Córka twoja wprawdzie została
porwana, lecz żyje i nie jest zhańbiona. Ręczę, Wasza Wysokość, że zdołamy ją odzyskać.
Ach, czemu Luiza przy niej nie została! Ta się nie ulęknie i nie da przekupić. Jej by nie
36
ukatrupił sztyletem jak waszych nieszczęsnych niewolników... Lecz co się stało, to się nie odstanie... Zostawiam Waszą Wysokość.
– Zostawiasz mnie pan?! W takiej chwili!
– Drogi książę – odrzekł Korkoran – przebaczam ci to krzywdzące posądzenie i wyruszam
w pościg za Rao. Tą oto ręką schwytam go i powieszę na byle przydrożnym drzewie.
– Sprawiedliwie pan mówisz – powiedział Holkar, któremu nadzieja odzyskania córki
wróciła życie. – Ruszam z tobą.
– O nie – rzekł Korkoran – winieneś, książę, tu pozostać. Kto będzie kierował
poszukiwaniami, kto stawi opór Anglikom, jeśliby zaczęli oblegać miasto? Mnie nic tu nie
trzyma, ruszam zatem odnaleźć księżniczkę Sitę i żywię nadzieję, że wrócimy razem. Chodź,
Luizo! Przez ciebie ją porwano, ty więc winnaś ją odzyskać. Szukaj!
To mówiąc wziął w rękę welon księżniczki, cały przesycony wonią irysów, i dał go
powąchać tygrysicy.
– To ona, Sita! Ją musisz odszukać. Szukaj! Właśnie przewoźnicy, płynąc wpław,
przyholowali łódź, tę samą, na której Sita została uwięziona. Tygrysica bez wahania wsiadła
za swym panem, a z nimi koń i .dwóch przewoźników.
Skoro tylko przebyli rzekę Narbadę, Korkoran razem z Luizą wysiadł na ląd i znów dał jej
powąchać zasłonę księżniczki. Bystre zwierzę znakomicie pojęło to powtórne wezwanie i bez
wahania zaszyło się w rzadko uczęszczaną ścieżkę, prowadzącą do obszernej polany.
Zdeptana ziemia pozwalała bez trudu wnioskować o przejściu dużej grupy jeźdźców.
Stąd tygrysica skręciła na drogę szerszą i całkiem dobrze utrzymaną, a Korkoran kłusował
za nią konno.
Było to o milę dalej i zapewne ów skrawek książęcej sukni zaczepił się o krzak, dość że
Luiza natychmiast go spostrzegła i wzrokiem zwróciła uwagę kapitana. Ten zsiadł z konia,
zabrał cenny strzęp i umieściwszy go na piersi ruszył w dalszą drogę.
Kiedy usłyszał wreszcie odgłos grupy jeźdźców zbliżających się ku niemu, ożywiła go
nadzieja, że niebawem odnajdzie Sitę razem z Rao. Był jednak w błędzie. To tylko szwadron
dwudziestego piątego pułku kawalerii angielskiej przepatrywał okolicę.
Korkoran dał znak tygrysicy, żeby się nie ruszała, sam zaś podjechał ku jeźdźcom.
– Stój, kto idzie?! – zakrzyknął oficer angielski.
– Przyjaciel – odparł Korkoran.
– Ktoś pan jest? – zapytał oficer.
Był to wysoki młody człowiek. Bary miał szerokie, rude bokobrody i rude włosy. Sprawiał
wrażenie doskonałego jeźdźca i tęgiego boksera. Pewnie też nieźle grał w krykieta.
– Jestem Francuzem – odparł Korkoran.
– Co pan tu robisz? – zapytał oficer. Jego rozkazujący, szorstki ton nie przypadł
Bretończykowi do gustu. Odparł ozięble:
– Spaceruję sobie.
– To nie żarty, mój panie – rzekł Anglik. – Jesteśmy w kraju nieprzyjacielskim i mam
prawo wiedzieć, coś pan za jeden.
– Święta prawda – odparł Korkoran. – Otóż dowiedz się pan, że przybyłem tu, ażeby
odnaleźć rękopis praw Manu, 17 ową słynną Gurukaramtę, która, jak powiadają, jest ukryta w
jakiejś nieznanej świątyni. Czy mógłbyś pan wskazać mi to miejsce?
Anglik niepewnym spojrzeniem obrzucił Korkorana, nie wiedząc, czy kapitan kpi, czy
mówi serio.
– Masz pan zapewne papiery stwierdzające tożsamość twej osoby? – zapytał.
– Znasz pan tę pieczęć? – odparł Korkoran.
– Nie.
– Otóż jest to pieczęć sir Williama Barrowlinsona, który stoi na czele Kompanii Indyjskiej
17 Manu – Legendarny potomek Brahmy, ojciec rodu ludzkiego i twórca pierwszego zbioru praw w Indiach.
37
i jest przewodniczącym ,,Geographical, Colonial, Statistical, Geological, Orographical,
Hydrographical and Photographical Society". Zapewne znasz go pan?
– Ależ tak, znam go. To dzięki niemu właśnie jestem porucznikiem w armii indyjskiej.
– Oto – podjął Korkoran – pismo polecające od owego dżentelmena.
– Baroneta, chciałeś pan powiedzieć – poprawił oficer.
– Otóż ów baronet, jeśli tak panu lepiej się po i doba, poręczył za mnie generalnemu
gubernatorowi Kalkuty.
– Doskonale – rzekł oficer. – A skąd pan jedziesz?
– Z Bhagawapuru.
– O, więc pan widziałeś tego buntownika Holkara. I cóż? Czy gotów się poddać? Czy
zamierza się bić?
– Kiedy będziesz pan bliżej Bhagawapuru – odparł Korkoran – to sam osądzisz lepiej ode
mnie.
– Ale czy przynajmniej ma liczną i karną armię?
– Te sprawy są mi całkiem obce. A teraz, proszę panów, pozwólcie mi łaskawie udać się w
dalszą drogę.
– Chwileczkę, drogi panie – rzekł oficer. – A skąd mogę wiedzieć, czy nie jest pan
szpiegiem Holkara?
– Korkoran utkwił w nim zimne spojrzenie.
– Wydaje mi się – rzekł – iż gdybyś spotkał mnie pan w otwartym polu, byłbyś pan
uprzejmiejszy.
|