rozumieć. Szeroko otworzył oczy. — O bogowie... To prawda. Mogły ich być tysiące... — A ponieważ większość istot naszego rodzaju umiera, zanim zdąży przejść Pierwszą Przemianę, nic o nich nie wiemy — dokończyła Tarlna. — Dlatego pozostaje pytanie, czy ta dziewczyna rzeczywiście jest jedyną? 18 Linden nie mógł spać. Całą noc wiercił się i rzucał na łóżku, w głowie wirowały mu różne myśli. Tuż przed świtem poddał się. Ściągnął z łóżka przykrycie, owinął się nim i podszedł do okna. Usiadł, przetarł piekące oczy i oparł czoło o zimną szybę. Kief miał rację: mógł narazić swoją duszobliźniaczkę na niebezpieczeństwo. Dla jej dobra musiał na razie zapomnieć o połączeniu się z nią, choć już zaczynał cierpieć z tego powodu. Wprawdzie Rathan jeszcze nie dał o sobie znać, ale jak długo to potrwa? Wiedział, że nie wytrzyma bez widywania się z nią. Tylko czy będzie mu łatwiej, czy trudniej, kiedy ją zobaczy? Ciągnęło go do niej i nie był w stanie oprzeć się temu. O bogowie... To nie będzie łatwe. Przykrycie zsunęło mu się z ramion, ale zignorował chłód. Niebo powoli jaśniało. Ziewnął, zastanawiając się, czy warto wracać do łóżka i próbować zasnąć na godzinę lub dwie, zanim służba przygotuje kąpiel. Uznał, że nie — i został przy oknie. I wtedy odezwał się Rathan. Smok dzielący z Lindenem umysł i ciało zaatakował z furią. Rozpalił w nim do szaleństwa pragnienie odnalezienia jej, połączenia się z nią. Linden krzyknął z bólu. Z trudem zmusił swoją smoczą połowę do odwrotu. Rathan ustąpił, choć jego wściekłość wciąż się tliła. Linden też ją czuł, nie mógł się jej całkiem pozbyć. Rzucił przykrycie na łóżko i sięgnął po bryczesy. Wciągnął je i z rozmachem otworzył drzwi. — Aran! Do wszystkich piekieł Gifnu, co z moją kąpielą?! — ryknął. Odpowiedziały mu zaskoczone okrzyki z kwater służby. W kilka sekund później w głębi ciemnego korytarza pojawili się dwaj przerażeni młodzi służący. W biegu wciągali ubrania. — No? — zapytał groźnie Linden, kiedy stanęli przed nim. Wiedział, że nie powinien wyładowywać na nich złości, więc tylko zażądał: — Kąpiel i śniadanie, ale już! Na korytarz wyszedł zaspany zarządca domu, Aran. Włosy sterczały mu na wszystkie strony. — Teraz, Lordzie Smoku? Ależ... — Powiedziałem, „już”, do stu piorunów! — Linden cofnął się do swojego pokoju i zatrzasnął drzwi. Zdumiona służba przez chwilę wymieniała ciche uwagi — nie pojmowali, co ugryzło łagodnego Lorda Smoka. Potem wszyscy rozbiegli się do swoich zajęć. Linden nie mógł dłużej czekać; wywołał wewnętrznym głosem Kiefa. Starszy Lord Smok nie był tym zachwycony. — Przepraszam, że cię obudziłem — powiedział Linden. Kief udobruchał się. — Rathan nie daje ci spokoju, prawda! — zapytał współczująco. — Chcesz, żebyśmy przełożyli obrady na popołudnie? Mógłbyś zaraz rozpocząć poszukiwania swojej duszobliźniaczki. Szkoda, że nie możemy w ogóle odwołać dzisiejszego zebrania Rady, ale... Linden odetchnął z wielką ulgą. Kief zrozumiał go, zanim zdążył o cokolwiek poprosić. — W porządku. Wystarczy mi wolne przedpołudnie. Musze, ją odnaleźć, Kief. Inaczej oszaleję. — Masz czas do południa. Powodzenia, mały. Linden podziękował i wywołał Ottera. — Otter? Potrzebuję twojej pomocy. Bard odezwał się tak przytomnym głosem, jakby już od dawna nie spał. — Teraz? Ledwo świta, chłopie... — Natychmiast — odparł Linden. — Skoro tak, to już lecę. Chociaż smocza wściekłość całkiem minęła, Linden wciąż był w podłym nastroju. Bez względu na to, jak bardzo uważał, w smoczej postaci zawsze zrywał kilka strun w swojej harfie. Chcąc skrócić sobie czas oczekiwania na Ottera, postanowił teraz naprawić instrument. Popełnił błąd; przeklęte struny w żaden sposób nie chciały się naciągnąć. Tak go to rozzłościło, że z trudem nad sobą panował. Ale nie rezygnował. Drzwi uchyliły się z cichym skrzypnięciem. — Czego? — warknął Linden. Nikt nie odpowiedział. Zamiast tego drzwi otworzyły się szerzej. Nie chciało mu się podnosić głowy. Niech tylko Aran podejdzie bliżej, a pożałuje, że włazi tu bez pozwolenia! — No, no... Chyba od rana jesteśmy nie w humorze? — zapytał drwiący głos. — Że co...? Otter! — Linden aż podskoczył i omal nie upuścił harfy. — A, tak... Chyba tak. O bogowie, ależ się cieszę, że cię widzę! Bard przyjrzał się Lindenowi uważnie i zamknął drzwi. — Przecież po to kazałeś mi tu przyjść. Ale co się stało, chłopie? Wszyscy w tym domu chodzą na paluszkach. Otter usadowił się w fotelu, odrzucając na bok długi, siwy warkocz klanu.
|