Gdzieście się podzieli, ludzie? Co z napastnikami? — Price, tu snajper Jeden-Dwa. Mamy jednego lub więcej napastników w brązowej furgonetce stojącej przed szpitalem. Załatwiłem im silnik. Oni nigdzie już nie pojadą, Eddie. — Przyjąłem. — Price rozejrzał się dookoła. Sytuacja uspokajała się, a w każdym razie zmierzała w dobrym kierunku. Czuł się niczym rolnik z Kansas obudzony przez tornado, rozglądający się po ruinach farmy i rozpaczliwie próbujący zrozumieć, co się właściwie stało. Odetchnął głęboko i przypomniał sobie, kto dowodzi teraz Drugim Zespołem. — Connolly i Lincoln w prawo. Tomlinson i Vega na wzgórze i w lewo. Patterson, za mną. McTyler i Pierce, pilnujcie jeńców. Weber i Johnston, sprawdźcie, co się dzieje z Pierwszym Zespołem. Już, panowie! — Price, tu Chavez — odezwało się radio. — Tak, Ding? — Co się dzieje? — Mamy dwóch do trzech jeńców, furgonetkę z nieznaną liczbą napastników i cholera jedna wie, co jeszcze. Właśnie próbuję się zorientować. Koniec. * * * — No to do roboty — powiedział Clark, siedzący na lewym przednim siedzeniu Jaguara. — Kapralu... Mole, nie mylę się? — Tak jest, sir. — Kierowca nie poruszył głową nawet na milimetr. — Doskonale, kapralu, podjedźcie do ciężarówki z prawej. Spróbujemy przestrzelić prawą przednią oponę. Tylko nie zagarażujcie w nim. — Tak jest — odpowiedział spokojnie kapral. — Już się robi. Jaguar skoczył do przodu i po dwudziestu sekundach zrównał się z Volvem. Clark i Chavez opuścili szyby, by wychylić się z okien pędzącego z prędkością stu dwudziestu kilometrów na godzinę samochodu. * * * Sto metrów w przodzie Sean Grady mknął przed siebie równie wściekły co zdumiony. Kurwa mać, co tu poszło nie tak?! Pierwsze strzały jego ludzi położyły kilku facetów w czarnych mundurkach, ale potem... co zdarzyło się potem? Miał dobry plan, jego ludzie realizowali ten plan bez zarzutu... To te cholerne telefony! Wszystko popsuły te cholerne komórki! Na szczęście sprawy znów układały się mniej lub bardziej w porządku. Jeszcze dziesięć minut i wjedzie na parking przed supermarketem, gdzie pozbędzie się samochodu, zniknie bezpiecznie w tłumie ludzi, przejedzie na inny parking, do innego wypożyczonego samochodu... Jakoś się z tego wypłacze i on, i jego ludzie z tej ciężarówki. Spojrzał w lusterko. A to co znowu? * * * Kapral Mole spisał się doskonale. Najpierw wmanewrował ciężarówkę na lewą stronę drogi, a potem wyskoczył z prawej. Kierowca Volvo dał się zaskoczyć. Siedzący na tylnym siedzeniu Ding Chavez dostrzegł jego twarz. Bardzo blada cera, rude włosy. Typowy Paddy[7] — pomyślał mierząc z pistoletu w prawą przednią oponę. — Teraz! — krzyknął John. I w tym momencie kapral ostro skręcił w lewo. Paul Murphy w porę dostrzegł zbliżający się samochód i instynktownie szarpnął kierownicą. W tym momencie rozległy się strzały. Clark i Chavez wystrzelili kilkakrotnie w cel odległy o zaledwie metr, najwyżej dwa metry. Pociski trafiły w oponę tuż przy feldze, wyrywając w niej centymetrowe dziury. Powietrze uszło natychmiast. Jaguar ledwie zdołał wyrwać się do przodu, uciekając przed ściągającą raptownie w prawo