Obawiając się najgorszego, oczekiwałem, że spotkanie z prefektem, jeśli go w ogóle zastanę, zabierze mi kilka kolejnychdni...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
26|167|Oni powiedzieli: "Jesli nie zaprzestaniesz, o Locie, to niechybnie zostaniesz wypedzony!"26|168|On powiedzial: "Nienawidze tego, co wy czynicie...
»
kamieniem na palcu i niezwykłym instrumentem w ręku, pomyślał, że jeśli ten starzec nie jest dziwny, to znaczy, że dziwnych starców nie ma...
»
- Jeśli to są Drogi, Rand - wolno powiedział Loial - to czy każdy błędnie postawiony krok również tutaj mo­że nas zabić? Czy są tu rzeczy, jak dotąd...
»
poziom życia się obniża, to ogólna sytuacja jest w sumie gorsza, a nie lepsza,nawet jeśli równocześnie udział sektora prywatnego, zakres liberalizacji...
»
Jeśli więc wczytać się w opakowanie zwykłych pończoszek-pijawek z Chmielnej, znajdzie się na nim wypisane marzenia pragnienia i potrzeby Europejek końca XX...
»
" !Może się wydawać, że wszystko zostało już zrobione, ale jeśli spróbujemy skompilo-wać komponent i dodać go do formularza, uzyskamy błąd ochrony...
»
W zaproponowanych w Planie działania na końcu rozdziału ćwicze­niach przedstawię ci kilka praktycznych, ciekawych sposobów utrwale­nia nowych technik...
»
Jeśli ta niewinna panna uprze się, że tylko ślub uratuje ją przed upadkiem, to wówczas on będzie miał coś do powiedzenia...
»
okoliczności: Obce jest coś tylko wtedy, jeśli w jakimkolwiek względzie jest relewantne dla systemu, dla istnienia i stabilności danej manifestacji...
»
jeszcze krążyć przyjdzie; bo nie wiem, jeśli bezpieczna i przystojna między różne wojska jednej się prawie puszczać białejgłowie,...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Władało mną uczucie spokojnego fatalizmu. Wszystko
będzie trwało tyle czasu, ile ma trwać - nie warto się martwić.
Jedną z cech charakteryzujących badacza pracującego w terenie jest umiejętność posługiwania się dodatkowym "biegiem", który może on w takich sytuacjach wrzucić, pozwalając, by przeciwności losu zrobiły swoje.
Nie nawiązawszy jeszcze kontaktów, które są dla antropologa bardzo pożyteczne podczas zwiedzania miasta, wynająłem hotel. Garoua szczyciła się posiadaniem dwóch hoteli:
nowoczesnego Novotelu dla turystów, gdzie noc kosztowała
jedyne" trzydzieści dolarów, oraz podniszczonego kolonialnego obiektu francuskiego, gdzie nocowało się za ułamek tej
kwoty. Ta druga wersja była zdecydowanie bardziej w moim
stylu. Obiekt zbudowany został najwyraźniej jako miejsce
46 `~47
odpoczynku i rekreacji dla oszalałych od nadmiaru słońca francuskich urzędników z odosobnionego zakątka imperium. Tworzyły go chatki o dachach z trawy, urządzone na wojskową
modłę, ale z wodą i elektrycznością. Na wielkim tarasie elita
mogła siedzieć i popijać napoje, gdy słońce zachodziło za
drzewami. Nastrój był niezmiernie romantyczny, zwłaszcza
że nie dało się zapomnieć o reszcie Afryki - ryk lwów w pobliskim zoo wciąż o niej przypominał.
W tymże hotelu spotkałem kobietę, znaną jako pani Ku-iii.
Bez względu na porę roku temperatura w Garoua jest co najmniej o pięć stopni wyższa niż w Poli, a za sprawą rzeki roi się
tu od komarów ~ Po przymusowym pobycie w zamkniętej przestrzeni z wymiotującymi Dowayami miałem ogromną ochotę
na prysznic. Jeszcze dobrze nie odkręciłem kurka, gdy od
drzwi dobiegł mnie suchy, uporczywy, skrzypiący dźwięk,
w dodatku nieczuły na wszelkie próby nawiązania kontaktu
słownego. Owinąwszy się ręcznikiem, otworzyłem drzwi. Stała za nimi wyjątkowo duża Fulanka w wieku pięćdziesięciu
kilku lat. Zaczęła uśmiechać się głupawo i bojaźliwie zakreślać w pyle niewielkie kółeczka swoją wielką stopą.
