- Mogę jeszcze do ciebie zadzwonić? - No...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
- ustaw federalnych i innych aktw normatywnych prezydenta, parlamentu i rzdu,- konstytucji i statutw podmiotw Federacji, jak rwnie| innych aktw normatywnych,- porozumieD midzy organami wBadzy paDstwowej a organami podmiotw Federacji oraz porozumieD midzy organami wBadzy poszczeglnych podmiotw,- porozumieD midzynarodowych, ktre zostaBy podpisane, lecz nie weszBy jeszcze w |ycie
»
Tak zatem, kiedy następna grupa żałobników weszła do kościoła, myśli inspektora Sloana odbiegły jeszcze dalej w przeszłość niż myśli Cynthii Paterson...
»
– Chętnie sam bym się do was przyłączył – zachichotał Wittgenbacher, kiwając głową w sposób jeszcze bardziej mechaniczny...
»
I znowu upłynął czas, aż wreszcie Robin raz jeszcze zapytał młodego Dawida, co słychać za murem, a Dawid rzekł:— Słyszę kukułkę i widzę, jak wiatr...
»
Dwukrotnie otwierał jeszcze usta, żeby się do mnie odezwać, zanim się oddaliłem, i nawet zrobił krok za mną, lecz zatrzymał się i uderzając biczem po nogach...
»
zapisanego na ścieżkach płyt CD-Audio do START/STOP/WYSUŃ znajdują się jeszcze wzmacniacza karty i odsłuchanie go na gło-przyciski POPRZEDNI/NASTĘPNY...
»
Jeszcze raz powracam do zanalizowania tej paskalowskiej konkluzji: Prawdziwa wiara znajdzie się dokładnie w poło­wie drogi między przesądem a libertynizmem...
»
Trzech mam synów i trzy jeszcze mam córki, podobne pysznym posągom, a wśród nich Minoe błyszczy jak poranna gwiazda, kiedy wstaje z morza...
»
b gGetwa ze swych dbr dziedzicznych (Iclero) wwczas, gdy jeszcze haE i 7norski by w powijakach, a zyski z niego niewielkie: Rwnie podcawc ;;ny tvlko...
»
Jednak zanim jeszcze komisja kontrolna (kierowa­na przez Paula Volckera) zdołała się zebrać, „przedsiębiorstwo holokaust" zaczęło nalegać na zawarcie...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

.. nie wiem - mruknęła Susan. Obróciła się w kierunku domu. - Nie żebym chciała cię urazić czy coś takiego. Naprawdę, chciałabym zapomnieć o tamtym.
- Dobrze, powiem ci, co zrobimy - zaproponował Gil. - Zostawię ci mój numer telefonu, i wtedy, gdy zechcesz o tym porozmawiać, będziesz mogła do mnie zadzwonić. Albo i wtedy, gdy nie będziesz chciała o tym rozmawiać. To zależy od ciebie.
Susan zastanawiała się przez chwilę.
- Okay. Ale muszę już iść.
- Masz jakiś kawałek papieru? Podniosła z kwietnika kawałek kredy.
- Tym to zapiszę.
- Dobrze. 755-9858.
- Gdzie to jest?
- Solana Beach, na Boardwalk. Mój ojciec ma tam Mini-Market.
- Naprawdę?
W tej chwili wyszła z domu babka Susan, niska, opasła kobieta o skręconych włosach koloru lodów truskawko­wych, i w luźnej podomce.
- Susan? - odezwała się zrzędliwym tonem. - Szybko wróciłaś.
- Och, Gil mnie podwiózł.
- Gil? - Babka uniosła szkła, które nosiła na szyi na długim, pozłacanym łańcuszku.
- Gil Miller, proszę pani - przedstawił się, pozdra­wiając ją dłonią. - Milo mi panią poznać.
- Widziałam cię już kiedyś? - wypytywała dalej babka Susan.
- Możliwe, proszę pani. Mój ojciec ma Mini-Market przy Solana Beach. Czasem pomagam mu i obsługuję dział sportowy.
Babka Susan opuściła szkła i pozwoliła swej twarzy wyrazić coś na kształt mdlej słodyczy i dezaprobaty.
- Susan, związana jest ze studentem medycyny ze Scripps - oznajmiła, zwracając się do Gila. - Miły chłopak i ma przed sobą ładną karierę. Irlandczyk.
- No cóż, proszę pani, to wspaniale - powiedział, dostrzegając zakłopotanie Susan. Pomachał im jeszcze raz ręką w geście, który miał znaczyć, że on przecież nie na poważnie, a potem wskoczył do samochodu i zapalił motor.
- Babciu - zaprotestowała półszeptem Susan. Potem zawołała: - Dzięki za podwiezienie, Gil.
- Nie ma, za co - odkrzyknął Gil i wycofał wóz z podjazdu.
Susan patrzyła za nim, jak piszcząc oponami na za­krętach wyjeżdża na szosę i z rykiem silnika oddala się w kierunku plaży. Potem podążyła za babką w głąb domu, upewniając się przedtem, że siatkowe drzwi stuknęły, zamy­kając się z hałasem, za jej plecami. W kuchni dziadek podniósł oczy znad „San Diego Tribune”.
