– W Montreux tego nie ma...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
– Pozwól mi zaciągnąć przynajmniej sto razy po stu oszczepników i łuczników i sto wozów bojowych, a odzyskam dla ciebie całą Syrię, bo zaprawdę, gdy i...
»
Jednakże gdy opuścił swe zakrwawione ręce – gdy od trucizny dotyku Foula jego usta poczerniały i napuchły tak, że nie mógł dłużej wytrzymać dotyku...
»
Morgiana nie mogła powstrzymać śmiechu:– Urok? Na ciebie? A to po co? Avallochu, gdyby nawet wszyscy mężczyźni oprócz ciebie zniknęli z powierzchni...
»
– Proszę mi wierzyć, poruczniku, kiedy zobaczyłem, jaki efekt wywołała ta kaseta na pani Marshall i kiedy sam jej wysłuchałem, próbowałem dowiedzieć...
»
Przyjdźcie! Pójdźmy do Pana! Ja na przedzie, wy – za Mną! Chodźmy do wód zbawczych, na święte pastwiska, chodźmy na ziemie Boże...
»
przykładów, żeby uzasadnić tezę, iż tworzenie modeli różnych systemów oraz ich badanie przy użyciu technik komputerowej symulacji – to ważny...
»
-- Nie wiem -– Kosti zrobił krok naprzód; przerażony kierowca krzyknął: To najprawdziwsza prawda! Tylko ludzie Salzara wiedzą, gdzie jest i jak działa...
»
Gałkin, nauczyciel geografii, uwziął się na mnie i zobaczycie, że dziś nie zdam u niego egzaminu – mówił, nerwowo zacierając potniejące ręce,...
»
Zawezwawszy go więc na rozmowę rzekł mu ze zmartwioną wielce twarzą: – Trudno! każdy sam najlepiej rozumie, co mu czynić przystoi, nie będę ja cię...
»
– Ja to robiê dla panów dobra, no bo teraz to oni siê wstydz¹ piæ herbatê, ich gryzie sumienie, ¿e to na moim gazie, a jak ka¿dy zap³aci gaz, to on bêdzie...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.


– Przepraszam pana – rzekł pierwszy urzędnik. – Ja pochodzę z Montreux. Na linii kolejki Montreux–Oberland Bernois są z całą pewnością tereny sportowe. Byłoby fałszem z pana strony, gdyby pan temu zaprzeczył.
– Wcale nie zaprzeczam. Po prostu twierdziłem, że w Montreux nie można uprawiać sportów zimowych.
– A ja to kwestionuję – odparł tamten. – Kwestionuję takie oświadczenie.
– Ja je podtrzymuję.
– Kwestionuję to oświadczenie. Sam jeździłem na luge'u* po ulicach Montreux. Robiłem to nie raz, a wiele razy. Jeżdżenie na luge'u jest bez wątpienia sportem zimowym.
Drugi urzędnik odwrócił się do mnie.
– Czy dla pana jazda na luge'u jest sportem zimowym? Powtarzam państwu, że najwygodniej będzie im tutaj, w Locarno. Przekonają się państwo, że klimat jest zdrowy, a okolice ładne. Spodoba się tu państwu ogromnie.
– Ale pan wyraził życzenie udania się do Montreux.
– Co to jest luge? – zapytałem.
– Widzi pan? Ten pan nawet nie słyszał o luge'u!
Dla drugiego urzędnika było to bardzo istotne. Ucieszył się tym wyraźnie.
– Luge to jest tobogan – oświadczył pierwszy.
– Pozwalam sobie być odmiennego zdania – pokręcił głową tamten. – Muszę znowu zaprzeczyć. Tobogan bardzo się różni od luge'u. Tobogany buduje się w Kanadzie na płaskich deskach. Luge to są zwykłe saneczki na płozach. Ścisłość ma pewne znaczenie.
– A nie moglibyśmy jeździć na toboganie? – zapytałem.
– Oczywiście, że tak – odrzekł pierwszy urzędnik. – Mogą państwo doskonale to robić. W Montreux sprzedają pierwszorzędne kanadyjskie tobogany. Można je dostać u Braci Ochs. Sprowadzają je z zagranicy.
Drugi urzędnik odwrócił się. – Jazda na toboganie wymaga specjalnej piste*. Pan nie mógłby jeździć na nim po ulicach Montreux. Gdzie państwo zamierzają tu się zatrzymać?
– Jeszcze nie wiemy – odparłem. – Dopiero co przyjechaliśmy z Brissago. Konie czekają na ulicy.
