- Dzioucho, zostaw to dziecko tutaj - powiedziała Świętkowa. - Postarajcie się najprzód o wszystkie wygody! - Ale, mamo, nie dopuść do tego, by dziecko stykało się z ludźmi mówiącymi po polsku! Żebyś go nie nauczyła jakiegoś polskiego słowa! Dziecko musi od początku być właściwie wychowywane, bo w przeciwnym razie nic z niego nie będzie. Kiedy Świętkowa była na targu, dziecko oddawano starej Kosińskiej z ulicy Rudzinieckiej. Kobieta była czysta i nie było powodu do żadnych obaw. Kosińska utrzymywała się przy życiu, heklując i dojąc dwie kozy. Znała około trzystu słów, które nie były ani polskie, ani niemieckie. Z dzieckiem rozmawiała za pomocą sylab: - Zrób lululu! Gdzie jest tetete i gogo-gogogo? Nosiła je w chasce. Świętkowa wolała, żeby przebywała z dzieckiem u Świętków, bo u Kosińskiej w mieszkaniu było zimno i wilgotno. Pieluchy trzeba było później jeszcze dodatkowo suszyć. Raz w tygodniu Michcia przychodziła do dziecka. - Mów co chcesz, a dziecko potrzebuje matki - rzekła. - Aby zawsze było pod nadzorem i otrzymało należyte wychowanie. I dej pozór, aby nie stykało się z Cholonkami! Tacy prości ludzie zawsze mają wpływ na człowieka. Nie byłabym wcale zdziwiona, gdyby stamtąd przyniosło jakieś robactwo. - Pierwszą rzecz, jaką kupię - mówił Stanik - będzie orzechowy fortepian. Niech ludzie zobaczą, kto my są. Michcia weźmie cztery, pięć lekcji muzyki i jazda: Tańczę z tobą aż do nieba, do siódmego nieba... i różne inne rzeczy, mój kochany! A jako drugie, każę jej wstawić piękne zęby, gdy tylko znajdziemy się w ubezpieczalni. Resztę zapłacę z własnej kabzy, żeby nie wypadły, piękne, złoto 585 na zawiasy po obu stronach, a w środku czysta biel, bracie! Tu, Stanik Cholonek wam teraz pokaże, kto on jest! Czegoś takiego jeszcze świat nie widział! W tym czasie czterokrotnie zmienił pracę. Partia proponowała mu różne miejsca, ale to wszystko nie było to, o co mu chodziło. W tym czasie też kupił na raty u pewnego Żyda, który wyemigrował, używany fortepian z orzechowego drzewa, i postawili go w pokoju, do którego miał przyjść stół rozsuwany. Tani i jak nowy, grano na nim najwyżej dwa, trzy razy. - Zamówiłem od razu stroiciela, by co trzy tygodnie przychodził. Zawsze mówię: jak już, to już! - powiedział Stanik. - I wziąłem niewidomego, bo Kaczmarek powiada, że ślepcy to najlepsi muzycy. Konserwatorium i tak dalej... Mówię ci, dzioucho, że zajdziemy daleko! Kiedyś Helenka Hajduk utrzymywała stosunki z jakimś fortepianistą z „Leśnego Zameczku”. Specjalnie dla Michci wybrała się do niego i musiała u niego zostać przez pół godziny, by mógł jej na kartce papieru namalować, gdzie leży C na fortepianie, tak by Michcia mogła od razu rozpocząć ćwiczenia. - Stanik, może ja nie nauczę się grać na fortepianie, ale kupiliśmy to przecież więcej dla dziecka, no nie? - Z biegiem czasu kupili sobie więcej mebli do pokoju, tak by pasowały do fortepianu i pięknie fornirowane. Stanik powiedział: - Pelka mówi, że jeśli więcej Żydów wyemigruje, to będzie tu mebli w bród, a w partii rozpoczęli już planowanie żydowskie. Helenka Hajduk mieszkała na szczęście niedaleko nowego mieszkania. Mieszkała z matką na osiedlu Gagfah. Helenka miała osobny pokój, a matka nie wtrącała jej się do niczego. - Stwórz sobie, dzioucha, piękną młodość - mówiła - alboż to wiadomo, czy to jeszcze kiedyś powróci? Byłam taka sama jak i ty - zawsze szykownie ubrana, tak że wszystkie chłopy się za mną oglądały. Twój ojciec chciał się ciągle ze mną żenić, ale ja mówiłam twardo: nie. - Michcia, powiem ci coś - rzekła Helenka Hajduk - jesteś teraz kobietą. Stanika i tak nigdy nie ma, to przychodź do mnie codziennie na kawę. Będzie nam wesoło i trochę ci pomatkuję. Wszystko ci opowiem i poznasz przy okazji sfery, w których się obracam. Od dwóch miesięcy bywam regularnie w „Zameczku Leśnym”.
|