O czym ty mówisz, chłopcze?
— Mówię o tym, że jeśli ufa pan żonie, może pan dać to jej — rzekł Andy.
— Lepiej mów jaśniej, chłopcze, albo polecisz.
— Urząd skarbowy pozwala na dokonanie jednorazowej darowizny na rzecz małżonka
— wyjaśnił Andy. — Suma nie może przekraczać sześćdziesięciu tysięcy dolarów.
Teraz Hadley z osłupieniem spojrzał na Andy'ego.
— To niemożliwe — wykrztusił. — Wolne od podatku?
— Wolne od podatku — powtórzył Andy. — Urząd skarbowy nie dostanie ani centa.
— A skąd ty możesz o tym wiedzieć?
— On był bankierem, Byron — wtrącił się Tim Youngblood. — Przypuszczam, że...
— Zamknij dziób, Pstrąg — uciął Hadley, nawet na niego nie patrząc. Tim Youngblood poczerwieniał i umilkł. Niektórzy klawisze nazywali go Pstrągiem ze względu na grube wargi i wybałuszone oczy. Hadley nadal spoglądał na Andy'ego. — To ty jesteś ten sprytny bankier, co zastrzelił żonę. Dlaczego miałbym uwierzyć takiemu sprytnemu bankierowi jak ty? Żeby skończyć tutaj, tłukąc kamienie razem z tobą? Chciałbyś tego, co?
Andy odparł spokojnie:
Gdyby poszedł pan do więzienia za oszustwa podatkowe to do wiezienia federalnego, nie do Shawshank. Jednak do tego nie dojdzie. Nie opodatkowana darowizna na rzecz małżonka jest najzupełniej legalną furtką prawną. Przeprowadzałem tuziny... nie, setki takich operacji. Ten przepis wprowadzono z myślą o ludziach przekazujących niewielkie firmy lub otrzymujących jednorazowe spadki. Takich jak
pan.
_ Myślę, że kłamiesz — powiedział Hadley, ale widać było,
że wcale tak nie uważa. Jego twarz przybrała nowy wyraz, wprost groteskowy przy tej końskiej szczęce i cofniętym, opalonym czole. Na obliczu Byrona Hadleya to uczucie wydawało się niemal obsceniczne. Nadzieja.
— Nie, nie kłamię. Jednak nie ma powodu, żeby wierzył mi pan na słowo. Każdy prawnik...
— Kłamliwy, parszywy, podstępny oszust i krwiopijca! —
wrzasnął Hadley.
Andy wzruszył ramionami.
— No to niech pan idzie do urzędu skarbowego. Powiedzą to panu za darmo. Właściwie wcale nie musiałem tego mówić, I tak sam by się pan tego dowiedział.
— Pieprzona racja. Nie potrzebuję, żeby jakiś cwany bankier-żonobójca pokazywał mi, gdzie niedźwiedź sra w owsie.
— Będzie pan potrzebował prawnika biegłego w przepisach podatkowych albo bankiera, żeby przeprowadzić tę darowiznę, a to trochę kosztuje — ciągnął Andy. — Albo...
jeśli jest pan zainteresowany, chętnie sporządzę tę umowę prawie za darmo. Policzę tylko po trzy piwa na każdego z moich współpracowników...
— Współpracowników — rzekł Mert i ryknął śmiechem. Uderzył dłonią w kolano.
Lubił uderzać w kolano, ten stary Mert, i mam nadzieję, że umarł na raka trzewi w jakimś zakątku świata, gdzie jeszcze nie odkryto morfiny. — Współpracownicy, czy to nie zabawne?
Współpracownicy? Nie masz żadnych...
— Zaniknij jadaczkę — warknął Hadley i Mert umilkł. Hadley znów spojrzał na Andy'ego. — Co mówiłeś?
— Mówiłem, że poproszę tylko o trzy piwa dla każdego z moich współpracowników, jeśli można — odrzekł Andy. — Myślę, że człowiek czuje się bardziej jak mężczyzna, kiedy może sobie wypić małe jasne, pracując na świeżym, wiosennym powietrzu. Tak uważam.
Wszyscy chętnie się napiją i jestem pewien, że będą panu wdzięczni.
Rozmawiałem z kilkoma innymi, którzy byli tam wtedy — z Renniem Martinem, Loganem St. Pierre'em i Paulem Bonsaintem — i wszyscy widzieliśmy to samo... czuliśmy to samo. Nagle to Andy panował nad sytuacją. Hadley miał broń na biodrze i pałkę w garści, poparcie w osobie Grega Stammasa i całej więziennej administracji, a za nią cały stan, lecz nagle w tym upalnym słońcu przestało to mieć jakiekolwiek znaczenie. Po raz pierwszy od czasu gdy w tysiąc dziewięćset trzydziestym ósmym z czterema innymi przejechałem karetką bramę więzienia i wysiadłem na dziedzińcu, poczułem, jak serce mocniej uderzyło mi w piersi.
Andy spoglądał na Hadleya tymi zimnymi, jasnymi, spokojnymi oczami i wszyscy byliśmy zgodni, że nie chodziło jedynie o te trzydzieści pięć tysięcy. Raz po raz wracałem pamięcią do tej sceny i wiem. To była walka i Andy ją wygrał, jak silniejszy zwycięża słabszego, przyciskając mu dłoń do stołu w pojedynku na ręce. Widzicie, Hadley równie dobrze mógł wtedy skinąć na Merta, zrzucić Andy'ego z dachu i dopiero potem skorzystać z jego rady.
Mógł. Jednak nie zrobił tego.
— Mógłbym załatwić wam parę piw, gdybym się postarał —
rzekł Hadley. — Piwo dobrze smakuje przy pracy.
Ten gigantyczny kutas zdobył się nawet na wielkoduszny ton.
— Dam panu jeszcze jedną radę, której nie udzieli panu urząd skarbowy — odezwał się Andy. Nie odrywał oczu od twarzy Hadleya. — Niech pan dokona tej darowizny na rzecz żony tylko wtedy, jeśli jest pan absolutnie pewny. Jeśli uważa pan, że istnieje choć cień ryzyka, że mogłaby pana zdradzić lub oszukać, możemy znaleźć inny sposób...
— Zdradzić mnie? — zapytał ostro Hadley. — Zdradzić mnie? Panie Cwany Bankier, nawet gdyby wypiła butelkę rycyny, nie odważyłaby się pierdnąć, dopóki jej nie pozwolę.
Mert, Youngblood i pozostali klawisze posłusznie zarechotali. Andy nawet się nie uśmiechnął.
— Wypełnię panu niezbędne formularze — rzekł. — Można je dostać w urzędzie pocztowym, a ja przygotuję je, żeby mógł pan podpisać.
To brzmiało bardzo poważnie i Hadley wypiął pierś. Potem popatrzył na nas i wrzasnął:
- Na co się gapicie, barany? Ruszcie tyłki, niech was szlag!
|