– Państwo bynajmniej nie popełniają omyłki, wybierając się do Montreux – powiedział pierwszy urzędnik. – Klimat jest tam rozkoszny i zachwycający. Nie trzeba daleko jeździć do terenów sportowych.
– Jeżeli państwo naprawdę chcą uprawiać sporty zimowe, to powinni jechać do Engadine albo do Mürren - oświadczył drugi urzędnik. – Muszę zaprotestować przeciwko doradzaniu Montreux w tym celu.
– Przy Les Avants, nad Montreux, są znakomite tereny do wszelkich sportów zimowych – łypnął na swego kolegę obrońca Montreux.
– Proszę panów, my niestety musimy już jechać – powiedziałem. – Moja kuzynka jest bardzo zmęczona. Pojedziemy na próbę do Montreux.
– Winszuję panu – uścisnął mi dłoń pierwszy urzędnik.
– Mam wrażenie, że państwo pożałujecie wyjazdu z Locarno – powiedział drugi. – W każdym razie trzeba się zameldować na policji w Montreux.
– Nie będzie tam żadnych nieprzyjemności z policją – zapewnił mnie pierwszy. – Przekonają się państwo, że wszyscy mieszkańcy są niezmiernie uprzejmi i życzliwi.
– Dziękuję panom najmocniej – powiedziałem. – Ogromnie cenimy sobie rady panów.
– Do widzenia – powiedziała Catherine. – Bardzo panom dziękuję.
Odprowadzili nas wśród ukłonów do drzwi, przy czym zwolennik Locarno uczynił to trochę chłodno. Zeszliśmy ze schodów i wsiedliśmy do powozu.
– Boże drogi – westchnęła Catherine. – Nie można było wyrwać się stamtąd trochę wcześniej, kochanie?
Podałem woźnicy nazwę hotelu poleconego przez jednego z urzędników. Zebrał lejce.
– Zapomniałeś o armii – powiedziała Catherine. Żołnierz stał obok powozu. Dałem mu banknot dziesięciolirowy.
– Jeszcze nie mam szwajcarskich pieniędzy – wyjaśniłem. Podziękował mi, zasalutował i odszedł. Powóz ruszył i pojechaliśmy do hotelu.
– Dlaczego wybrałaś akurat Montreux? – zapytałem Catherine. – Naprawdę chcesz tam jechać?
– To była pierwsza miejscowość, jaka mi przyszła do głowy – odrzekła. – Tam nie jest źle. Możemy znaleźć sobie coś w górach.
– Nie jesteś śpiąca?
– Właściwie już śpię.
– Wyśpimy się porządnie. Biedna Cath. Miałaś długą i ciężką noc.
– Bawiłam się doskonale – odparła. – Zwłaszcza kiedy żeglowałeś tym parasolem.
– Czy ty zdajesz sobie sprawę, że jesteśmy w Szwajcarii?
– Nie. Boję się, że się przebudzę i przekonam, że to nieprawda.
– Ja też.
– Ale to przecież prawda, kochanie? Nie odwożę cię na stację w Mediolanie?
– Mam nadzieję, że nie.
– Nie mów tak. To mnie przeraża. A może jednak tam właśnie jedziemy?
– Jestem tak zamroczony, że sam nie wiem – odparłem.
– Pokaż mi ręce.
Wyciągnąłem je. Obie były pokaleczone do żywego mięsa.
– W boku nie mam rany od włóczni – powiedziałem.
– Nie bluźnij.
Byłem bardzo zmęczony i oszołomiony. Przeszło mi całe podniecenie. Powóz jechał ulicą.
– Biedne ręce – powiedziała Catherine.
– Nie dotykaj ich. Jak Boga kocham, nie wiem, gdzie jesteśmy. Dokąd jedziemy? – zapytałem woźnicy. Zatrzymał konia.
– Do hotelu “Metropol". Przecież tam państwo kazali.
– Tak – odparłem. – Wszystko w porządku, Cath.
– Już dobrze, kochanie. Nie denerwuj się. Wyśpimy się porządnie i jutro nie będziesz taki zamroczony.
– W głowie mi się mąci – powiedziałem. – Dziś wszystko dzieje się jak w operze komicznej. Może jestem głodny.
– Jesteś po prostu zmęczony, kochanie. Będziesz się czuł doskonale.
Powóz stanął przed hotelem. Ktoś wyszedł po nasze walizki.
– Już mi lepiej – powiedziałem. Szliśmy przez chodnik do hotelu.

Powered by MyScript