– Nie wychodź na zewnątrz...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
– Pozwól mi zaciągnąć przynajmniej sto razy po stu oszczepników i łuczników i sto wozów bojowych, a odzyskam dla ciebie całą Syrię, bo zaprawdę, gdy i...
»
Jednakże gdy opuścił swe zakrwawione ręce – gdy od trucizny dotyku Foula jego usta poczerniały i napuchły tak, że nie mógł dłużej wytrzymać dotyku...
»
Morgiana nie mogła powstrzymać śmiechu:– Urok? Na ciebie? A to po co? Avallochu, gdyby nawet wszyscy mężczyźni oprócz ciebie zniknęli z powierzchni...
»
– Proszę mi wierzyć, poruczniku, kiedy zobaczyłem, jaki efekt wywołała ta kaseta na pani Marshall i kiedy sam jej wysłuchałem, próbowałem dowiedzieć...
»
Przyjdźcie! Pójdźmy do Pana! Ja na przedzie, wy – za Mną! Chodźmy do wód zbawczych, na święte pastwiska, chodźmy na ziemie Boże...
»
przykładów, żeby uzasadnić tezę, iż tworzenie modeli różnych systemów oraz ich badanie przy użyciu technik komputerowej symulacji – to ważny...
»
-- Nie wiem -– Kosti zrobił krok naprzód; przerażony kierowca krzyknął: To najprawdziwsza prawda! Tylko ludzie Salzara wiedzą, gdzie jest i jak działa...
»
Gałkin, nauczyciel geografii, uwziął się na mnie i zobaczycie, że dziś nie zdam u niego egzaminu – mówił, nerwowo zacierając potniejące ręce,...
»
Zawezwawszy go więc na rozmowę rzekł mu ze zmartwioną wielce twarzą: – Trudno! każdy sam najlepiej rozumie, co mu czynić przystoi, nie będę ja cię...
»
– Ja to robiê dla panów dobra, no bo teraz to oni siê wstydz¹ piæ herbatê, ich gryzie sumienie, ¿e to na moim gazie, a jak ka¿dy zap³aci gaz, to on bêdzie...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

– Kasumi spojrzał na Lauriego. – Nie chcemy niepotrzebnie ryzykować. Cholera! Je­steś najwyższym kapłanem, jakiego widziałem w życiu!
Laurie kiwnął krótko głową, usiadł na poduszkach i spo­kojnie czekał.
Patrol przemykał bezszelestnie pośród drzew. Deszcz co prawda ustał, ale ochłodziło się gwałtownie i Laurie z trudem powstrzymywał dreszcze. Spędziwszy wiele lat w gorącym kli­macie Kelewanu, stracił odporność na zimno. Zastanawiał się, jak nowe oddziały z Tsuranuanni zareagują, kiedy spadną pier­wsze śniegi. Najprawdopodobniej z wystudiowaną obojętno­ścią, bez względu na to, co będą czuli naprawdę. Żołnierz Tsuranich nigdy przecież nie pozwoli, by martwiło go coś tak trywialnego jak woda w stanie stałym padająca z nieba.
Wybrali Pomocną Przełęcz, gdzie linia frontu była najbar­dziej wyciągnięta i gdzie prawdopodobieństwo odkrycia ich w czasie jej przekraczania było najmniejsze. W momencie, kiedy wydostali się z doliny, natychmiast odbili bardziej na wschód, niż wymagało tego zadanie patrolu.
Poza łagodnymi pagórkami i rzadkim lasem ciągnęła się droga z La-Mut do Zun. Po dotarciu do niej dwóch podróżników miało odłączyć się od patrolu i ruszyć do Zun, gdzie planowali kupić konie i udać się na południe. Jeżeli będą mieli szczęście, dotrą do Krondoru w ciągu dwóch tygodni. Po zmianie wie­rzchowców mieli ruszyć do Saladoru, gdzie chcieli się zaokrę­tować na statek płynący do Rillanonu.
