- Oo! Kibiców nie brak tutaj i tam na górze - roześmiała się panna Soames...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da siÄ™ wypeÅ‚nić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
"PPP (point-to-point) support"Tutaj odpowiedz yes, bedziesz mol laczyc sie za pomoca PPP z providerem...
»
— Zatrzymam ciÄ™ tutaj — powiedziaÅ‚a...
»
— Ale dlaczego? Czyż ludzie tutaj nie rozmawiajÄ… o wschodzie? Trudno mi w to uwierzyć!— Ostatnio przybyÅ‚ do Lormtu spragniony wiedzy mÅ‚ody...
»
— PosÅ‚ano mnie tutaj, żebym dowiedziaÅ‚ siÄ™, czego potrzebujecie — zwróciÅ‚ siÄ™ do najstarszej kobiety...
»
- JeÅ›li to sÄ… Drogi, Rand - wolno powiedziaÅ‚ Loial - to czy każdy bÅ‚Ä™dnie postawiony krok również tutaj mo­Å¼e nas zabić? Czy sÄ… tu rzeczy, jak dotÄ…d...
»
- Są tutaj cztery rodzaje aparatów, panie Wilmarth - usłyszałem cichy szept...
»
tutaj wreszcie na lepiej zorganizowane piêœci i na furiê mocniejszej solidarnoœci...
»
- Ale jak udało się Vaderowi znaleźć nas tutaj? - spytała księżniczka...
»
- Znalazłem to tutaj, w tej książce...
»
— Siedzi tam, przy kominku — odparÅ‚a panna Gorringe...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.


- Panie dyrektorze... - Larsen był już bez nart. - Pozwoli pan, że go przedstawię mojej narzeczonej. Panna Packard.
Dziewczyna zdjęła wielkie okulary i okazało się, że jest równie ładna jak panna Soames i mniej więcej w jej wieku.
- Bardzo mi przyjemnie... - powiedziała.
Narzeczona, pomyślał Rudolf. Ludzie wciąż się żenią.
- Wrócę za pół godzinki, moje panie - odezwał się Larsen. - Mamy z panem Jordachem do załatwienia pewną sprawę handlową.
Wbił prostopadle w śnieg narty i kije, a dziewczyny pożegnały ich gestami rąk i zjechały dalej do początku wyciągu.
- Diablo dobre z nich narciarki, co? - podjÄ…Å‚ Rudolf idÄ…c obok Larsena w kierunku szosy.
- Takie sobie. Średnie - odpowiedział beztrosko młody człowiek. - Za to mają inne uroki.
Roześmiał się odsłaniając znów wspaniałe zęby, niezwykle białe na tle opalonej twarzy. Zarabia sześćdziesiąt pięć dolarów tygodniowo, pomyślał Rudolf. Że też przy takiej pensji może być tak radosny w niedzielny ranek!
Owa stodoła - solidna budowla zabezpieczona przed wiatrami i złą pogodą - stała przy szosie w odległości mnie więcej dwustu kroków.
- Trzeba tylko postawić duży, żelazny piec, a będzie tutaj ciepło jak w uchu - mówił Larsen. - Trzymam zakład, że można by tu wynajmować tysiąc par nart i jakieś dwieście, trzysta par butów w ciągu jednego weekendu. A jest jeszcze Boże Narodzenie, Wielkanoc, inne święta. Dwu chłopaków z college'u mogłoby prowadzić cały interes prawie za nic. To byłaby kopalnia złota. Jeżeli nie zajmiemy się tym, zajmie się ktoś inny. Ten rejon narciarski istnieje dopiero drugi rok, ale wchodzi w modę, więc murowane, że ktoś to spostrzeże i wykorzysta okazję.
Rudolf uśmiechnął się, bo odpowiadała mu argumentacja bardzo podobna do tej, jaką zastosował w rozmowie z Calderwoodem. Człowiek raz popycha, raz sam jest popychany, pomyślał. Ja wyglądam dziś na niedzielne popychle. Jeżeli ubijemy interes, Larsen dostanie znaczną podwyżkę.
