Cała poczta przechodzi przed dostarczeniem przez szpitalną kancelarię, cała – bez względu na to, czy jest adresowana do pacjentów, personelu medycznego czy administracji. Stamtąd roznosi ją kilku gońcówochotników. Dowiedziałem się, że paczka z kasetą była w szpitalnej kancelarii, kiedy goniec zaglądał tam rano. Ponieważ była zaadresowana do mojej pacjentki, goniec zgłosił się do informacji ogólnej. Potem przyniosła ją jedna z dziewczyn. – Czy ktoś nie powinien skonsultować się z panem przed wręczeniem kasety i magnetofonu Judy? – Oczywiście. Siostra Bond powinna to zrobić natychmiast, ale nie ma dzisiaj zmiany. Siostra Rack, która ma dyżur, przyjęła, że adres zawiera dziecięce przezwisko, i pomyślała, że któraś z dawnych przyjaciółek pani Marshall przysłała jej jakieś nagrania muzyczne, żeby ją rozweselić. Pielęgniarki mają w dyżurce magnetofon, więc włożyła kasetę i dała go pani Marshall. – W półmroku korytarza w oczach lekarza pojawiają się szydercze iskierki. – Potem, jak się pan pewnie domyśla, rozpętało się istne piekło. Pani Marshall z powrotem znalazła się w stanie, w jakim została przyjęta – wykonywała wiele alarmujących zachowań. Na szczęście tak się złożyło, że byłem w szpitalu, więc kazałem jej podać leki uspokajające i umieścić w izolatce. Izolatka, panie poruczniku, ma wyściełane ściany – pani Marshall pootwierała sobie z powrotem rany na palcach, a nie chciałem, żeby dokonała dalszych samouszkodzeń. Kiedy leki zaczęły działać, poszedłem z nią porozmawiać. Wysłuchałem taśmy. Być może powinienem natychmiast zadzwonić po policję, ale jestem odpowiedzialny przede wszystkim wobec pacjentów, dlatego zawiadomiłem najpierw pana Marshalla. – Skąd? – Z izolatki, przez telefon komórkowy. Pan Marshall oczywiście upierał się, żeby porozmawiać z żoną, ona też chciała z nim mówić. Bardzo się zdenerwowała w trakcie rozmowy i musiałem podać jej kolejny łagodny lek uspokajający. Kiedy się opanowała, wyszedłem z izolatki i znowu zadzwoniłem do pana Marshalla, by udzielić mu konkretniejszych informacji o treści taśmy. Chce pan ją przesłuchać? – Dziękuję, nie teraz, panie doktorze. Chciałby jednak zapytać o jedną rzecz, która jej dotyczy. – Niech pan pyta. – Fred Marshall próbował naśladować sposób, w jaki mówił autora nagrania. Czy przypominało to panu jakiś określony akcent? Może niemiecki? – Sam się nad tym zastanawiałem. Brzmiało to jak niemiecka wymowa angielskich słów, ale niezupełnie. Najbardziej to przypominało Francuza, mówiącego po angielsku i starającego się naśladować niemiecki akcent, jeśli to ma w ogóle sens. Prawdę mówiąc, nigdy czegoś podobnego nie słyszałem. – Od początku rozmowy doktor Spiegelman poddawał Jacka ocenie według kryteriów, których ten nie potrafił się nawet z grubsza domyślić. Zachował wyraz twarzy tak neutralny i bezosobowy jak u policjanta kierującego ruchem drogowym. – Pan Marshall powiedział mi, że zamierza do pana zadzwonić. Wydaje się, że między panem i panią Marshall wytworzyła się nadzwyczajna więź. Szanuje ona pana umiejętności i pracę, czego można by oczekiwać, ale wydaje się również panu ufać. Pan Marshall prosił mnie, żebym pozwolił panu na rozmowę z żoną, a ona twierdzi, że musi z panem porozmawiać. – W takim razie na osobności pół godziny. Uśmiech doktora Spiegelmana niknie tak szybko, jak się pojawił. – Moja pacjentka i jej mąż zaufali panu, poruczniku, ale nie o to chodzi. Sęk w tym, czy ja mogę panu zaufać. – W czym?
|