Niech się dzieje wola Twoja, Panie...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
— Niby czemu?— Panie! Toż to ordynarna pułapka… Po jednemu nie dadzą nam rady, a jakby nas tam dostali razem, to tylko lokal otoczyć…— A...
»
y chorób, bez tego iżby ów nicpotem ze śrzodka od nich cirpiał; owo panie nazbyt gorące w tey rzeczy staią się hnet siwe, iako powiedaią lekarze...
»
- Jak długo on panie uczył?- Dwa lata? - powiedziała pytającym tonem, jakby to ode mnie oczekiwała potwierdzenia...
»
Panna Williams odpowiedziała szybko:— Pańska uwaga jest bardzo trafna, panie Poirot...
»
- Znowu pan wychodzi, panie Garrett?- Nocna praca nie została jeszcze wykonana...
»
- Są tutaj cztery rodzaje aparatów, panie Wilmarth - usłyszałem cichy szept...
»
- Wiem, panie dyrektorze - odpowiedział Rudolf...
»
- A Yyrkoon, panie? - spytał Dyvim Tvar...
»
— Ach, przepraszam, panie...
»
- Tak jest, Panie Brahmo! - kiwnął głową Sam...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Bo znasz słabość duszy Twych dzieci i nakładasz na każdego jedynie taki ciężar, jaki jest zdolny udźwignąć. Błagam Cię, byś chociaż Ty zrozumiał moją mi­łość, bo to jedyna rzecz, którą naprawdę posia­dam, jedyna rzecz, którą będę mogła zabrać ze so­bą do innego świata. I spraw, by moja miłość po­została odważna i czysta, wiecznie żywa, pomimo wszystkich otchłani i pułapek tego świata.
Organy zamilkły, a słońce skryło się za wierz­chołkami gór, tak jakby i jedno, i drugie sterowane było tą samą Ręką. Jego prośba została wysłucha­na i muzyka stała się jego modlitwą. Otworzyłam oczy, kościół tonął w całkowitej ciemności, jedynie nikłe światełko samotnej świecy rozjaśniało wize­runek Najświętszej Panny.
Wsłuchiwałam się w rytm jego kroków, kiedy wracał do mnie. Światełko tej jedynej świecy roz­jaśniało moje łzy i mój uśmiech, który - choć nie był tak promienny jak uśmiech Madonny - świad­czył o tym, że moje serce było ciągle żywe.
Patrzył na mnie i ja patrzyłam na niego. Moja dłoń szukała jego dłoni i w końcu ją odnalazła. Po­czułam, że jego serce zaczęło bić szybciej. Mogłam je niemal usłyszeć, gdyż wokół nas zapadła głębo­ka cisza.
Moja dusza była spokojna i serce ukojone.
Ujęłam jego dłoń w swoją. Objął mnie ramie­niem i znieruchomieliśmy oboje u stóp Najświęt­szej Marii Panny, nie wiem nawet na jak długo, gdyż czas się zatrzymał.
Ona również przyglądała się nam. Młoda wie­śniaczka, która powiedziała “tak” swojemu prze­znaczeniu. Kobieta, która zgodziła się przyjąć do swego łona Syna Bożego i nieść w sercu miłość Bo­gini. Ona jedna potrafiła wszystko zrozumieć.
Nie potrzebowałam o nic pytać. Wystarczyły chwile spędzone tego wieczoru w kościele, by nadać cały sens tej podróży. Wystarczyły cztery dni spędzone z nim, by odkupić cały długi rok, podczas którego nic się nie wydarzyło.
Dlatego o nic więcej nie chciałam pytać. Opu­ściliśmy kościół, trzymając się za ręce, i poszliśmy do domu. Moje myśli zmieniały się tak szybko jak obrazy w kalejdoskopie - seminarium, Wielka Matka, spotkanie, na które wybierał się tej nocy... I wtedy zdałam sobie sprawę, że oboje pragnęli­śmy złączyć nasze dusze w jeden los, ale na naszej drodze stało seminarium we Francji, stała Saragossa. Moje serce ścisnęło się w piersi. Spojrzałam w zadumie na średniowieczne kamienice, na stud­nię, przy której spędziliśmy wczorajszą noc. Przy­pomniałam sobie ciszę między nami oraz smutny obraz tej Innej kobiety, którą niegdyś byłam.
“Dobry Boże, próbuję z całych sił odzyskać utra­coną wiarę. Nie porzucaj mnie w połowie drogi” -błagałam, odpędzając od siebie czające się lęki.
