Powoli, stopniowo Caer Llyr powracał do mojej świadomości i wtedy zdałem sobie sprawę, że leżę rozpostarty na ołtarzu. Z trudem usiadłem, wciąż odczuwając resztki wyczerpania obezwładniającego moje ciało. Musiałem na chwilę zasnąć, ponieważ bezsilność nie wzbierała już we mnie tak obezwładniającą falą jak wtedy, kiedy upadłem. Nade mną, na górze olbrzymiego urwiska schodów leżała na stopniach Freydis, na wpół wyprostowana, jak gdyby w chwili poprzedzającej upadek usiłowała jeszcze wrócić do swoich ludzi. Miała wciąż zawiązane oczy, a jej potężne ramiona rozrzucone były na boki na podeście. Podczas naszej zaciekłej walki uszły z niej wszystkie siły. Na widok leżącej Freydis w mojej podwójnej świadomości pojawiło się wspomnienie pewnej postaci ziemskiej - kobiety równie potężnej, ubranej w białe szaty, z opaską na oczach i wzniesionymi w górę ramionami. Była nią ślepa Sprawiedliwość, dzierżąca niezmiennie swą wagę. Na myśl o tym lekko się uśmiechnąłem. W Krainie Mroku, która stała się teraz moim światem, uosobieniem Sprawiedliwości był Ganelon, a nie ślepiec. Freydis poruszyła się. Podniosła niepewnie rękę do przepasanych oczu. Czekałem, aż oprzytomnieje. Wkrótce znów będziemy musieli walczyć - Sprawiedliwość i ja. Nie miałem wątpliwości, kto zwycięży. Kiedy uklęknąłem, usłyszałem metaliczny brzęk, jak gdyby jakieś odłamki ześlizgiwały mi się z ramienia. To Maska musiała się potłuc w momencie upadku. Kryształowe bryłki leżały teraz pośród odłamków rozbitego Miecza, które godząc w Llyra zmiotły go z Krainy Mroku. Pomyślałem o tamtych przedziwnych niebieskich błyskawicach, które doprowadziły w końcu do zagłady Llyra - celu, jakiego dotąd w żaden sposób nie dawało się w Krainie Mroku osiągnąć. Chyba zrozumiałem wszystko. Llyr przeniknął poza granice tego świata, przedostał się za daleko, żeby mieć z nim jeszcze styczność. Jedynie podczas obrzędów w Złotym Oknie następowała łączność. Kimkolwiek był - człowiekiem, demonem, bogiem, niewyobrażalnym mutantem - zachował tę jedną jedyną więź z Krainą Mroku, Krainą, która go zrodziła. Łącznik stanowił przechowywany jak relikwia Miecz Zwany Llyrem. Za sprawą tego talizmanu mógł Llyr wracać po ofiary, którymi się żywił, przybyć na rytualny obrzęd piętnowania, który sprawił, że na wpół należałem do niego. Wszystko to mogło się dziać wyłącznie dzięki talizmanowi. Dlatego musiał on być ukryty w bezpiecznym miejscu, skoro miał stanowić dla Llyra gwarancję powrotu. I rzeczywiście był bezpiecznie ukryty. Bez wiedzy Ghasta Rhymiego nikt nie zdołałby go odnaleźć. Któż dotarłby na tyle blisko Okna, żeby roztrzaskać Miecz w ten jedyny w Krainie Mroku sposób, w jaki dało się go potłuc, gdyby nie moc Wielkiego Ganelona i potęga, tak, potęga Freydis? Llyr strzegł swej świętości tak dobrze, jak tylko to było możliwe. A jednak nie zabezpieczył się przed atakiem jedynego człowieka, który potrafił władać Mieczem. Kiedy rozbiła się kryształowa broń, zerwany został pomost między światami. Llyra pochłonął Chaos, z którego nie ma odwrotu. Medea - szkarłatna czarodziejka z Kolchidy, spijająca energię życiową utracona ukochana - również odeszła bezpowrotnie... Zamknąłem na chwilę oczy. - Jak tam, Ganelonie? - usłyszałem głos Freydis. Spojrzałem w górę. Sędziwa kobieta uśmiechała się do mnie posępnie spod odsuniętej na czoło opaski. Wstałem, przyglądając się w milczeniu, jak podnosi się z miejsca. Potężne fale odurzającego ciepła przepływały przeze mnie na znak zwycięstwa. Świat, w którym właśnie się ocknąłem, należał teraz niepodzielnie do mnie. Ani ta kobieta, ani nikt inny nie pokrzyżuje już mojego losu. Czyż nie pokonałem Llyra, czyż nie zabiłem ostatniego ze Zgromadzenia? Czyż nie miałem w sobie silniejszej mocy magicznej niż wszyscy w Krainie Mroku? Wybuchnąłem śmiechem, który odbijał się jak echo od wysokich sklepień wokół nas, dudniąc wracał i rozbrzmiewał triumfalnie dopóty, dopóki tym krzykiem radości nie tchnął życia w Caer Llyr. Ale Llyra już tam nie było. - Niech się stanie Caer Ganelon! - zawołałem, słysząc powracający dźwięk swego imienia, jak gdyby Zamek sam udzielił odpowiedzi. - Ganelon! - krzyknąłem. - Caer Ganelon! - Śmiałem się, słysząc, jak cała bezkresna pustka powtarza moje imię. Echo wciąż dudniło, kiedy przemawiałem do Freydis. - Macie nowego pana, wy, leśni ludzie! Ponieważ pomogłaś mi, wynagrodzę to ci, sędziwa kobieto. To ja jestem panem Krainy Mroku, ja, Ganelon! - Mury, grzmiąc, odpowiedziały tym samym “Ganelon... Ganelon!" Freydis uśmiechnęła się. - Nie tak szybko - powiedziała ze spokojem. - Naprawdę sądziłeś, że ja ci ufam?
|