- Niechaj pozostanie tu, dopóki nie powróci jego siostra. Dyvim Tvar skłonił się i wybiegł z sali tronowej, zwołując po drodze oddział. Wszyscy zauważyli, że krok Dyvima Tvara był lżejszy. Z jego twarzy zniknął ponury grymas, który wykrzywiał ją, gdy Pan Smoczych Jaskiń zbliżał się do tronu za cesarzem Yyrkoonem. Yyrkoon uniósł głowę i popatrzył na dworzan. Przez chwilę przypominał budzące litość, oszukane dziecko. Wszystkie oznaki nienawiści i gniewu zniknęły z jego twarzy i Elryk poczuł, że wzbiera w nim współczucie. Tym razem jednak stłumił je w sobie. - Bądź mi wdzięczny, kuzynie, że przez kilka godzin mogłeś cieszyć się tak ogromną potęgą i sprawować władzę nad ludem Melniboné. - W jaki sposób uciekłeś? - zapytał Yyrkoon cichym głosem, wyraźnie zaintrygowany. - Nie miałeś czasu ani sił, by posłużyć się czarami. Przecież niemal nie mogłeś się poruszać, a twoja zbroja musiała pociągnąć cię głęboko w morze. Powinieneś był więc utonąć. To nieuczciwe, Elryku. Powinieneś był utonąć! Elryk wzruszył ramionami. - Mam przyjaciół w głębinach morza. Rozpoznali moją królewską krew i moje prawo do władzy, nawet jeśli ty ich nie dostrzegasz. Yyrkoon próbował ukryć zaskoczenie. Widać było jednak, że wzrósł jego szacunek dla Elryka, podobnie zresztą, Jak i nienawiść, jaką czuł do cesarza albinosa. - Przyjaciele... - powtórzył z niedowierzaniem. - Tak - potwierdził Elryk, uśmiechając się lekko. - Ja... sądziłem, że przysięgałeś nie korzystać ze swoich czarnoksięskich mocy. - Myślałeś też, że władca Melniboné nie powinien składać takiej przysięgi. Cóż, zgadzam się z tobą. Widzisz, Yyrkoonie, w końcu przyznałem ci rację, odniosłeś zwycięstwo. Yyrkoon wpatrywał się w Elryka, jakby próbował zgłębić ukryty sens jego słów. - Sprowadzisz znów Władców Chaosu? - Żaden czarnoksiężnik, choćby nawet rozporządzał ogromną potęgą, nie może przywołać Władców Chaosu ani Władców Prawa, jeśli oni sami nie będą tego chcieli. O tym wiesz. Musisz o tym wiedzieć, Yyrkoonie, bo ty także tego próbowałeś i Arioch nie przybył. Nie przyniósł ci daru, którego szukasz - dwóch czarnych mieczy! - Wiesz o tym? - Nie wiedziałem - przypuszczałem. Teraz już wiem. Wściekłość odebrała Yyrkoonowi możność mówienia. Przez chwilę, rycząc ochryple, szarpał się w rękach strażników. W drzwiach sali tronowej stanął Dyvim Tvar z Cymoril. Była blada, ale uśmiechała się radośnie. Lekkim krokiem wbiegła do komnaty. - Elryku! - Cymoril! Czy cię skrzywdzili? Cymoril spojrzała na zgnębionego dowódcę straży, którego razem z nią wprowadzono do sali. Po jej pięknej twarzy przebiegł lekki uśmiech. Potrząsnęła głową. - Nie. Nikt mnie nie skrzywdził. Kapitan drżał z przerażenia. Patrzył błagalnie na Yyrkoona, jakby oczekując od niego pomocy. Yyrkoon nie podnosił jednak wbitego w posadzkę spojrzenia. - Dajcie go bliżej. - Elryk wskazał dowódcę straży. Żołnierze przyciągnęli mężczyznę do stóp schodów Rubinowego Tronu. Jęknął głośno. - Ależ z ciebie mały, nędzny