- Znalazłem to tutaj, w tej książce...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Klaudiusz ochrzcił swoje przysposobione dziecko i nazwał je Quasimodo; może chciał przezto upamiętnić dzień, w którym je znalazł, a może chciał wyrazić...
»
Serwer udzielił mu dostępu do swej pamięci jako Zygmuntowi Sygusiowi, ale w osobistym katalogu Zygmunta Sygusia Robert nie znalazł niczego ciekawego...
»
"PPP (point-to-point) support"Tutaj odpowiedz yes, bedziesz mol laczyc sie za pomoca PPP z providerem...
»
— Zatrzymam cię tutaj — powiedziała...
»
— Ale dlaczego? Czyż ludzie tutaj nie rozmawiają o wschodzie? Trudno mi w to uwierzyć!— Ostatnio przybył do Lormtu spragniony wiedzy młody...
»
— Posłano mnie tutaj, żebym dowiedział się, czego potrzebujecie — zwrócił się do najstarszej kobiety...
»
- Jeśli to są Drogi, Rand - wolno powiedział Loial - to czy każdy błędnie postawiony krok również tutaj mo­że nas zabić? Czy są tu rzeczy, jak dotąd...
»
niejeden gąsior wypili, bo miałem dla cię afekt ojcowski za twoją fantazję rycerską, jakiej lepszej nie znalazłeś na całej Ukrainie...
»
Ale oczywiście, gdyby już znalazła się w jego objęciach, posunąłby się dalej, więc powiedział tylko:- Wykąp się pierwsza...
»
– Gdzie jest ten materiał, który ściągnąłem z Internetu?Milo sięgnął do szuflady, pogmerał w papierach i znalazł wydruki...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Jest tu rozdział o tym miejscu.
Angela otwarła jedno oko.
- I co? - zapytała.
- To nie jest jakaś tam wyspa. To cmentarzysko.
Chłód między mymi nogami narastał. Słońce nie było dość gorące, by rozgrzać mnie tam, gdzie powinnam być najgorętsza.
Odwróciłam głowę, znów spoglądając na plażę. Jonathan mył się jeszcze, ochlapując pierś wodą. Cienie kamieni wydały mi się nagle czarne i ciężkie...
Widząc, że patrzę, Jonathan zamachał.
Czy to możliwe, że pod tymi kamieniami są trupy? Pochowane twarzami do słońca jak wczasowicze opalający się na plaży w Blackpool?
Świat jest monochromatyczny. Słońce i cień. Na wierzchu życie, a pod spodem śmierć.
- Cmentarz? - spytała Angela. - Jaki cmentarz?
- Ofiar wojny - odparł Ray.
- Myślisz o Wikingach czy kimś takim? - dopytywała się dalej.
- Pierwsza wojna światowa, druga wojna światowa. Żołnierze ze storpedowanych transportowców, marynarze zmyci przez fale. Ściągnięci tu przez Golfsztrom. Najwidoczniej prąd kieruje ich przez cieśniny i wyrzuca na brzegach okolicznych wysp.
- Wyrzuca? - zdziwiła się Angela.
- Tak tu napisano.
- Ale to już przeszłość.
- Na pewno jeszcze teraz trafiają tu ciała rybaków -odparł Ray.
Jonathan wstał, wpatrując się w morze, już uwolniony od krwi. Osłaniając dłonią oczy, przyglądał się niebiesko-szarej wodzie. Podążyłam za jego spojrzeniem, tak jak poprzednio za
palcem. Sto jardów dalej znów taplało się w morzu to samo zagadkowe stworzenie - foka, wieloryb, a może coś zupełnie innego. Przewracając się wyrzucało w górę płetwę, jakby kogoś przywołując.
- Ilu ludzi tu pogrzebano? - nonszalancko zapytała Angela. Zdawało się, że fakt, iż tu siedzimy na grobach kompletnie jej nie dotknął.
- Zapewne setki.
- Setki?
- Książka podaje tylko "wielu zmarłych".
- Chowano ich w trumnach?
- Skąd mogę wiedzieć?
Oczywiście, ta zapomniana przez Boga skała mogła być tylko cmentarzem. Spojrzałam na wyspę nowymi oczyma, jakbym dopiero teraz widziała ją całą. Zyskałam powód, by czuć wstręt do jej garbatego grzbietu i obskurnej plaży, wstręt do zapachu brzoskwiń.
