.. nie wiem - mruknęła Susan. Obróciła się w kierunku domu. - Nie żebym chciała cię urazić czy coś takiego. Naprawdę, chciałabym zapomnieć o tamtym. - Dobrze, powiem ci, co zrobimy - zaproponował Gil. - Zostawię ci mój numer telefonu, i wtedy, gdy zechcesz o tym porozmawiać, będziesz mogła do mnie zadzwonić. Albo i wtedy, gdy nie będziesz chciała o tym rozmawiać. To zależy od ciebie. Susan zastanawiała się przez chwilę. - Okay. Ale muszę już iść. - Masz jakiś kawałek papieru? Podniosła z kwietnika kawałek kredy. - Tym to zapiszę. - Dobrze. 755-9858. - Gdzie to jest? - Solana Beach, na Boardwalk. Mój ojciec ma tam Mini-Market. - Naprawdę? W tej chwili wyszła z domu babka Susan, niska, opasła kobieta o skręconych włosach koloru lodów truskawkowych, i w luźnej podomce. - Susan? - odezwała się zrzędliwym tonem. - Szybko wróciłaś. - Och, Gil mnie podwiózł. - Gil? - Babka uniosła szkła, które nosiła na szyi na długim, pozłacanym łańcuszku. - Gil Miller, proszę pani - przedstawił się, pozdrawiając ją dłonią. - Milo mi panią poznać. - Widziałam cię już kiedyś? - wypytywała dalej babka Susan. - Możliwe, proszę pani. Mój ojciec ma Mini-Market przy Solana Beach. Czasem pomagam mu i obsługuję dział sportowy. Babka Susan opuściła szkła i pozwoliła swej twarzy wyrazić coś na kształt mdlej słodyczy i dezaprobaty. - Susan, związana jest ze studentem medycyny ze Scripps - oznajmiła, zwracając się do Gila. - Miły chłopak i ma przed sobą ładną karierę. Irlandczyk. - No cóż, proszę pani, to wspaniale - powiedział, dostrzegając zakłopotanie Susan. Pomachał im jeszcze raz ręką w geście, który miał znaczyć, że on przecież nie na poważnie, a potem wskoczył do samochodu i zapalił motor. - Babciu - zaprotestowała półszeptem Susan. Potem zawołała: - Dzięki za podwiezienie, Gil. - Nie ma, za co - odkrzyknął Gil i wycofał wóz z podjazdu. Susan patrzyła za nim, jak piszcząc oponami na zakrętach wyjeżdża na szosę i z rykiem silnika oddala się w kierunku plaży. Potem podążyła za babką w głąb domu, upewniając się przedtem, że siatkowe drzwi stuknęły, zamykając się z hałasem, za jej plecami. W kuchni dziadek podniósł oczy znad „San Diego Tribune”. - Jest tutaj twoja przyjaciółka, Daffy. - Tak, a ja musiałam najeść się wstydu, wpuszczając ją do twojego pokoju - upomniała ją babka. - Co za bałagan! Nigdy nie widziałam czegoś podobnego. Masz przecież szuflady, by składać w nich rzeczy, prawda? I półki, by ustawiać na nich książki? - Och, babciu, nie jestem w stanie utrzymywać ciągle takiego nieskazitelnego porządku, jaki chciałabyś widzieć. - To sprawa stanu twego umysłu - stwierdziła babka. - Kto ma dobrze poukładane w głowie, ten i dom utrzymuje we właściwym ładzie. Bóg wie, co sobie pomyślała na twój temat Daffy. - Daffy uważa, że jestem bardzo porządna. Powinnaś zobaczyć jej pokój. Babka zawahała się w drzwiach. Susan przysiąc by mogła, że starsza pani rozdarta była w tej chwili między chęcią powrotu do swego odkurzacza a pragnieniem zgłębienia problemu Gila Millera. Susan podeszła do lodówki i nalała sobie pełną szklankę wody mineralnej Mountain Spring, dodając do niej kostki lodu. Wypiła prawie wszystko