- Tak? - spytałem.
Wykonała ruch jak przy piciu.
- Woda, woda.
Zacząłem coś podejrzewać; odezwały się nikłe wspomnienia reguł gościnności na obszarach pustynnych. Podczas gdy
rozważałem zagadnienie, ona przemknęła spokojnie obok
mnie, chwyciła szklankę i napełniła ją pod kranem. Ku mojemu przerażeniu zaczęła odwijać obszerne szaty. Portier musiał naturalnie wybrać sobie ten moment, by mi przynieść kawałek mydła, i opacznie interpretując sytuację, jął się wycofywać, mamrocząc słowa przeprosin. Stałem się ofiarą farsy.
Na szczęście lekcje języka Fulanów, które pobrałem na Wydziale Studiów Orientalnych i Afrykanistycznych, okazały się
wielce pomocne. Krzycząc "Nie życzę sobie!", dałem wyraz
niechęci do jakiegokolwiek cielesnego kontaktu z ową kobietą, która do złudzenia przypominała mi Olivera Hardy'ego.
Wraz z chichoczącym portierem jak na komendę złapaliśmy ją
- on pod jedno ramię, ja pod drugie - i wyprowadziliśmy na
zewnątrz. Wracała później co godzina, niezdolna pogodzić się
z faktem, że jej wdzięki nie zostały docenione, i krążyła pod
drzwiami, pokrzykując "ku-iii", jak kot, który miauczeniem
domaga się wstępu. W końcu mnie to zmęczyło. Nie miałem
wątpliwości, że działa przy akceptacji kierownictwa hotelu,
oświadczyłem więc, że jestem misjonarzem, przyjechałem
z buszu zobaczyć się z biskupem i surowo potępiam podobne
zachowania. Byli zszokowani i zmieszani, a kobieta zaczęła
mnie ignorować.
Tę właśnie historyjkę upodobali sobie Dowayowie, gdy siadywaliśmy wieczorami przy ognisku, by opowiadać niestworzone rzeczy. Mój asystent przećwiczył ze mną "historyjkę
o tłustej Fulance", jak opowieść tę nazwano, i gdy nadchodził
moment owego "ku-iii", słuchacze pokrzykiwali, pękali ze
śmiechu, przyciągali kolana do brody i turlali się po ziemi.
Historyjka przyczyniła się w znacznym stopniu do ugruntowania naszych dobrych stosunków.
Wizyta w biurze prefekta następnego dnia wniosła prawdziwą zmianę nastroju. Od razu poproszono mnie do środka. Prefekt był wysokim, bardzo ciemnym Fulanem. Wysłuchał mnie
i podyktował list przez telefon, po czym gawędziliśmy nader
sympatycznie o polityce rządu związanej z tworzeniem szkół
na obszarach pogańskich. Tymczasem przyniesiono list, który on podpisał i ostemplował, życząc mi powodzenia i "bon
courage". Wyposażony w list, wróciłem do Poli.
Najważniejszą sprawą było teraz znalezienie asystenta i rozpoczęcie nauki języka. Asystent antropologa jest postacią podejrzanie nieobecną w etnograficznych sprawozdaniach. Powszechnie przyjęty model przedstawia antropologa jako samotną figurę, noszącą ślady bitew, która po przybyciu do
wioski osiedla się i "chwyta język" w kilka miesięcy; można
czasem znaleźć wzmiankę o tłumaczach, bez pomocy których
antropolog obywa się już po kilku tygodniach. Nieważne, że
pozostaje to w jawnej sprzeczności ze wszelkimi znanymi doświadczeniami lingwistycznymi. W Europie ludzie uczą się
w szkole na przykład francuskiego przez sześć lat, używając
najrozmaitszych pomocy naukowych, wyjeżdżając do Francji, mając kontakt z literaturą, a mimo to z trudem potrafią
sklecić parę zdań w tym języku, i to wyłącznie w obliczu absolutnej potrzeby. Tymczasem w terenie ktoś taki przeistacza
4ó ~ 4-NiewinnyanVOpolog 49
się w cudotwórcę lingwistycznego, osiąga biegłość w języku
znacznie trudniejszym dla Europejczyka aniżeli francuski, i to

Powered by MyScript