— Żywności? Leków? Ziarna, siewnego? Ta pochyliła głowę, naśladując ruchami kopanie, piłowanie i rąbanie. Młody przywódca spojrzał na nią spode łba. — Rozumiem, że potrzebujecie rąk do pracy, ale nie możemy długo tutaj pozostać. Chciałbym tego, musimy jednak… — urwał i znów się zasępił. Jego rozmówczyni pokręciła głową i dotknęła metalowych okuć na uprzęży jucznych koni, a potem, bardzo delikatnie, długiego noża wiszącego u pasa przywódcy. Nie zrozumiał jej. Sokolniczki spojrzały po sobie w milczeniu. Wówczas Marra córka Annet, zwykle płochliwa niczym królik, przemówiła okazując większą odwagę niż można by się po niej spodziewać. — Narzędzia — powiedziała drżącym głosem. — Motyki. Noże. Siekiery. Metal i sól. Nie mamy soli tam, gdzie mieszkamy. Kupimy ją za garnki, tkaniny i ozdoby. — Czy tam, skąd pochodzicie, wykonujecie wszystkie ciężkie prace? — szeptem zapytała Asta jednego z mężczyzn rozładowujących juki. — No cóż, w wielu miejscach są służący i robotnicy rolni, którzy wykonują większą ich część, i jestem pewien, że żony rolników również robią to, co do nich należy, ale, pani, ciężka praca jest dla mężczyzn, nie dla kobiet. — A co robią kobiety? — pytała dalej z miną psa tropiącego tłustego zająca. — No, jak przypuszczam, zostają w domu, sprzątają, zajmują się dziećmi i starają się ładnie wyglądać. — Był bardzo młody. — Ale z czego w takim razie żyją? — Nie ustępowała Asta. Chłopak roześmiał się pobłażliwie. — Jeżeli masz równie piękną twarz jak głos, pani, nie musiałabyś się tym martwić. — Widząc, że go nie zrozumiała, dodał: — My, mężczyźni, dajemy utrzymanie naszym kobietom. Czyż nie jest tak u Sokolników? — Och, tak, oczywiście — odpowiedziała pośpiesznie dziewczyna. — Po prostu zastanawiałam się, jak to jest u obcych. Widujemy ich tak rzadko. Najstarsza z kobiet podeszła do Asty i z gniewną miną powtórzyła gest z welonem. Przywódca mężczyzn również się zbliżył. — Lorrylu! — warknął. Po czym dodał łagodniejszym tonem: — Te damy należą do Sokolników. — Było to ostrzeżenie. Cudzoziemcy umieścili worki z ziarnem i suszonym prowiantem oraz narzędziami, które mogli ofiarować, w jednym ze zrujnowanych domów. Odbudowali chaty, wykopali wokół nich nowe rowy odpływowe, przekopali grządki. Wykonali wszystko jak Sokolnicy w ubiegłym roku. Nanieśli też kamieni na paleniska i nawet naprawili płoty okalające ogródki z tyłu chałup. Było ich dwunastu, lecz pracowali jak dwadzieścia kobiet i ochotniczki nie miały nic do roboty poza gotowaniem. W nocy rozłożyli swoje śpiwory z dala od chat, w których schroniły się kobiety, ale jeden z nich przyszedł o zmierzchu do domu Arony, rozglądając się dookoła jak złodziej. Prawie nic nie zrozumiała z tego, co mówił, ani dlaczego jego głos brzmiał podejrzanie. Potem próbował obmacywać ją w taki sam sposób jak Oseberg, lecz robił to brutalnie, jak Sokolnik. Stawić opór Sokolnikowi, protestować krzykiem równało się śmierci. Ale ci mężczyźni nie byli Sokolnikami, ona zaś nie przybyła tutaj po to, by począć dziecko. Starając się uwolnić z jego uścisku krzyknęła głośno, a potem zaparła się nogami, usiłując mu się wyrwać. Trzech cudzoziemców wpadło do chaty. Ledwie spojrzawszy na napastnika dowódca uderzył go pięścią w podbródek, a potem w brzuch. Tamten jęcząc upadł na ziemię. Jego przywódca powiedział zimno: — Ostrzegałem cię, Harocu, że te damy należą do Sokolników! Pięć batów! — Dwaj obcy wywlekli Haroca z chaty. Przywódca zaś ukłonił się podobnie jak niegdyś Egil. — Przyjmij moje najpokorniejsze przeprosiny, pani. Ten człowiek zostanie surowo ukarany. Jeżeli Sokolnicy kiedykolwiek dowiedzą się o tym, Haroc zginie — albo ja — mruknął pod nosem wychodząc. Jeżeli o tym usłyszą, zabiją ją i jej towarzyszki. Arona jakoś nie miała ochoty mówić o tym komukolwiek. — Podobają mi się te cudzoziemki — powiedziała w zamyśleniu Asta córka Lennis. — Ich obyczaje bardzo różnią się od naszych — szepnęła Marra córka Annet. — Jedna z nich prosiła, by mogła począć we mnie córkę, a wtedy ich najstarsza skarciła ją bardzo ostro. — One nie są podobne ani do Sokolników, ani do kobiet — stwierdziła trzecia dziewczyna. — Czy można zrozumieć takie dziwne istoty? Asta podniosła wzrok, a potem szybko go opuściła. Egil wyprostował się i wytarł pot z czoła. Ostatnie z powalonych przez trzęsienie ziemi drzew zostało usunięte. Ułożono je porządnie w stos i kilka kobiet rąbało polana. Ale cóż to za wrzawa? Okrzyki zachęty i aplauz! Trzy kobiety otoczyły Oseberga i Egila wiwatując na ich cześć i ich chwaląc. Na pewno usłyszała to Arona, która właśnie wróciła do wsi! I Asta córka Lennis, która patrzy na niego z nieukrywanym podziwem. Zrobiło mu się cieplej koło serca. Nigdy nie przypuszczał, że będzie rad, gdy ciężka praca uwolni go od dalszej nauki, niczego bowiem się nie nauczył od pani Birki. Garść wiadomości o pogodzie, plonach, zwierzętach i tym podobne opowieści starych bab, które byłyby coś warte tylko wtedy, gdyby zamierzał zostać zielarką. Kilka razy rozmawiała z nim na temat mężczyzn i kobiet — Egil czerwienił się słuchając szacownej matrony — i rozmowy te dotyczyły albo wyłącznie kobiecych spraw, albo były nieprzyzwoite ponad wszelkie wyobrażenie. On chciał nauczyć się pisać i liczyć. Jeżeli kobiety to potrafiły, on na pewno nie był gorszy! Nowa chlebodawczyni Oseberga z uznaniem klepnęła swoją przybraną córkę po plecach. — Dobra robota, dziewczyno — zagrzmiała i spojrzała z zadowoleniem na nich obu. Potem usiadła na leżącej najbliżej kłodzie i westchnęła: — Mam nadzieje, że grupa, która wyruszyła na koniec szlaku, przyniesie trochę metalu, z którego będzie można wykuć narzędzia. — Czy żelazny garnek się przyda? — zapytała niewinnie Loyse córka Annet. W swoim wielkim żelaznym kotle do tej pory hodowała kwiaty przy drzwiach swojej chaty. Teraz zaś, oczyściwszy go pośpiesznie z ziemi, wyładowała go wszystkim, co razem z córkami uratowała z ruin domu.
|