duszkiem. - Ten chłopak - zaczęła babka. - Nie zamierzasz się z nim widywać, prawda? - A czy jest jakiś powód, dla którego nie powinnam? - No, a co powie na to Carl? - To nie jego pieprzony interes, babciu. - Suzie - wtrącił się dziadek, zdejmując okulary. - Nie używamy takich słów w tym domu! - No dobrze, zatem to nie jego sprawa kontrolować moje poczynania. Przecież nawet się z nim nie umówiłam, babciu. - A powinnaś. To bardzo dobrze wychowany młody człowiek. - Wiem, ale tak się złożyło, że go nie polubiłam. A poza tym, on nie jest Irlandczykiem, tylko Ormianinem. - Jego matka jest półkrwi Irlandką. Susan zamknęła oczy, opierając się o lodówkę. Babka zrozumiała, że pora już dać jej spokój. Dziadek wzruszył ramionami i uśmiechnął się. - Znajdzie jeszcze kogoś miłego, nie martw się. Cała planeta jest od krańca do krańca pełna stosownych mężczyzn. - To te chłopaki z plaży, i tyle - powiedziała tonem skargi babka. - Ci surfingowcy. Któregoś dnia jakiś surfingowiec zrobi jej dziecko i co wtedy? To duża odpowiedzialność brać na wychowanie dziecko własnej córki. Czasem myślę sobie, że aż za duża. Susan otworzyła oczy. - Babciu - odezwała się. - Nie zamierzam zajść w ciążę z żadnym surfingowcem. Babka potrząsnęła głową i poszła dokończyć odkurzanie. Każdego ranka poświęcała na to przynajmniej dwie godziny, oglądając równocześnie telewizję. Były to dwie główne pasje jej życia: sprzątanie domu i oglądanie telewizji. Była przekonana, że jest koniecznością, by jej mieszkanie lśniło jak wille z reklamówek Lemon-Kleen i że ona sama winna żyć zgodnie z tym, co było w pieśniach gospel Richarda Simmonsa. Raz pokazała się w programie „The Price Is Right” i wygrała trzysta dolarów oraz zraszacz do trawy. Było to sześć lat temu, lecz nadal nieustannie o tym opowiadała. Dziadek Susan wyciągnął rękę i objął dziewczynę w talii. - Zobaczysz, znajdziesz sobie kogoś. Jesteś młoda i nie skończyłaś nawet jeszcze szkoły. - Jak na razie, dziadku, nie spieszę się do małżeństwa. Znienacka pojawiła się jej przed oczami martwa dziewczyna z plaży, widok, który chciała zapomnieć. Białe piersi oblepione piaskiem. Zwoje węgorzy. Odsunęła się od dziadka i podeszła do zlewu wypłukać szklankę. Stała tam przez chwilę, póki się nie uspokoiła. - Dobrze się czujesz? - spytał dziadek. - Jasne. W porządku. - Wyglądasz, jakbyś była czymś zmartwiona. Twoja matka tak wyglądała, gdy była zmartwiona. Jakieś mdłości... rozumiesz, o co mi chodzi? Było coś z tym chłopakiem, prawda? - To nie są poranne nudności, jeśli to właśnie usiłujesz zasugerować. - No nie, nie to - zgorszył się dziadek. Rzucił okiem na drzwi sieni, gdzie w atakujących fala za falą decybelach babka kontynuowała odkurzanie. Potem wstał i podszedł do zlewu, kładąc dłoń na ramieniu Susan. Był niski i podobnie jak babka Susan baryłkowaty. W odróżnieniu jednak od niej godził się z właściwym dla swego wieku wyglądem sześćdziesięciosześciolatka. Jego łysina lśniła jak kandyzowane jabłko, gdy wysiadywał godzinami w bujanym fotelu i obserwował przechodzące tanecznym krokiem złotowłose uczennice. - Twoja babcia chce dobrze - szepnął cicho. Susan przytaknęła.
|