szernej gotowej już studni z lanej stali, która miała za kilkanaście godzin wystrzelić na księ- życ pierwszy pocisk z zamkniętymi w nim pięcioma...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
wszystkim, dał mu przeto taką kurę, na którą, kiedy zawołać: – Kurko, kurko! znieś mi złote jajko! – w istocie złote znosiła jajko...
»
Dziki Wadysawowi Chojnackiemu powstaa dokumentacja, ktra staa si podstaw przygotowanej do druku przez Wojciecha Chojnackiego i Marka Jastrzbskiego...
»
Poskromicielka dzikich zwyczajów plemienia, Która czyni człowieka człowiekowi bratem I koczownicze namioty zamienia W nieruchome, spokojne chaty...
»
Bez wątpienia energia ki zawarta jest również w pokarmie, który zjadamy, w powietrzu, którym oddychamy, w wodzie, którą pijemy...
»
Jeżeli miłość jest zdolnością dojrzałego, produktywnego charakteru, wynika z tego, żezdolność do miłości jednostki, która żyje w określonej...
»
Nieco później magnetyzm zwierzęcy zastąpiła hipnoza, która została w pewnym stopniu zaakceptowana przez naukę dzięki wysiłkom szkockiego chirurga,...
»
A pani i pan przy świetle małej lampki patrzyli z ogromnym współczuciem na tę bohaterską matkę, która dla ratowania rodziny umiera oto o sześć tysięcy mil od...
»
Pan José istotnie wyzdrowiał, ale bardzo stracił na wadze, mimo strawy, którą regularnie przynosił mu pielęgniarz, wprawdzie tylko raz dziennie, za to w ilości...
»
- po pierwsze: są one przedsiębiorstwami, które przejmują szereg czynności finansowych z jednostek gospodarczych i gospodarstw domowych;- po drugie: są...
»
W Warszawie, jako zastępcy Rządu Tymczasowego, zostali trzej ludzie: Stefan Bobrowski, Władysław Daniłowski i Witold Marczewski: pierwsi dwaj młodzi,...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Osobna komisja sprawdziła
jeszcze raz w pośpiechu wszystkie zawiłe obliczenia; zrobiono raz jeszcze przegląd zapasów i
narzędzi: wszystko było w porządku, wszystko było gotowe.
Na drugi dzień na krótko przed wschodem słońca potworny huk wybuchu oznajmił
światu na paręset kilometrów wokoło, że podróż rozpoczęta...
Według niezmiernie ścisłych, i dokładnych obliczeń pocisk miał pod działaniem wybu-
chowej siły prostopadłego rzutu. przyciągania ziemi i siły rozpędowej, nabytej przez dzienny
obrót ziemi dookoła osi, zakreślić w przestworzu olbrzymią parabolę z zachodu na wschód i
wszedłszy w oznaczonym punkcie i w oznaczonej godzinie w sferę przyciągania księżyca,
spaść prawie pionowo na środek jego tarczy ku nam zwróconej, w okolicy Sinus Medii. Bieg
pocisku, obserwowany z różnych punktów ziemi przez setki teleskopów, okazał się zupełnie
prawidłowym. Dla patrzących pocisk zdawał się cofać na niebie w kierunku od wschodu na
zachód, zrazu znacznie wolniej niż słońce, potem coraz szybciej, w miarę jak się od ziemi
oddalał. Ten ruch pozorny był wynikiem obrotu ziemi, wobec którego pocisk w tyle pozosta-
wał.
Śledzono go długo, aż wreszcie w pobliżu księżyca już i najsilniejsze teleskopy nie były
zdolne go spostrzec. Mimo to łączność między zamkniętymi w pocisku awanturnikami a zie-
mią nie ustawała jeszcze przez pewien czas ani na chwilę. Podróżnicy obok mnóstwa innych
przyrządów zabrali ze sobą znakomity aparat do telegrafii bez drutu, który według obliczeń
powinien był funkcjonować nawet na odległość trzystu osiemdziesięciu czterech tysięcy ki-
lometrów, dzielących księżyc od ziemi. Obliczenia atoli zawiodły w tym wypadku; ostatnią
depeszę otrzymały stacje astronomiczne z odległości dwustu sześćdziesięciu tysięcy kilome-
trów. Czy to ze względu na niedostateczną silę prądu wytwarzającego fale, czy też wadliwą
budowę przyrządu, telegrafowanie na większą odległość było niemożliwe. Ale ostatnia depe-
sza brzmiała nader zachęcająco: ,,Wszystko dobrze, nie ma powodu do obaw”. W sześć tygo-
dni wysłano według umowy drugą wyprawę. Tym razem znalazło w pocisku pomieszczenie
4
dwóch tylko ludzi: wieźli za to ze sobą znacznie większe zapasy żywności i potrzebnych na-
rzędzi. Aparat telegraficzny mieli znacznie silniejszy niźli poprzedni; nie było wątpliwości, że
wystarczy do przesyłania wiadomości z księżyca. Atoli z księżyca depeszy już nie otrzymano.
