A w rezultacie czyż nie ten jest cel całej tej
molierowskiej literatury: uczynić nam pisarza żywym i potrzebnym? Bo na tym polega wie-
kuista trwałość i żywotność arcydzieł literatury, że każde pokolenie czyta w nich co innego,
każde pokolenie wzbogaca je swoją myślą. I dlatego historia literatury ma w sobie tyle podo-
bieństwa z ową suknią Penelopy, tkaną w dzień, a prutą w nocy. Pan Michaut spruł swoją
książką spory kawał sukienki Penelopy; nie wątpmy ani na chwilę, że znajdzie się wielu, któ-
rzy zaczną ją tkać na nowo.
184
TRADYCJE I NOWINKI
Warszawa ani wie o tym, że przed paru laty jeden z jej teatrów miał być użyty jako taran
do rozbijania wiekowych tradycji Komedii Francuskiej. Obrazobórcą miał być p. Jacques Ar-
navon, z zawodu dyplomata francuski, który poza tym ściga od wielu lat jedną chimerę: prze-
obrazić sposób grywania klasyków – a przede wszystkim Moliera – na owej klasycznej scenie
francuskiej. Nie mogąc tego osiągnąć przez trzydzieści lat we Francji, zaniósł swą myśl do
Kopenhagi; z kolei pragnął powtórzyć ten eksperyment w Warszawie, wystawiając w Teatrze
Polskim Mizantropa, oczywiście miejscowymi siłami i po polsku. Porozumienie z dyr. Szy-
fmanem było na najlepszej drodze; niestety, okoliczności uczyniły projekt nieaktualnym. Iżby
zamiar ten nie był dla naszej publiczności całkowicie stracony, przedstawię tu pokrótce idee
pana Arnavon.
W Komedii Francuskiej panuje co do klasyków, w szczególności co do Moliera, tradycja
niewzruszona, przekazywana z pokolenia na pokolenie. Skąd się wzięła, o to już nikt nie pyta.
Tradycja, i koniec. Czy sięga ona teatru samego Moliera? Niezupełnie. Ów siedemnasto-
wieczny teatr molierowski znajdował się w szczególnych warunkach. Na scenie na piętnaście
stóp szerokiej, a jedenaście stóp głębokiej, zasiadała – jak wiadomo – część publiczności,
złota młodzież, która drogo płaciła za te miejsca i korzystała z najdalej idących przywilejów
swobody. Aktorzy, stłoczeni na bardzo ciasnej przestrzeni, osaczeni po prostu widzami, do-
strajali grę swoją do warunków, skupiali ją głównie w recytacji. Bocznych dekoracji nie było,
jedynie tło zaznaczało z grubsza miejsce akcji. Rekwizyty były oczywiście jak najszczuplej-
sze i również konwencjonalne.
W drugiej połowie w. XVIII zaświtała wielka reforma, którą jeszcze w piętnaście lat póź-
niej podziwiał Goethe: usunięto publiczność ze sceny, wprowadzono boczne dekoracje.
Wówczas powstały owe „neutralne” wnętrza, w których znajdowały się wciąż najprymityw-
niejsze meble. Aktorzy odetchnęli trochę; ale sposób gry pozostał prawie ten sam, jakim był –
z konieczności – na scenie zatłoczonej publicznością: jak najmniej ruchów, twarze do widow-
ni, zwłaszcza w wielkich komediach wierszem. Z biegiem czasu scena się rozrosła – jest
ogromna, jak w Komedii Francuskiej – teatr przechodził rozmaite przemiany, ale styl kla-
syczny pozostał ten sam, wierny tradycji, zmumifikowany: ten sam pokój niezmienny przez
pięć aktów, prawie pusty, kostiumy nie zmieniające się również, ruchy aktorów skąpe, pod-
dane ścisłej konwencji.
P. Arnavon namiętnie atakuje tę rzekomą tradycję. Przechowywać ją znaczy, jego zda-
niem, utrwalać nie istotę i siłę teatru klasycznego, ale jego słabość i przygodne kalectwo; zna-
czy stwarzać między autorem a nami lodowatą pustkę, ziejącą chłodem i nudą. Podczas gdy
teatr w najbłahszej sztuce współczesnej robi wszystko, co może, aby zbliżyć scenę do widow-
ni, aby zadzierzgnąć porozumienie, stworzyć atmosferę, objaśnić charaktery, uplastycznić ak-
cję – tutaj, dla klasyków, nie robi nic, a raczej robi wszystko w kierunku przeciwnym. Braki,
których nie czuł widz dawny, włożony w teatrze do konwencji, odczuwa bezwiednie widz
dzisiejszy, nawykły do tego, że wyobraźni jego pomagają – w nowoczesnym repertuarze –
dekorator i reżyser. Widz reaguje na to ubóstwo w swoisty sposób: pietyzmem i nudą; ucieka
od klasyków grywanych w ten sposób; woli wierzyć na słowo, że są wielcy.
Najzabawniejsze jest, że aby grać Moliera wedle tej tradycji, rzekomo molierowskiej, trze-
ba raz po raz gwałcić nie tylko ducha utworu, ale i jego t e k s t. Weźmy np. Mizantropa.
Oczywiste jest, że dla Moliera nie była to komedia dziejąca się gdzieś w abstrakcji, ale, prze-
185
ciwnie, komedia współczesna, komedia obyczajowa, wiernie oddająca potoczne życie. W in-
tencjach tych paraliżowały go ówczesne warunki teatru; otóż czy jest dziś powód, aby utrwa-
lać ten paraliż? Tak np. akcja Mizantropa staje się chwilami prawie niedorzeczna, skoro się
|