- Nie sądzę, bym naprawdę pałał gniewem. Może byłem nieco poirytowany. Przede wszystkim jestem zły na Zandramas, nie na ciebie czy Cyradis. Nie lubię, gdy wyrządza się krzywdę mojej żonie. - Wiesz, to naprawdę musiało się zdarzyć. Zandramas musiała się dowiedzieć, gdzie ma się odbyć spotkanie. Ona również musi tam być. - Prawdopodobnie masz rację. Czy Cyradis opowiedziała ci o jakichś szczegółach dotyczących twego zadania? - O kilku. Nie powinienem jednak o tym z nikim rozmawiać. Mogę ci tylko powiedzieć, że nadchodzi ktoś bardzo ważny, a ja mam mu pomóc. - I to zajmie ci resztę życia? - Jak również życia wielu innych ludzi. - Mojego też? - Nie sądzę. Myślę, że twoje zadanie zostanie wypełnione po spotkaniu. Cyradis zasugerowała, że już dość zrobiłeś. Wyruszyli nazajutrz wczesnym rankiem i wyjechali na pofałdowaną równinę ciągnącą się wzdłuż zachodniego brzegu rzeki Balasa. To tu, to tam dostrzegali rolnicze osady, których zabudowania charakteryzowały się niezwykle solidną i przemyślaną konstrukcją. Dalazjańscy wieśniacy pracowali w polu używając najprostszych narzędzi. - To wszystko podstęp - rzekł kwaśno Zakath. - Ci ludzie stoją prawdopodobnie na wyższym stopniu cywilizacji niż Melcenowie i zadali sobie wiele trudu, żeby ten fakt zataić. - Czy twoi ludzie lub kapłani Toraka pozostawiliby ich w spokoju, gdyby znali prawdę? - zapytała Cyradis. - Prawdopodobnie nie - przyznał. - Szczególnie Melcenowie zapędziliby większość Dalów do pracy w biurach. - To przeciwstawiałoby się naszym zadaniom. - Teraz już rozumiem. Po powrocie do Mal Zeth dokonam zmian w polityce cesarstwa wobec Protektoratów Dalazjańskich. Wasi ludzie robią dla reszty Mallorei coś znacznie ważniejszego niż uprawianie buraków i rzodkwi. - Jeśli wszystko pójdzie dobrze, nasza praca zostanie wykonana, gdy tylko spotkanie dobiegnie końca, cesarzu Zakacie. - Lecz będziesz kontynuować swe badania, prawda? Uśmiechnęła się. - Niewątpliwie tak. Wiekowym przyzwyczajeniom trudno jest umrzeć. Belgarath podjechał do nich i powstrzymał konia u boku Cyradis. - Czy mogłabyś dokładniej wytłumaczyć, czego mamy szukać po dotarciu do Perivoru? - spytał. - Tak jako ci rzekłam w Kell, Przedwieczny Belgaracie, w Perivor musicie odnaleźć mapę, która poprowadzi was do Miejsca, Którego Już Nie Ma. - Jak to możliwe, że ludzie z Perivor wiedzą na ten temat więcej niż reszta świata? Nie odpowiedziała. - Domyślam się, że to kolejne pytanie, na które nie udzielisz mi odpowiedzi. - Teraz nie mogę, Belgaracie. Nad głowami ujrzeli kołującego Beldina. - Lepiej się przygotujcie - odezwał się. - Przed wami patrol darshivańskich żołnierzy. - Ilu? - zapytał szybko Garion. - Kilkunastu. Mają ze sobą Grolima. Nie chciałem się zbytnio zbliżać, lecz sądzę, że to Białooki. Czekają na czatach w gaju koło następnej wioski. - Skąd wiedziałby, że tędy jedziemy? - spytała Velvet w roztargnieniu. - Zandramas wie, że zdążamy do Perivoru - odparła Polgara. - A to najkrótsza droga. - Kilkunastu Darshivan nie przedstawia większego zagrożenia - powiedział spokojnie Zakath. - Jaki mają więc cel? - Opóźnić naszą podróż - odparł Belgarath. - Zandramas chce nas tu przetrzymać, by dotrzeć do Perivoru przed nami. Potrafi komunikować się z Naradasem na sporą odległość. Możemy się spodziewać, że będzie zastawiać na nas pułapki co kilka mil na drodze do Lenghy. Zakath podrapał się po swej krótkiej brodzie marszcząc brwi w skupieniu. Następnie otworzył jeden z juków przy siodle, wyjął mapę i popatrzył na nią wnikliwie. - Od Lenghy dzieli nas jakieś piętnaście mil - powiedział. Spojrzał na Beldina. - Jak szybko możesz pokonać ten dystans? - Dość szybko. Dlaczego pytasz? - Jest tam cesarski garnizon. Dam ci opatrzoną moją pieczęcią wiadomość dla dowódcy garnizonu. Wyruszy z silnym oddziałem i zaskoczy ich od tyłu. Jak tylko połączymy się z tym oddziałem, Naradas przestanie nas niepokoić. - Nagle coś mu się przypomniało. - Święta prorokini - rzekł do Cyradis - w Darshivie powiedziałaś mi, żebym pozostawił swe oddziały, kiedy udam się do Kell. Czy ten zakaz nadal obowiązuje? - Nie, Kal Zakacie. - Dobrze. Napiszę zatem wiadomość. - A co z patrolem, który właśnie czai się przed nami? - zwrócił się Silk do Gariona. - Będziemy tu czekać bezczynnie na przybycie oddziałów Zakatha? - Nie sądzę. Co myślisz o małym ćwiczeniu fizycznym? W odpowiedzi Silk wyszczerzył złowieszczo zęby. - Jest jednak pewien problem - odezwała się Velvet. - Skoro Beldin wyruszy do Lenghy, nie będziemy mieli nikogo, kto ostrzegałby nas przed innymi zasadzkami. - Powiedz tej z żółtymi włosami, żeby się nie przejmowała - rzekła wilczyca do Gariona. - Potrafię poruszać się niepostrzeżenie, a gdyby nawet ktoś mnie spostrzegł, nie zwróci na mnie specjalnej uwagi. - Wszystko w porządku, Liselle - powiedział Garion. - Wilczyca pobiegnie na zwiady. - Pożytecznie mieć przy sobie taką osobę. - Velvet uśmiechnęła się. - Osobę? - spytał Silk. - A nie jest nią? Zmarszczył brwi. - Wiesz, chyba masz rację. Ona ma przecież określoną osobowość, prawda? Wilczyca zamachała wesoło ogonem i puściła się pędem przed siebie. - A więc dobrze - odezwał się Garion poluzowując w pochwie miecz Rivy Żelaznopalcego - złóżmy wizytę tym przyczajonym Darshivanom. - Czy Naradas nie będzie robił żadnych problemów? - spytał Zakath wręczając pismo Beldinowi. - Mam nadzieję, że spróbuje - odparł Garion.
|