- Ciekawe, czy grzebano ich, gdzie popadło - zastanawiała się Angela - czy tylko na szczycie wzgórza, gdzie znaleźliśmy te owce? Prawdopodobnie, tylko na górze, poza zasięgiem wody.
Tak, wody zapewne mieli już dosyć; nieszczęsne, zielone twarze, obgryzione przez ryby, przegniłe mundury, dystynkcje zdobione algami. Co za Śmierć i co gorsza, cóż za wędrówka pośmiertna, ramię w ramię z martwymi towarzyszami broni, z biegiem Golfsztromu na to żałosne cmentarzysko. Oczyma wyobraźni widziałam ciała żołnierzy, posłuszne wszystkim kaprysom nurtu, kolebiące się na wszystkie strony w morskiej pianie, dopóki któraś z kończyn nie zahaczy o skałę, pozbawiając morze władzy nad zwłokami. Ciała odkrywane z każdym odpływem, napęczniałe, zmienione w słoną galaretę, wypluwane przez morze, cuchnący pokarm dla mew.
Owładnęło mną nagle upiorne pragnienie, by znów zejść na plażę - z bagażem tej wiedzy - i poprzewracać kilka kamieni, odsłonić kość albo dwie.
Myśl ta dopiero nabierała kształtów, a już moje ciało podjęło za mnie decyzję. Stałam; schodziłam z "Emmanuelle".
- Dokąd idziesz? - zapytała Angela.
- Do Jonathana - wymamrotałam, stawiając stopę na plaży.
Źródło smrodu przestało być tajemnicą; miałam do czynienia z odorem umarłych. Może -
tak jak zasugerował Ray - nadal chowano tu topielców, grzebano pod zwałami kamieni?
Nieuważnego żeglarza i beztroskiego pływaka - o przegnitych twarzach. Muchy były teraz mniej ociężałe niż przedtem; zamiast biernie czekać na śmierć, zrywały się i wypełniały powietrze brzęczeniem, znów pełne życia.
Nigdzie nie widziałam Jonathana. Jego szorty leżały wciąż na kamieniach, tuż nad wodą, ale on sam zniknął. Spojrzałam na morze; nic, żadnej głowy wyłaniającej się z fal, żadnego stworzenia przewracającego się w oddali. Zawołałam go.
Mój głos przestraszył chyba muchy, hałaśliwe roje wzbiły się w powietrze. Jonathan nie odpowiadał.
Ruszyłam wzdłuż brzegu, czując niekiedy dotyk leniwych fal. Uświadomiłam sobie, że nie
powiedziałam Angeli i Rayowi o martwej owcy. Może miało to zostać sekretem nas czworga: Jonathana, moim i zwierząt, którym udało się przetrwać?
I wtedy go zobaczyłam. Był kilka jardów dalej: biały tors, czysty, wolny od najmniejszej nawet plamki krwi. "A zatem to sekret" - pomyślałam.
- Gdzie byłeś? - zawołałam.
- Musiałem to przechodzić - odkrzyknął.
- Co przechodzić?
- Nadmiar ginu - uśmiechnął się.
Odwzajemniłam ten uśmiech całkiem spontanicznie. W kambuzie wyznał, że mnie kocha, a to już było coś.
Za jego plecami zagrzechotały osypujące się kamienie! Dzieliło nas już najwyżej dziesięć jardów: nadchodził, bezwstydnie nagi, chyba trzeźwy.
W grzechocie kamieni pojawiła się teraz pewna regularność. Znikła gdzieś lawina przypadkowych dźwięków, wywoływanych przez zderzające się kamyki - słychać było wyraźny rytm, ciąg powtarzających się uderzeń, puls.
Nie przypadkowy - celowy.
Nie ślepy traf - Świadome działanie.
Jakaś siła kierowała ruchem kamieni, podnosiła je...
Jonathan był już blisko. Skąpana w słońcu skóra zdawała się świecić na tle ciemności.
"Zaraz... skąd się wzięła ta ciemność?" - gorączkowo szukałam odpowiedzi.

Powered by MyScript