– Reisa starannie odmierzała słowa. – Dobrze się już czujesz? – Jak na razie. Wjechali na łagodne wzniesienie, ostatnie przed rzeką Weyel i mostem do Diev. Dorrin poczuł skurcz w żołądku. Przy moście zebrała się nieduża grupa mężczyzn i kobiet, uzbrojonych w palki i widły. Na polu na wschód od drogi czekały dzieci i kilka starszych kobiet. – Kłopoty – zauważyła niepotrzebnie Reisa. – Raczej nie będę walczył. – Dorrin potarł czoło, a potem ramiona. Prymitywnie uzbrojeni mężczyźni i kobiety obrócili się ku Dorrinowi i jego towarzyszom. Unieśli pałki i widły. – Mają jedzenie! Konie! – Przeklęci handlarze! Pokażemy im. – ...za dumni, żeby przyjąć białych... Reisa owinęła wodze na prawym przedramieniu i położyła lewą dłoń na jelcu miecza. – Masz jakiś pomysł, jak uniknąć walki? – Pozwól mi spróbować. – Dorrin spiął Meriwhen, wyjechał przed Reisę i zjechał po łagodnym zboczu w stronę wieśniaków. – ...bierzcie tego gnojka... – ...nadęty lichwiarz... Kiedy był jakieś dwa rody od grupy, nie widząc łuków i mając nadzieję, że ich tu nie ma, ściągnął wodze. – Bylibyśmy wdzięczni za przejazd. – Dorrin wiedział, że nie należy do elokwentnych, ale i tak żadne słowa tu nie wystarczą. – Och... będzie wdzięczny za przejście, co? – Nie bez solidnej zapłaty... i wykupu od damulek... Dorrin czekał przez chwilę i podniósł laskę, pozwalając wylać się czerni. Potem owinął światłem siebie i Meriwhen. – ...zniknął... – ...pieprzony mag... Dorrin poprowadził Meriwhen naprzód, skupiony na żelazie wideł, a potem uderzył laską. – ...uuufff... Pochylając się do przodu, zaczął sobie torować drogę przez motłoch. – ...łap go! – ...jak? Nie... Za sobą słyszał dudnienie kopyt i wyczuł dwa inne konie przesuwające się w jego stronę. – ...ucieka! – ...goń go... – Sam go goń! – ...nie warto... Dorrin odrzucił zasłonę, kiedy dotarł do mostu, pojawiając się przed innymi. Dołączyli doń Reisa i Yarrl. Ale wieśniacy pierzchli. Jeden z mężczyzn podtrzymywał ramię, jego oczy płonęły. Splunął na drogę. Kilku innych patrzyło wściekle na wóz i dwukółkę wjeżdżające do Diev, nikt jednak nie wyszedł na drogę. Dorrinowi dudniło w głowie, ale na razie widział. – Jak na kogoś, kto nie jest magiem, nieźle udajesz – stwierdziła Reisa. – Nie jestem dobrym magiem – stwierdził Dorrin. – Po prostu kiepskim, tak samo jak jestem kiepskim uzdrowicielem i kiepskim kowalem. – Nie kiepskim kowalem, po prostu młodym. Yarrl zjechał na skraj drogi. Kowal czuł się tak swobodnie w siodle, a miecz wydawał się jego częścią, że Dorrin zastanawiał się, jak mógł nie zauważyć, że Yarrl mógłby być niebezpiecznym przeciwnikiem. Gdy tylko wóz przekroczył most, Dorrin i Reisa podążyli za nim, a potem pojechali skrajem chodnika, aby wrócić na czoło wyprawy. – Czy kowal był kiedyś wojownikiem? – zapytał Vaos, kiedy Dorrin go mijał. – Nie mówił mi – odpowiedział uzdrowiciel. – Domyślam się, że tak, ale to jego sprawa, nie moja. Ulice Diev były puste, a okiennice wszystkich domów szczelnie zamknięte. Nawet Czerwony Lew był zamknięty na cztery spusty, a frontowe drzwi Kufla zabito deskami. Pośród cieni wczesnego poranka ulicami dolnego Diev niósł się echem odgłos kół, kiedy jechali obok nabrzeży. Drogę do Tyrela zagradzała barykada z desek i beczek. – Halo! – zawołał Dorrin. – Tyrel? Otworzyła się okiennica pojedynczego okna wychodzącego na ulicę. – Och... tak późno... miałem nadzieję, że będziecie wczoraj. Bałem się, że mieliście kłopoty z motłochem. – Okiennica zatrzasnęła się. Poszarpane namioty znikły ze wzgórza za warsztatem cieśli.
|