Ostatni telegram wysłali już podróżnicy z pobliża celu wyprawy, przed samym spadkiem na
księżycową powierzchnię. Wiadomość była nie najpomyślniejsza. Pocisk z niewytłumaczonej
przyczyny zboczył nieco z drogi i wskutek tego widocznym było, że spadnie na księżyc nie
prostopadle, lecz skośnie, pod kątem dość ostrym. Ponieważ pocisk nie był zbudowany dla
takiego spadku, więc podróżnicy obawiali się, czy nie poniosą śmierci przez rozbicie. Wi-
docznie obawy się spełniły, gdyż to była ostatnia depesza.
Wobec tego zaniechano zamierzonych wypraw dalszych. Nie można się było łudzić co do
losu nieszczęśliwców; po cóż było powiększać jeszcze bezużyteczne ofiary? Żal jakiś i wstyd
ogarnął ludzi. Najwięksi zwolennicy „międzyplanetarnej komunikacji” przycichli teraz, a o
wyprawach mówiono i pisano już tylko jako o szaleństwie, będącym wprost zbrodnią. W kil-
ka lat wreszcie cała rzecz poszła w zapomnienie na długi przeciąg czasu.
Przypomniał ją dopiero, jak się powiedziało, artykuł nie znanego dotąd, a wkrótce gło-
śnego asystenta w pomniejszym obserwatorium astronomicznym. Odtąd każdy tydzień przy-
nosił coś nowego. Asystent odsłaniał powoli rąbki swej tajemnicy, a chociaż niedowiarków
nigdy nie brakło, zaczęto zapatrywać się na rzecz coraz poważniej. Sensacyjna wieść rozeszła
się wkrótce po całym cywilizowanym świecie. Wreszcie asystent opowiedział, w jaki sposób
doszedł do posiadania cennego rękopisu i jak go odczytał, a nawet pozwolił ludziom facho-
wym oglądać jego zwęglone szczątki wraz z cudownymi iście odbitkami fotograficznymi.
Otóż, jak się rzecz miała z ową kulą i rękopisem:
,,Pewnego dnia po południu - opowiadał asystent - gdy siedziałem zajęty notowaniem
codziennych spostrzeżeń meteorologicznych, oznajmił mi służący zakładu, że jakiś młody
człowiek chce ze mną mówić. Był to mój kolega i dobry przyjaciel, właściciel wioski nie
opodal położonej. Widywałem go rzadko, gdyż choć mieszkał niedaleko, nieczęsto się do
miasta wybierał. Zatrzymałem go tedy i uporawszy się co prędzej z robotą, wyszedłem do
drugiego pokoju, gdzie mnie, jak zauważyłem, niecierpliwie oczekiwał. Zaraz po powitaniu
oświadczył. że mi przynosi wiadomość, która mię ucieszy niewątpliwie. Wiedział, że od lat
zajmuję się z zapałem badaniem meteorytów, przyszedł mi tedy powiedzieć, że przed kilku
dniami spadł w jego wiosce meteor znacznej, jak się zdaje, wielkości. Kamienia nie znalezio-
no, gdyż upadł w trzęsawisko i prawdopodobnie zagłębił się znacznie, ale jeśli go chcę mieć,
on jest gotów dać mi kilku robotników dla jego wydobycia. Kamień naturalnie chciałem mieć
i uwolniwszy się na parę dni z obserwatorium, pojechałem sam na miejsce w celu poszuki-
wań. Ale mimo niewątpliwych znaków i usilnej pracy nie mogliśmy nic znaleźć. Wydobyto

Powered by MyScript