- Nie smok...

Linki

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Krewniak Bezimiennych. Ale ja poznałem jego imię...
I to było wszystko, co wiedziała. Wiedziała też jednak, co dla dziecka oznacza słowo "poparzony".
- Tak - odrzekła.
Therru dalej mu się przyglądała. Zadarła głowę, aby użyć swojego jedynego widzącego oka. Wyglądała teraz jak mały ptak, wróbelek albo zięba.
- Chodź, ptaszynko, sen jest tym, czego on potrzebuje, tobie potrzebna jest brzoskwinia. Czy jakaś brzoskwinia dojrzała dzisiejszego ranka?
Therru pobiegła zobaczyć, a Tenar podążyła za nią. Zjadając brzoskwinię, dziewczynka badawczo przypatrywała się miejscu, w którym wczoraj zasadziła pestkę. Była najwyraźniej rozczarowana, że nie wyrosło tam żadne drzewo, nic jednak nie powiedziała.
- Podlej ją - rzekła Tenar.
Przed południem nadeszła Cioteczka Moss. Jedną z jej umiejętności, jako czarownicy-majstra-do-wszystkiego, było wyplatanie koszy z sitowia z bagna Oerfell i Tenar poprosiła kiedyś, by nauczyła ją tej sztuki. Jako dziecko w Atuanie, Tenar nauczyła się, jak się uczyć. Jako obca na wyspie Gont, odkryła, że ludzie lubią uczyć. Nauczyła się więc pobierać od nich nauki tak, żeby zostać zaakceptowaną, aby obcość została jej wybaczona. Ogion nauczył ją swojej wiedzy, a później Flint nauczył ją swojej. To był nawyk jej życia - uczyć się. Okazywało się zawsze, że było całe mnóstwo rzeczy, które powinna poznać, więcej niż mogłaby pojąć będąc kapłanką-terminatorką czy też uczennicą maga. Sitowie zostało namoczone i tego ranka miały rozdzielić je na części, co było zadaniem wymagającym dużego wysiłku, lecz nieskomplikowanym, pozostawiającym dużo wolnej uwagi.
- Cioteczko - rzekła Tenar, gdy siedziały na progu, mając pomiędzy sobą miskę wymoczonego sitowia, a przed sobą matę do układania rozszczepionych włókien - po czym poznajesz, czy ktoś jest czarodziejem, czy nie?
Moss, jak zwykle, odpowiedziała niejasno, pokrętnie.
- Głębia poznaje głębię - rzekła. - Co urodzone, przemówi. - 1 opowiedziała historię o pewnej mrówce, która podniosła z podłogi pałacu maleńki koniec włosa i uciekła z nim do mrówczego gniazda, a nocą gniazdo owo jarzyło się jak gwiazda pod ziemią, gdyż włos ten pochodził z głowy potężnego maga Brosta. Jednakże tylko czarnoksiężnicy widzieli żarzące się mrowisko. Dla zwykłych oczu było ono zupełnie ciemne.
- Zatem człowiek potrzebuje treningu - odezwała się Tenar. Może tak, może nie - brzmiał sens tajemniczej odpowiedzi Moss.
- Niektórzy rodzą się z tym darem - powiedziała. - Nawet, jeśli o tym nie wiedzą, będzie tam. Będzie świecić, jak włos maga w norze w ziemi.
- Tak - odrzekła Tenar. - Widziałam to. - Czysto rozszczepiła trzcinę i położyła łuby na macie. - W takim razie skąd wiesz, kiedy ktoś nie jest czarodziejem?
- Nie ma tam tego - odpowiedziała Moss. - Nie ma tam tego, kochanie. Mocy. Zobacz. Skoro mam oczy w głowie, widzę, że ty masz oczy, nieprawdaż? I jeżeli będziesz ślepa, zauważę to. I jeśli będziesz miała tylko jedno oko, jak ta mała, albo jeśli będziesz miała trzy - zobaczę je, prawda? Lecz jeżeli nie będę miała oka, by nim widzieć, nie będę widziała, dopóki mi nie powiesz. Ale ja je mam. Widzę, wiem. Trzecie oko! - Dotknęła swego czoła i wydała z siebie głośny, suchy chichot, jak kura unosząca się radością nad swoim jajkiem. Była zadowolona, że znalazła właściwe słowa, by powiedzieć to, co chciała powiedzieć. Tenar zaczęła zdawać sobie sprawę, że sporo z niezrozumiałości i żargonu czarownicy brało się ze zwyczajnej nietrafności słów i myśli. Nikt nigdy nie nauczył jej myśleć w sposób uporządkowany. Nikt nawet nie słuchał tego, co mówiła. Wszystkim, czego oczekiwano, wszystkim, czego od niej chciano, był zamęt, tajemnica, mamrotania. Była czarownicą. Nie miała nic wspólnego ze zrozumiałym wyrażaniem myśli.
- Rozumiem - rzekła Tenar. - Wobec tego - być może jest to pytanie, na które nie chcesz odpowiadać - zatem, kiedy patrzysz na jakąś osobę swoim trzecim okiem, swoją mocą, widzisz jej moc albo jej nie widzisz?
- To bardziej wiedza - odparła Moss. - Widzenie jest tylko sposobem wypowiedzenia tego. To nie jest podobne do tego, jak widzę ciebie, jak widzę to sitowie, jak widzę tamtą górę. To wiedza. Wiem, co jest w tobie, a czego nie ma w tej biednej, pustogłowej Heather. Wiem, co jest w tym kochanym dziecku i czego nie ma w tamtym mężczyźnie. Wiem... - Nie potrafiła sobie dalej z tym poradzić. Mamrotała i spluwała. - Każda czarownica godna spinki do włosów poznaje inną czarownicę! - powiedziała w końcu wprost, niecierpliwie.
- Rozpoznajecie się nawzajem. Moss skinęła głową.
- Tak, to właśnie to. To właściwe słowo. Rozpoznajemy.
-1 czarnoksiężnik rozpoznałby twoją moc, poznałby ciebie jako czarodziejkę...
Lecz Moss wyszczerzyła do niej zęby, ukazując czarną jamę uśmiechu w pajęczej sieci zmarszczek.
- Kochanie - rzekła. - Masz na myśli mężczyznę, mężczyznę-czarnoksiężnika? Co ma z nami wspólnego mężczyzna posiadający moc?
- Ale Ogion...
- Pan Ogion był łaskawy - wtrąciła Moss bez ironii. Przez chwilę w milczeniu rozszczepiały sitowie.
- Nie skalecz na nich kciuka, kochanie - odezwała się Moss.
- Ogion mnie uczył. Jak gdybym nie była dziewczyną. Jak gdybym była jego terminatorką, jak Krogulec. Nauczył mnie Języka Tworzenia, Moss. Mówił mi to, o co go pytałam.
- Nie było drugiego takiego jak on.
- To ja nie chciałam być uczona. Porzuciłam go. Na co potrzebne mi były jego księgi? Jakim dobrem były dla mnie? Chciałam żyć, potrzebowałam mężczyzny, pragnęłam mieć dzieci. Chciałam swojego życia.
Zgrabnie, szybko rozszczepiała trzciny paznokciem.
- I dostałam je.

Powered by MyScript