zdrajca! - rzekł Elryk. - Yyrkoon miał przynajmniej dość odwagi, by próbować mnie zabić. Jego ambicje sięgały wysoko. Twoje ograniczały się do tego, by zostać jednym z jego uprzywilejowanych sługusów. Dlatego zdradziłeś swą panią i zabiłeś swego żołnierza. Jak się nazywasz? Mężczyzna kilka razy daremnie otwierał usta, chcąc odpowiedzieć. - Mam na imię Valharik - wykrztusił wreszcie. - Cóż mogłem zrobić? Służę Rubinowemu Tronowi bez względu na to, kto na nim zasiada. - A zatem zdrajca utrzymuje, że powodowała nim lojalność! I ja mam w to uwierzyć? - Tak było, panie! Tak było - jęk kapitana przeszedł w skowyt, a on sam upadł na kolana. - Każ zabić mnie natychmiast! Nie karz mnie bardziej, panie! W pierwszym odruchu Elryk chciał wysłuchać jego błagań. Spojrzał jednak na Yyrkoona, przypomniał sobie też wyraz twarzy Cymoril, gdy patrzyła na strażnika. Wiedział, że teraz musi to uczynić i ukarać dla przykładu kapitana Valharika. - Nie. Twoja kara będzie dotkliwsza. Dzisiejszej nocy umrzesz tu w przewidywany zwyczajem Melniboné sposób. Tymczasem dworzanie będą ucztować, by uczcić nową erę moich rządów. Valharik zatkał. Wiedział, co to oznacza. Po chwili jednak uspokoił się i powstał. Był przecież Melnibonéaninem. Skłonił się nisko i cofnął, oddając się w ręce strażników. - Muszę pomyśleć, jak mógłbyś podzielić swój los z losem tego, któremu pragnąłeś służyć - ciągnął Elryk. - W jaki sposób zabiłeś tego młodego żołnierza, który chciał być posłuszny księżniczce Cymoril? - Moim mieczem. Ściąłem go. To był uczciwy, czysty cios, i tylko jeden. - A co stało się z ciałem? - Książę Yyrkoon rozkazał, bym nakarmił nim niewolników księżniczki. - Rozumiem. Książę Yyrkoonie, dzisiejszej nocy możesz przyłączyć się do naszej uczty, gdy kapitan Valharik będzie nas zabawiał swą powolną śmiercią. Twarz Yyrkoona była niemal tak blada jak twarz Elryka. - Jak mam to rozumieć? - Twoje pożywienie w czasie uczty stanowić będą małe kawałki ciała kapitana Valharika, przygotowane przez naszego doktora Jesta. Możesz wydać instrukcje, jak ci je przyrządzić. Nie wymagamy, byś jadł je na surowo, kuzynie. Decyzja Elryka, mimo że zgodna z duchem Melniboné i w subtelnie ironiczny sposób rozwijała pomysł Yyrkoona, zdumiała nawet Dyvima Tvara. Nie przypominała jednak w niczym innych jego postanowień; przynajmniej tego Elryka, którego dotąd znał. Kapitan Valharik słysząc, jaki los go czeka, wrzasnął przerażony. Wbił wzrok w księcia Yyrkoona, jakby niedoszły cesarz kosztował już jedno z przeznaczonych mu dań. Yyrkoonowi drżały ręce. - I to będzie początek - podkreślił Elryk. - Uczta rozpocznie się o północy. Do tego czasu Yyrkoon ma przebywać pod strażą w swej wieży. Żołnierze wyprowadzili z sali księcia Yyrkoona i Valharika. Dyvim Tvar i Cymoril zbliżyli się i stanęli obok Elryka. Cesarz zagłębił się w tron i patrzył przed siebie z goryczą. - To mądre okrucieństwo - odezwał się Dyvim Tvar. - Obydwaj na nie zasłużyli - dodała Cymoril.
|