- Pani Love! Pani Love! - krzyknął któryś. Reggie drgnęła, ale zaraz mocniej ścisnęła Marka dłoń i szła dalej. Jeden z nich trzymał mikrofon, drugi notatnik, a trzeci aparat fotograficzny. Ten z notat- nikiem powiedział: - Pani Love, tylko kilka krótkich pytań. Mark i Reggie przyśpieszyli kroku i zbliżali się teraz do pokoju pielęgniarek. - Bez komentarza. - Czy to prawda, że pani klient odmawia współpracy z FBI i policją? - Bez komentarza - powtórzyła, patrząc przed siebie. Mężczyźni 162 163 biegli za nimi niczym psy gończe. Reggie nachyliła się do Marka i szepnęła: - Nie patrz im w oczy i nie mów ani słowa. - Czy to prawda, że prokurator stanowy z Nowego Orleanu był dzisiaj rano w pani biurze? - Bez komentarza. Lekarze, pielęgniarki, pacjenci, wszyscy odsuwali się na boki, żeby przepuścić ją i jej sławnego klienta umykających przed ujadającymi psami. - Czy pam klient rozmawiał z adwokatem Cliffordem przed jego śmiercią? Ścisnęła mocniej chłopca dłoń i zgrzytnęła zębami. - Bez komentarza. Kiedy zbliżali się do końca korytarza, pajac z aparatem wyskoczył nagle przed nich, przyklęknął, zaczął się cofać i zdołał jeszcze zrobić zdjęcie, zanim upadł na tyłek. Pielęgniarki wybuchnęły śmiechem. Z pokoju dla personelu wyszedł strażnik i unosząc ręce, zatrzymał gończą sforę. Musieli już mieć z nim do czynienia wcześniej. Kiedy Reggie i Mark znikali za zakrętem, jeden z reporterów krzyknął: - Czy to prawda, że pani klient wie, gdzie znajduje się ciało Boyette'a? Reggie zawahała się przez moment, wtuliła głowę w ramiona, ale zaraz - już wyprostowana - ruszyła pewnym krokiem dalej. Przed drzwiami do pokoju Ricky'ego siedzieli na składanych krzesełkach dwaj wielcy strażnicy. U pasa mieli pistolety; Mark zauważył je natychmiast. Jeden z ochroniarzy czytał gazetę, którą odłożył, gdy się zbliżyli. Drugi wstał, żeby ich przywitać. - Czy mogę w czymś pomóc? - spytał grubym głosem. - Tak. Jestem prawnikiem rodziny, a to .jest Mark Sway, brat pacjenta. - Reggie mówiła pełnym nacisku szeptem, jakby chciała powiedzieć: „To ja mam prawo tu być, nie wy, więc pośpieszcie się lepiej ze swoimi pytaniami, zanim będę musiała zająć się ważniejszymi sprawami". - Doktor Greenway oczekuje nas - dodała, podchodząc do drzwi i pukając. Mark stał za jej plecami, gapiąc się na pistolet dość podobny do tego, którego użył biedny Romey. Strażnik usiadł ponownie na krzesełku, a jego partner wrócił do czytania gazety. Drzwi się otworzyły i wyszedł Greenway, a za nirn płacząca Dianne. Uściskała Marka i objęła go ramieniem. - Ricky śpi - rzekł do nich lekarz cicho. - Czuje się o wiele lepiej, ale jest bardzo zmęczony. - Pytał o ciebie - dodała szeptem matka. Mark spojrzał w jej czerwone, wilgotne oczy i zapytał: - O co chodzi, mamo? - O nic. Porozmawiamy o tym później. - Co się stało? Dianne popatrzyła na Greenwaya, potem na Reggie, następnie na Marka. - Nic - odparła. - Twoją matkę wyrzucono dziś rano z pracy - oznajmił doktor i zwrócił się do Reggie. - Przysłano przez kuriera list informujący ją o zwolnieniu. Wyobraża pani sobie? Dostarczono go pielęgniarkom na dziewiątym piętrze i jedna z nich przyniosła go z godzinę temu. - Proszę mi go pokazać - rzekła prawniczka. Dianne wyciągnęła list z kieszeni. Reggie rozłożyła go i zaczęła powoli czytać. Matka uścisnęła Marka i rzekła: - Wszystko będzie dobrze, Mark. Jakoś dawaliśmy sobie dotąd radę. Znajdę inną pracę. Chłopiec przygryzł wargę i miał ochotę się rozpłakać. - Czy mogę to zatrzymać? - spytała Reggie, chowając list do aktówki. Dianne skinęła głową. 'f - Greeńway patrzył na swój zegarek, jakby nie mógł ustalić, która jest godzina. - Zjem szybko jakiegoś sandwicza i będę tu z powrotem za dwadzieścia minut - powiedział. - Chcę spędzić parę godzin sam na sam z Markiem i Rickym. Reggie też spojrzała na zegarek. - Wrócę około czwartej. Są tu dziennikarze, więc proszę ich po prostu ignorować. - Odnosiło się to do wszystkich trojga. - Tak, mówcie tylko „bez komentarza", nic więcej - dodał Mark. - To niezła zabawa. Dianne nie widziała w tym nic zabawnego. - Czego chcą?
|