ciężarówką. Jej kierowca próbował zwolnić, wduszając do oporu pedał hamulca, lecz przez tę instynktowną reakcję tylko pogorszył sprawę. Volvo pochyliło się w prawo, prawa przednia felga ryła teraz asfalt, ciężarówka bardzo chciała stanąć, tak bardzo, że przewróciła się w końcu na prawą burtę. Kabina była przyzwoicie wzmocniona, ale nikt nie zaprojektował jej na takie wyczyny. Po dwóch sekundach kontaktu z jezdnią zaczęła się rozpadać. Kapral Mole zgarbił się lekko. W lusterku widział ślizgającą się na burcie ciężarówkę. Zjechał nieco bardziej na lewo, nie chciał ryzykować. Volvo koziołkowało jak dziecinna zabawka, sypiąc wokół szczątkami. — Jesuchristo — westchnął obserwujący wszystko przez tylną szybę Ding. Z kabiny Volvo wyleciało coś, co mogło być wyłącznie ludzkim ciałem, upadło na asfalt i przeturlało się po nim. — Stop! — rozkazał Clark. Mole nie tylko się zatrzymał, lecz także cofnął i stanęli zaledwie kilka metrów od leżącej na boku ciężarówki. Chavez wyskoczył pierwszy — zbliżał się do niej ostrożnie, trzymając pistolet w obu dłoniach. — Niedźwiedź, tu Chavez - nadał przez radio. — Tu Niedźwiedź, słyszę cię. — Spróbuj dorwać tego drugiego. Nasza ciężarówka już nigdzie nie pojedzie. * * * — Zrozumiałem, Niedźwiedź rusza w pościg. — Pułkowniku? — odezwał się w interkomie głos sierżanta Nance’a. — Tak? — Widział pan, jak to zrobili? — Owszem. Myślisz, że tobie też się może udać? — Mam pistolet, panie pułkowniku. — No to czas na użycie broni powietrze-ziemia. — Malloy błyskawicznie opuścił helikopter na pułap trzydziestu metrów nad drogą. Był na tle słońca w stosunku do samochodu, który ścigał. Jeśli sukinsyn nie widział przez dach, po prostu nie mógł zorientować się, że ktoś go ściga. — Znak drogowy! — krzyknął Harrison, ściągając drążek, by przeskoczyć oznaczenie kolejnego zjazdu z autostrady. — Dobra, Harrison, ty zajmij się drogą, ja zajmę się samochodem. Szarp nim ostro, jeśli będziesz musiał, synu. — Rozumiem, co ma pan na myśli, pułkowniku. — No to doskonale. Sierżancie Nance, zaczynamy. — Malloy sprawdził wskazania prędkościomierza. Jaguar jechał z prędkością stu czterdziestu kilometrów na godzinę po skrajnym pasie, jego kierowca mocno naciskał gaz, ale Night Hawk miał przecież sporą przewagę mocy. To prawie zupełnie jak lecieć w formacji z inną maszyną, pomyślał Malloy, który przecież nigdy nie leciał w formacji z samochodem. Zbliżył się do niego na trzydzieści metrów. — Prawa strona, sierżancie — powiedział. — Tak jest. — Nance odsunął drzwi i przyklęknął na aluminiowej podłodze. Berettę trzymał w obu dłoniach. — Gotów — zameldował. — No to do roboty! * * * Kiedy zorientował się, że nie ma z tyłu ciężarówki, Grady przygryzł wargi. Cóż, trudno, droga za nim była chwilowo zablokowana, droga przed nim wolna, a całkowite bezpieczeństwo miał uzyskać za zaledwie pięć minut. Pozwolił więc sobie na głęboki, uspokajający oddech, rozluźnił zaciśnięte na kierownicy palce i w myślach podziękował konstruktorom, którzy stworzyli ten znakomity samochód. Nagle kątem oka dostrzegł coś czarnego po lewej. Lekko obrócił głowę. Co do cholery...? * * *
|