– Uszy Zaana łowiły ciche głosy. – Taki malutki wóz z rączką do trzymania. Patrz. Cztery kółka, wkładasz dziecko do środka i nie musisz go nosić. Jakiś nowy wynalazek. Ale jaka wygoda. – No, jak to może być, żeby matka sama nie nosiła dziecka na rękach? Bogowie to wyklną! – A jak masz dwójkę małych dzieci? To co? Nie lepiej je tu włożyć? Dalszą obserwację przerwało mu nadejście Wielkiej Księżnej Nauzei wraz z doradcą Zyrionem i orszakiem. Oprócz zwyczajowych kuzynów towarzyszyło jej dwudziestu dahmeryjskich kuszników, co było jawnym złamaniem reguł. Orion aż syknął z wściekłości. Zyrion ukradkiem rozłożył ręce w geście „robiłem co mogłem, ale...”. Nauzea, gruba dziewczyna, która mogłaby być piękna, gdyby nie żarła tylu słodyczy, złożyła pełny ukłon przed Orionem i Siriusem. – Wielki Panie. Orion oddał ukłon. – Wielka Pani. – Książę. Sirius już wiedział, dzięki sumiennym nauczycielom, mniej więcej przynajmniej, jak się kłania, więc wykonał przedziwną ewolucję wszystkimi częściami swojego ciała. – Wielka Pani. Na szczęście rytuał nie był zbyt długi. Książęta oraz Zyrion i Zaan zbliżyli się do siebie. Zaczęły się szepty i osłanianie ust dłonią. – Moi ludzie uderzą, jak tylko w mieście zaczną się rozruchy. – Nauzea niby to podziwiała wspaniałą kolumnadę świątyni obok. Zyrion ukradkiem potwierdził dyskretnym ruchem głowy. – „Służby tyłowe” Armii Zachód uderzą w tej samej chwili – szeptał Orion, patrząc na przekupniów – ale są poza murami. Zaprowadzimy porządek tylko wtedy, kiedy upadnie Rada Królewska. – Czekamy na prowokatorów Miki. – Zaan, zasłaniając usta, udawał, że sprawdza, czy nie ma przypadkiem brudnego nosa. – Najęci filozofowie już buntują lud w stoach i na forach. – Znowu czekanie – westchnęła Nauzea, obserwując, czy przypadkiem na błękitnym niebie nie ma jakiejś chmurki. Intrygi miała we krwi, wyssała je z mlekiem matki, i kumulujące się napięcie wyraźnie ją podniecało. Zaraza, byłaby prześliczną dziewczyną, gdyby nie żarła tylu słodyczy. – Czekamy na akcję prowokatorów. – Orion zerknął w dół monstrualnych, rozświetlonych słońcem schodów poniżej, wprost na budynek Rady Królewskiej, który znajdował się u ich stóp. Jedynie Zaan nie mógł wytrzymać napięcia. Przygryzając wargi, odszedł od dyskutującej szeptem grupy. Cały dygotał. Szlag! Przewrót, obalenie Rady. Tego jeszcze nie było nigdy w historii Troy. Nikt nigdy w całej historii nie podniósł ręki tak wysoko. Czuł, że cały drży, a strach dławi coraz bardziej, wpijając się w gardło. Musiał odwrócić myśli. Musiał. Podszedł wprost do dowódcy dahmeryjskich kuszników, wysokiej dziewczyny z krótkimi, przeraźliwie jasnymi włosami. Miała w ustach jakąś dziwną brązową tutkę, z której dymiło. Czasem także wypuszczała dym z płuc. – Od kiedy to się trzyma kadzidło w buzi? – spytał, usiłując jakoś zacząć rozmowę. Dziewczyna uśmiechnęła się. – To tytoń. – Wzruszyła ramionami. – Przywieźli skądś. Z bardzo, bardzo daleka. Patrzył, jak dziewczyna wciąga dym do płuc i po chwili wypuszcza ustami. – Chcesz? – Wyciągnęła do niego rękę z dymiącą tutką. – Nie, nie, dziękuję. – Odskoczył o krok, czując, jak wzbiera w nim kaszel od samego zapachu. – Po co to robisz? – Bo fajne. Zobaczył jej niesamowity uśmiech, bezczelny, prowokujący, piękny. Popatrzył w jej głębokie oczy, w połowie przykryte nieprawdopodobnie długimi rzęsami. Zmieszał się przez moment. – A ten kolor? – wskazał na jej prawie białe, króciutkie włosy. – Jaką farbą można coś takiego sprawić? – Żadną. Są naturalne. – Roześmiała się w taki sposób, żeby zobaczył jej lśniące zęby w całej okazałości. – To blond – wyjaśniła. – Jestem blondynką. – Ach – domyślił się. – Pochodzisz z kraju Chorych Ludzi? – Mhm. Zawędrowałam aż do Dahmerii za chlebem. – Zerknęła w lewo, w górę, żeby jeszcze raz podkreślić, jakie ma piękne oczy, a potem spojrzała mu prosto w twarz. – Jestem Kasme. – Wyciągnęła rękę w jego kierunku. Nie bardzo wiedział, co zrobić. Jakoś tak dziwnie... Naturalną rzeczą wydawało się wyciągnięcie własnej ręki i uściśnięcie jej dłoni. Zrobił to. I chyba tego właśnie oczekiwała.
|