Choroba morska. – Odrobina wina na pewno ci pomoże. Dostaniesz kielich, gdy tylko przybijemy do brzegu. – Petyr wskazał na starą kamienną wieżę rysującą się na tle posępnego, szarego nieba. O skały u jej stóp rozbijały się grzywacze. – Wesołe miejsce, nieprawdaż? Obawiam się, że nie ma tu bezpiecznego kotwicowiska. Popłyniemy na brzeg łodzią. – Tutaj? – Nie chciała tu wychodzić na brzeg. Słyszała, że Paluchy są ponurym miejscem, a mała wieża wydawała się pełna smętku i melancholii. – Czy nie mogłabym zostać na statku, nim dopłyniemy do Białego Portu? – „Król” płynie na wschód, do Braavos. Bez nas. – Ale... panie, powiedziałeś, że płyniemy do domu. – I oto on, choć przyznaję, że jest nędzny. Mój rodzinny dom. Siedziba wielkiego lorda powinna mieć nazwę, nie sądzisz? Winterfell, Orle Gniazdo, Riverrun, to są zamki. Lord Harrenhal, to brzmi słodko, kim jednak byłem przedtem? Lordem Owczego Łajna i władcą Smętnego Fortu? W tych tytułach czegoś brakuje. – Obrzucił ją niewinnym spojrzeniem szarozielonych oczu. – Wyglądasz na strapioną. Czy myślałaś, że płyniemy do Winterfell, słodziutka? Winterfell zostało zdobyte, spalone i splądrowane. Wszyscy, których znałaś i kochałaś, nie żyją. Ci z mieszkańców północy, którzy nie ulegli żelaznym ludziom, walczą między sobą. Nawet Mur zaatakowano. Winterfell było domem twego dzieciństwa, Sanso, nie jesteś już jednak dzieckiem, a dorosłą kobietą i musisz stworzyć dla siebie nowy dom. – Ale nie tutaj... – sprzeciwiła się przerażona. – Ta wieża jest taka... – ...mała, ponura i nędzna? Wszystko to prawda. Można jej też postawić wiele innych zarzutów. Paluchy to piękne miejsce, jeśli ktoś jest kamieniem. Nie obawiaj się jednak, zatrzymamy się tu najwyżej na dwa tygodnie. Spodziewam się, że twoja ciotka już wyjechała nam na spotkanie. – Uśmiechnął się. – Lady Lysa i ja mamy się pobrać. – Pobrać? – zdumiała się Sansa. – Ty i moja ciotka? – Lord Harrenhal i pani Orlego Gniazda. Mówiłeś, że to moją matkę kochałeś. Rzecz jasna jednak, lady Catelyn nie żyła, jeśli więc nawet rzeczywiście kochała potajemnie Petyra i oddała mu dziewictwo, nie miało to już znaczenia. – Milczysz, pani? – zapytał lord Petyr. – Byłem pewien, że zechcesz mnie pobłogosławić. Rzadko się zdarza, by chłopak, który urodził się jako dziedzic kamieni i owczych bobków, poślubił córkę Hostera Tully’ego i wdowę po Jonie Arrynie. – Modlę... modlę się o to, byście przeżyli razem długie lata, mieli mnóstwo dzieci i byli bardzo szczęśliwi. Minęły lata, odkąd ostatnio widziała ciotkę. Na pewno będzie dla mnie dobra, z uwagi na moją matkę. W naszych żyłach płynie ta sama krew. Ponadto wszystkie pieśni zgadzały się, że Dolina Arrynów jest piękna. Być może nie będzie tak strasznie pobyć tam przez jakiś czas. Lothor i stary Oswell przewieźli ich łodzią na brzeg. Sansa skuliła się na dziobie, opatulona płaszczem. Uniosła kaptur, by osłonić się przed wiatrem, i zastanawiała się nad tym, co ją teraz czeka. Z wieży wyszła im na spotkanie grupa służby: dwie kobiety, jedna stara i chuda, a druga gruba i w średnim wieku, dwóch białowłosych staruszków oraz dwu – albo trzyletnia dziewczynka z jęczmieniem na oku. Gdy poznali lorda Petyra, uklękli na kamieniach. – To moi domownicy – przedstawił ich. – Dziecka nie znam. To pewnie kolejny bękart Kelli. Rodzi je co kilka lat. Obaj staruszkowie weszli po uda w wodę i wynieśli Sansę z łodzi, by nie zamoczyła sobie spódnic. Oswell i Lothor wyszli na brzeg, podobnie jak Littlefinger, który pocałował starszą kobietę w policzek i uśmiechnął się do młodszej. – Kto tym razem jest ojcem, Kello? Gruba kobieta parsknęła śmiechem. – A skąd mi to wiedzieć, panie? Nie jestem z tych, co to lubią mówić „nie”. – Jestem pewien, że wszyscy chłopcy w okolicy są ci za to wdzięczni. – Cieszę się, że wróciłeś do domu, panie – odezwał się jeden ze staruszków. Wyglądał na co najmniej osiemdziesiąt lat, lecz miał na sobie nabijaną ćwiekami brygantynę, a u boku długi miecz. – Jak długo się tu zatrzymasz? – Nie obawiaj się, Bryenie, tak krótko, jak tylko będzie to możliwe. Czy dom nadaje się do zamieszkania? – Gdybyśmy wiedzieli, że przybędziesz, rozrzucilibyśmy świeże sitowie, panie – odparła staruszka. – W palenisku pali się gnój. – Zapach płonącego gnoju najskuteczniej sprawia, że człowiek czuje się jak w domu. – Petyr zwrócił się w stronę Sansy. – Grisel była moją mamką, a teraz jest ochmistrzynią mojego zamku. Umfred to mój zarządca, a Bryen... czy podczas poprzedniej wizyty nie mianowałem cię kapitanem zbrojnych? – Mianowałeś, panie. Obiecałeś też, że przyślesz nam trochę nowych ludzi, ale nic z tego nie wyszło. Straż nadal pełnię tylko ja i psy. – Jestem pewien, że znakomicie sobie radzicie z tym zadaniem. Widzę, że nikt nie ukradł żadnych kamieni ani owczych bobków. – Petyr wskazał na młodszą kobietę. – Kella pilnuje moich wielkich stad. Ile owiec obecnie posiadam, Kello? Musiała się chwilę zastanowić.
|