Jedyną przeszkodą pomiędzy nimi a drogą były spore od­działy Armii Królestwa. Gdyby zostali wykryci przez króle­wski patrol, chcieli udawać podróżników, którzy zostali po­chwyceni przez Tsuranich, lecz udało im się zbiec. Nie było mowy, aby ktoś wziął Lauriego za Tsuraniego. Z kolei Kasumi opanował język królewski w tak doskonały sposób, że mógł śmiało uchodzić za obywatela Królestwa pochodzącego gdzieś z Doliny Snów; w nadgranicznych rejonach Wielkiego Keshu posługiwano się kilkoma językami i lekki akcent w mowie Kasumiego był bardziej niż usprawiedliwiony.
Patrol biegł spokojnym truchtem, którym można było bez zmęczenia pokonywać całe kilometry. Laurie zdążał u boku Kasumiego, zachwycając się wytrzymałością żołnierzy. Nie widać było po nich najmniejszego zmęczenia, lecz on sam czuł wysiłek w kościach. Dobiegli do granicy sporej, otwartej równiny na skraju lasów. Hokanu zatrzymał oddział.
– Stąd ruszymy z powrotem w rejon patrolu. Nie powin­niśmy się tu już natknąć na żadnych żołnierzy Tsuranich. Miej­my nadzieję, dla waszego dobra, że nie spotkamy również od­działów królewskich.
Dał znak ręką i oddział ruszył. Kasumi i Laurie wzięli plecaki i tobołki z ubraniem. Przez jakiś czas mieli podążać tropem patrolu, wykorzystując go jako osłonę na wypadek na­tknięcia się na oddział Królestwa.
Weszli w niewielką kotlinę i spostrzegli, że patrol zatrzy­mał się. Zamykający kolumnę żołnierz odwrócił się do nich i przyłożywszy palec do ust, nakazał ciszę. Podkradli się do czoła oddziału. Laurie rozglądał się szybko dookoła w poszukiwaniu drogi ucieczki na wypadek kłopotów. Hokanu nachylił się ku nim.
– Przez chwilę wydawało mi się, że coś usłyszałem przed nami. Ale od kilku minut panuje absolutna cisza. Kasumi kiwnął głową.
– No to ruszajcie do przodu. Poczekamy, aż przejdziecie przez otwartą przestrzeń, a potem wejdziemy za wami do lasu.
– Wskazał ręką kępę drzew po drugiej stronie polany.
Kiedy patrol docierał do środka otwartej przestrzeni, wiatr rozwiał chmury i polanę zalało jasne światło księżyca.
– A niech to szlag trafi! – zaklął pod nosem Kasumi.
– Równie dobrze mogliby teraz iść z zapalonymi pochod­niami.
Nagle pośród drzew zakotłowało się, rozległy się okrzyki. Ziemia zadrżała tętentem kopyt końskich. Spomiędzy masku­jących ich, nisko zwieszonych gałęzi wypadli raptownie jeźdźcy odziani w kolczugi i henny. Pochylone piki mierzyły prosto w serca zaskoczonych Tsuranich.
Żołnierze Tsuranich ledwo mieli czas przegrupować się w prowizoryczną linię obrony, a jeźdźcy już wpadli na nich. Ciszę nocy przeszyły okrzyki i kwik koni. Konni przeszli przez Tsuranich jak nóż przez masło, pogalopowali jeszcze kawałek dalej, przegrupowali się na skraju polany, tuż koło dwóch ucie­kinierów, zawrócili konie i ponownie zaatakowali. Pozostali przy życiu Tsurani, mniej niż połowa oddziału, pobiegli na zachodni skraj polany, gdzie drzewa i uskok wzgórza utrud­niały szarżę.
Laurie dotknął lekko ramienia Kasumiego, pokazując jed­nocześnie ruchem głowy w prawo. Po Kasumim widać było, że ledwo się powstrzymuje, by nie dołączyć do swoich ludzi. Tsurani zerwał się nagle i pognał pochylony nisko, trzymając się w pobliżu skraju drzew. Laurie popędził za nim. W pewnej chwili dostrzegł wąziutką, prawie zarośniętą ścieżkę skręcającą na wschód. Złapał Kasumiego za rękaw i wskazał w tamtym kierunku. Odwrócili się plecami do pola bitwy i ruszyli przed siebie.

Powered by MyScript