- Jest tutaj twoja przyjaciółka, Daffy.
- Tak, a ja musiałam najeść się wstydu, wpuszczając ją do twojego pokoju - upomniała ją babka. - Co za bałagan! Nigdy nie widziałam czegoś podobnego. Masz przecież szuflady, by składać w nich rzeczy, prawda? I półki, by ustawiać na nich książki?
- Och, babciu, nie jestem w stanie utrzymywać ciągle takiego nieskazitelnego porządku, jaki chciałabyś widzieć.
- To sprawa stanu twego umysłu - stwierdziła babka. - Kto ma dobrze poukładane w głowie, ten i dom utrzymuje we właściwym ładzie. Bóg wie, co sobie pomyślała na twój temat Daffy.
- Daffy uważa, że jestem bardzo porządna. Powinnaś zobaczyć jej pokój.
Babka zawahała się w drzwiach. Susan przysiąc by mogła, że starsza pani rozdarta była w tej chwili między chęcią powrotu do swego odkurzacza a pragnieniem zgłę­bienia problemu Gila Millera. Susan podeszła do lodówki i nalała sobie pełną szklankę wody mineralnej Mountain Spring, dodając do niej kostki lodu. Wypiła prawie wszyst­ko duszkiem.
- Ten chłopak - zaczęła babka. - Nie zamierzasz się z nim widywać, prawda?
- A czy jest jakiś powód, dla którego nie powinnam?
- No, a co powie na to Carl?
- To nie jego pieprzony interes, babciu.
- Suzie - wtrącił się dziadek, zdejmując okulary. - Nie używamy takich słów w tym domu!
- No dobrze, zatem to nie jego sprawa kontrolować moje poczynania. Przecież nawet się z nim nie umówiłam, babciu.
- A powinnaś. To bardzo dobrze wychowany młody człowiek.
- Wiem, ale tak się złożyło, że go nie polubiłam. A poza tym, on nie jest Irlandczykiem, tylko Ormianinem.
- Jego matka jest półkrwi Irlandką.
Susan zamknęła oczy, opierając się o lodówkę. Babka zrozumiała, że pora już dać jej spokój. Dziadek wzruszył ramionami i uśmiechnął się.
- Znajdzie jeszcze kogoś miłego, nie martw się. Cała planeta jest od krańca do krańca pełna stosownych męż­czyzn.
- To te chłopaki z plaży, i tyle - powiedziała tonem skargi babka. - Ci surfingowcy. Któregoś dnia jakiś surfingowiec zrobi jej dziecko i co wtedy? To duża od­powiedzialność brać na wychowanie dziecko własnej córki. Czasem myślę sobie, że aż za duża.
Susan otworzyła oczy.
- Babciu - odezwała się. - Nie zamierzam zajść w ciążę z żadnym surfingowcem.
Babka potrząsnęła głową i poszła dokończyć odkurzanie. Każdego ranka poświęcała na to przynajmniej dwie godzi­ny, oglądając równocześnie telewizję. Były to dwie główne pasje jej życia: sprzątanie domu i oglądanie telewizji. Była przekonana, że jest koniecznością, by jej mieszkanie lśniło jak wille z reklamówek Lemon-Kleen i że ona sama winna żyć zgodnie z tym, co było w pieśniach gospel Richarda Simmonsa. Raz pokazała się w programie „The Price Is Right” i wygrała trzysta dolarów oraz zraszacz do trawy. Było to sześć lat temu, lecz nadal nieustannie o tym opowiadała.
Dziadek Susan wyciągnął rękę i objął dziewczynę w talii.
- Zobaczysz, znajdziesz sobie kogoś. Jesteś młoda i nie skończyłaś nawet jeszcze szkoły.
- Jak na razie, dziadku, nie spieszę się do małżeństwa.
Znienacka pojawiła się jej przed oczami martwa dziew­czyna z plaży, widok, który chciała zapomnieć. Białe piersi oblepione piaskiem. Zwoje węgorzy. Odsunęła się od dziad­ka i podeszła do zlewu wypłukać szklankę. Stała tam przez chwilę, póki się nie uspokoiła.
- Dobrze się czujesz? - spytał dziadek.
- Jasne. W porządku.
- Wyglądasz, jakbyś była czymś zmartwiona. Twoja matka tak wyglądała, gdy była zmartwiona. Jakieś mdło­ści... rozumiesz, o co mi chodzi? Było coś z tym chłopakiem, prawda?
- To nie są poranne nudności, jeśli to właśnie usiłujesz zasugerować.
- No nie, nie to - zgorszył się dziadek.
Rzucił okiem na drzwi sieni, gdzie w atakujących fala za falą decybelach babka kontynuowała odkurzanie. Potem wstał i podszedł do zlewu, kładąc dłoń na ramieniu Susan. Był niski i podobnie jak babka Susan baryłkowaty. W od­różnieniu jednak od niej godził się z właściwym dla swego wieku wyglądem sześćdziesięciosześciolatka. Jego łysina lśniła jak kandyzowane jabłko, gdy wysiadywał godzinami w bujanym fotelu i obserwował przechodzące tanecznym krokiem złotowłose uczennice.
- Twoja babcia chce dobrze - szepnął cicho. Susan przytaknęła.

Powered by MyScript