- Do kogo ta stodoła należy? - zapytał.
- Nie wiem. Ale to łatwo sprawdzić.
Biedny Larsen, pomyślał Rudolf. Nie został stworzony na człowieka interesu. Gdyby to był mój pomysł, miałbym opcję na kupno stodoły, zanim pisnąłbym słówko komukolwiek.
- To dla pana zajęcie, Larsen - podjął. - Trzeba dowiedzieć się, kto jest właścicielem tej budy, czy chce ją wydzierżawić i za ile albo też sprzedać i za ile. Tylko proszę nic nie mówić o domu towarowym. Niech wygląda na to, że pan występuje jako samodzielny przedsiębiorca.
- Rozumiem. Rozumiem. - Larsen z całą powagą przytakiwał poruszeniem głowy. - Nie dopuszczę do zbyt wielu pytań.
- Cóż, można popróbować - podjął Rudolf. - A teraz wracajmy. Piekielnie zmarzłem. Jest tutaj miejsce, gdzie można wypić filiżankę kawy?
- Akurat pora na lunch. O milę stąd, jest przy szosie nie najgorsza restauracja. Może pan dyrektor zechce dotrzymać towarzystwa mnie i dziewczętom?
W pierwszej chwili Rudolf omal nie odmówił. Nigdy nie pokazywał się poza domem towarowym w towarzystwie kogoś z pracowników, nie licząc kilku agentów załatwiających zakupy lub kierowników działów. Później wzdrygnął się nerwowo. Naprawdę było mu piekielnie zimno. Tak czy inaczej, musi wybrać się dokądś. Ta roztańczona, apetyczna panna Soames. Co to komu zaszkodzi?
- Dziękuję, Larsen - powiedział - Będzie mi bardzo przyjemnie.
Ruszyli z powrotem w stronę wyciągu linowego. Larsen w swoich ciężkich butach narciarskich na grubej gumie szedł posuwistym, śmiałym krokiem. Rudolf miał trzewiki na skórzanych podeszwach, więc poruszał się ostrożnie, prawie dreptał, aby uniknąć pośliźnięć. Miał nadzieję, że dziewczyny go nie obserwują.
Czekały na nich już bez nart.
- Konamy z głodu! - zawołała panna Soames, zanim Larsen miał czas, by coś powiedzieć. - Kto nakarmi biedne sierotki?
- Spokój, panienki, spokój - rzucił władczo Larsen. - My was nakarmimy. Przestańcie lamentować.
- Ach, panie dyrektorze! Pan zje z nami obiad? - Panna Soames zatrzepotała długimi rzęsami. - Jakiż to zaszczyt! - dodała z niewątpliwą drwiną.
- Jestem po wczesnym śniadaniu - odrzekł Rudolf. (Diablo niezręcznie, psiakrew! - pomyślał.) - Z chęcią zjem coś i wypiję. Pojadę za panem na motorze - zwrócił się do Larsena.
- To cudo, panie dyrektorze, jest pańskie? - zapytała panna Soames wskazując ręką zaparkowany motocykl.
- Tak.
- Marzę o przejażdżce na czymś takim! - Panna Soames mówiła szybko, głosem trochę zdyszanym, jak gdyby zwierzenia dobywano z niej przemocą. - I co? Serce pozwoli panu na przewiezienie takiego bagażu?
- Jest bardzo zimno - powiedział sztywno Rudolf.
- Mam na sobie dwie pary długich, wełnianych niewymownych - podjęła panna Soames. - I gwarantuję, że będę grzeczna. Benny - zwróciła się do Larsena tak, jak gdyby sprawa została już załatwiona - załadujesz moje narty na dach. Będziesz dobrym kumplem, prawda? Ja pojadę z panem Jordachem.

Powered by MyScript