On trochę się zdrzemnął, a ja znowu nie spa­łam, wpatrując się uporczywie w mroczny rysunek okna. Po krótkim odpoczynku zjedliśmy kolację z gospodarzami domu, którzy nie mieli zwyczaju rozmawiać przy stole. Mój przyjaciel poprosił ich o klucz do drzwi wejściowych.
- Wrócimy późno - rzekł do gospodyni.
- Jesteście młodzi i musicie się wyszaleć - od­rzekła. - Powinniście jak najlepiej wykorzystać krótkie wakacje.
- Muszę ci zadać jedno pytanie - odezwałam się, kiedy wsiadaliśmy do samochodu. – Staram się go uniknąć, ale nie udaje mi się.
- Seminarium, prawda?
- No właśnie. Nic z tego nie rozumiem. “Choć może nie warto starać się, by cokolwiek zrozumieć?” - pomyślałam.
- Zawsze cię kochałem. I choć miałem wiele ko­biet, to kochałem właśnie ciebie. Nosiłem przy so­bie twój medalik w nadziei, że nadejdzie taki dzień, kiedy będę ci go mógł oddać i znajdę w so­bie dość odwagi, by ci powiedzieć po prostu “Ko­cham cię”. Wszystkie drogi tego świata wiodły mnie nieodmiennie do ciebie. Pisałem listy i z oba­wą otwierałem te od ciebie, gdyż w jednym z nich mogłaś napisać, że spotkałaś kogoś. Właśnie wów­czas usłyszałem wezwanie do życia duchownego. A dokładniej mówiąc, podążyłem wtedy za tym powołaniem, gdyż - tak jak ty - istniało we mnie od samego dzieciństwa. Odkryłem, że Bóg był zbyt ważny w moim życiu, i nie będę szczęśliwy, dopó­ki nie spełnię swojej misji. Twarz każdego biedaka, którego napotykałem na świecie, była twarzą Chrystusa - i nie potrafiłem przejść obok niej obo­jętnie.
Zamilkł - i wolałam nie nalegać. Dwadzieścia minut później zatrzymał samochód, wysiedliśmy.
- Jesteśmy w Lourdes - oznajmił. - Koniecznie powinnaś kiedyś zobaczyć to miejsce latem.
Ujrzałam jedynie wyludnione ulice, nieczynne sklepy, hotele z zatrzaśniętymi okiennicami i opuszczoną stalową kratą w wejściu.
- Sześć milionów ludzi przybywa tu każdego la­ta - ciągnął dalej wzruszony.
- Dla mnie jest to miasto-widmo. Przeszliśmy przez most. Przed nami wyłoniła
się potężna spiżowa brama z posągami aniołów po bokach. Weszliśmy przez uchylone wrota.
- Dokończ to, o czym przed chwilą mówiłeś - poprosiłam, mimo że jeszcze parę minut wcześniej postanowiłam więcej nie nalegać. - Opowiedz mi coś więcej o obliczu Chrystusa.
Poczułam, że nie miał najmniejszej ochoty prze­dłużać tej rozmowy. Może nie była po temu pora ani miejsce. Ale skoro już zaczął, trzeba było wyja­śnić sprawy do końca.
Szliśmy aleją, wzdłuż trawników pokrytych śniegiem. W dali dostrzegłam strzelisty zarys ja­kiegoś kościoła.
- Proszę, mów dalej - powtórzyłam raz jeszcze.
- Już przecież wszystko wiesz. Wstąpiłem do se­minarium. Przez pierwszy rok prosiłem Boga, żeby pozwolił mi przekształcić moją miłość do ciebie w miłość do całego ludzkiego rodzaju. W drugim poczułem, że Bóg mnie wysłuchał. Trzeciego roku żal był jeszcze ciągle żywy, miałem jednak całkowi­tą pewność, że powoli ta miłość przerodzi się w mi­łosierdzie, modlitwę i pomoc potrzebującym.
- Po co więc znowu chciałeś mnie zobaczyć? Dlaczego na nowo zapaliłeś we mnie ten ogień? Po co opowiedziałeś mi o ćwiczeniu Innego i wykaza­łeś całą marność mojego dotychczasowego życia?
Drżącym głosem wyrzucałam z siebie bezładne słowa. Z minuty na minutę widziałam go coraz bli­żej klasztoru i coraz dalej ode mnie.
- Po co wróciłeś? Dlaczego mówisz mi to wszystko dopiero dzisiaj, kiedy musisz przecież wiedzieć, że zaczynam cię kochać?
Chwilę zwlekał z odpowiedzią.
- Na pewno pomyślisz, że to idiotyczne....

Powered by MyScript