Szkolili mnie przez pięć lat. Było to jeszcze w czasach,
kiedy, jak już mówiłem, nie myślano o wcześniejszym „poborze rekrutów”.
— A więc ukończyłeś szkolenie prawie dwadzieścia lat temu. Dlaczego nie skiero-
wano cię do Ameryki? Dlaczego wciąż przebywałeś w Willawauk, kiedy ja się tam po-
jawiłam?
Nie zdążył odpowiedzieć. Samochody, jadące przed nimi, hamowały, więc i oni mu-
sieli zwolnić. W mroku nocy nie widać było, jaka jest tego przyczyna.
— Co się dzieje? — spytała Susan z trwogą.
— Punkt kontrolny koło Batumi.
— Co to znaczy?
— Tu sprawdzają zezwolenia na przemieszczanie się. Dojeżdżamy do miasta Batumi,
skąd odpłyniemy za granicę.
— Mówisz to tak lekko, jakby chodziło o wyjazd na wakacje — powiedziała Susan.
— Jeśli szczęście nadal będzie nam dopisywać, to będzie to właśnie wyjazd na waka-
cje — odrzekł McGee.
Posuwali się teraz bardzo wolno. Kierowcy musieli zatrzymać się przy wartowni
i pokazać strażnikowi w wojskowym mundurze dokumenty. Żołnierz miał przewie-
szony przez lewe ramię pistolet maszynowy.
Drugi strażnik podnosił w niektórych ciężarówkach plandekę z tyłu i świecąc latar-
ką, kontrolował ładunek.
— Czego oni szukają? — spytała Susan.
— Nie wiem. Zwykle nie są tacy drobiazgowi.
— Może nas szukają?
— Wątpię. Nie powinni wcześniej niż przed północą zauważyć naszej ucieczki z Wil-
lawauk. Mamy więc jeszcze przynajmniej godzinę. Nie wiem, czego oni szukają, ale nie
może to być nic bardzo ważnego, bo widzę, że nie przykładają się zbytnio.
Strażnicy przepuścili kolejną ciężarówkę i sznur samochodów znów ruszył do przo-
du. Przed chevroletem stały jeszcze trzy pojazdy.
— Podejrzewam, że szukają kontrabandy — powiedział McGee. — Gdyby chodziło
o nas, a nie o zwykłych spekulantów, to nie ograniczyliby się tylko do dwóch zaspanych
strażników.
— To my jesteśmy tacy „niezwykli”?
234
235
— A co? Może nie? — żachnął się mężczyzna. — Jeśli wymkniesz im się z rąk, stracą
szansę na dokonanie w dziedzinie szpiegostwa wspaniałego numeru.
Samochody znów posunęły się o kilka metrów do przodu.
— Gdyby udało im się złamać cię i wydobyć wszystkie informacje — kontynuował
McGee — to obecna równowaga sił pomiędzy Wschodem a Zachodem przesunęłaby
się zdecydowanie na korzyść Wschodu. Droga pani, jest pani dla nich bardzo cenna.
A gdy tylko zorientują się, że działałem na dwie strony, to będą mnie chcieli dostać
w swe łapy nie mniej niż ciebie. Może nawet będę dla nich ważniejszy, bo zapragną do-
wiedzieć się, ilu ich agentów w Stanach, za moją namową, pracuje dla Amerykanów.
— A ilu przeciągnąłeś na drugą stronę?
— Wszystkich — odrzekł mężczyzna, uśmiechając się triumfalnie.
Nadeszła ich kolej sprawdzenia dokumentów. McGee odkręcił boczną szybkę i po-
dał strażnikowi plik papierów. Kontrola była powierzchowna i papiery wróciły do ręki
McGee niemal natychmiast. McGee podziękował strażnikowi, którego zainteresowanie
zwrócone już było w stronę następnego pojazdu. Ruszyli w stronę miasta.
— Na pewno szukają handlarzy — powiedział McGee, zakręcając szybę.
Po chwili byli już na rogatkach portowego Batumi. Susan spytała:
— Jeśli skończyłeś trening w Willawauk w wieku osiemnastu lat, to dlaczego nie wy-
słano cię od razu do Stanów?
— Wysłano mnie. Tam ukończyłem college oraz wyższe studia medyczne. Specjalizację
zrobiłem w zakresie modyfikacji behawioralnych. Potem otrzymałem ważne stanowi-
sko w kręgach zbliżonych do Departamentu Obrony. Ale przestałem już wierzyć w so-
wiecką ideologię. Pamiętaj, że w owych czasach indoktrynacja nie obejmowała jeszcze
|