Oparła się plecami o ścianę i oddychała głęboko...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
s: uraz w przebiegu zamania lub spowodowany gbok ran, rozwarst dochodzi od 70 do 80% stenozy, jakkolwiek prace eksperymentalne nadwionie aorty oraz skurcz...
»
– Przypuszczam, że nie ma – odpowiedział wolno Saracen i zamyślił się głęboko...
»
Bez wątpienia energia ki zawarta jest również w pokarmie, który zjadamy, w powietrzu, którym oddychamy, w wodzie, którą pijemy...
»
Wątpliwe muszą się też wydawać refleksje prowadzące do wniosków, że mistyczne lokucje „nie są czymś niezwykłym dla ludzi, którzy głęboko medytują”,...
»
NOC Z MILIONEREM 127 Bardzo chciała mu uwierzyć, ale pierwsze sło- wa, jakie od niego usłyszała, tak głęboko ją zraniły, z˙e mimo najlepszych...
»
Pozostając całkowicie skoncentrowanym na oddechu, bez wysiłku poszerz swoje postrzeganie, aby poczuć, jak w czasie oddychania bije serce...
»
Westchnęła głęboko i przyłożyła rękę do piersi, nie wiedząc, czy ból jest fizycznej, czy psychicznej natury...
»
Na krążące gwiazdy cicho spoglądając,Przyjaźnimy się z niebieskim smokiem,Oddychamy tu kosmicznym mrozem...
»
przeklęłyby cię tylko za to, Ŝe oddychasz...
»
Pochyliła się, podniosła z podłogi wyjącego malucha i oparła go na biodrze...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

W przejściu śmierdziało ludzkimi odchodami. Lizzie bolały żebra od szturchańców. Dotknęła ostrożnie twarzy i wymacała pod okiem opuchliznę.
Miała nadzieję, że z Jayem wszystko w porządku. Odwróciła się, żeby się za nim rozejrzeć, i zamarła, zobaczywszy dwóch przypatrujących się jej mężczyzn.
Jeden był w średnim wieku, nie ogolony, brzuchaty, drugi nie miał więcej jak osiemnaście lat. Przeraziła się i chciała uciekać, ale zanim zdążyła się ruszyć, byli już przy niej. Chwycili ją za ramiona, obalili na ziemię, zerwali z głowy kapelusz i męską perukę, ściągnęli z nóg trzewiki ze srebrnymi klamrami i z wprawą zaczęli przetrząsać kieszenie, zabierając z nich sakiewkę, zegarek i chusteczkę.
Starszy mężczyzna wrzucił łup do worka, popatrzył chwilę na Lizzie i powiedział:
- Dobry płaszcz, prawie nowy.
Pochylili się nad nią znowu i zabrali do ściągania płaszcza i kubraka od kompletu. Opierała się, ale tyle tylko zyskała, że rozerwali jej koszulę. Kiedy wpychali zdobyczną garderobę do worka, Lizzie uświadomiła sobie, że ma odsłonięte piersi. Pośpiesznie zakryła je strzępami podartej koszuli, było już jednak za późno.
- Ej, to dziewczyna! - krzyknął młodszy. Lizzie pozbierała się z ziemi, ale młodzieniec chwycił ją i przytrzymał.
Grubas przyjrzał się jej uważnie.
- Na Boga, i to ładna - przyznał. Oblizał się. - Wychędożę ją - zadecydował.
Przerażona Lizzie szarpnęła się dziko, ale nie zdołała się wyrwać z żelaznego uścisku młodzieńca.
Chłopak obejrzał się na tłumy przelewające się ulicą.
- Tutaj?
- Nikt tu nie zajrzy, głupcze. - Stary pomacał się między nogami. - Ściągaj z niej te bryczesy. Popatrzymy, co tam mamy.
Chłopiec przewrócił Lizzie na ziemię, usiadł na niej i zabrał się do ściągania bryczesów. Grubas stał i patrzył. Lizzie zaczęła krzyczeć, ale wątpiła, by w zgiełku, jaki panował na ulicy, ktokolwiek ją usłyszał.
I nagle jak spod ziemi wyrósł przy nich Mack McAsh.
Jego uniesiona pięść spadła na skroń grubasa. Rzezimieszek zachwiał się i zatoczył. Mack uderzył go jeszcze raz i mężczyźnie oczy wywróciły się w głąb czaszki. Po trzecim ciosie osunął się na ziemię i znieruchomiał.
Chłopak zeskoczył z Lizzie i chciał uciekać, ale ona złapała go za kostkę i rozciągnął się jak długi. Mack podniósł nieszczęśnika z ziemi i cisnął nim o ścianę budynku, a potem wyrżnął go od dołu w podbródek ciosem popartym całą masą ciała. Chłopak zwalił się nieprzytomny na swojego kamrata.
Lizzie pozbierała się z ziemi.
- Dzięki Bogu, żeś tędy przechodził! - wykrztusiła roztrzęsiona. Łzy ulgi napłynęły jej do oczu. Zarzuciła Mackowi ręce na szyję. - Uratowałeś mnie... dziękuję ci, dziękuję!
Przytulił ją mocno.
- Ty też mnie kiedyś uratowałaś... wyciągając z rzeki.
Przywarła do niego, usiłując zapanować nad drżeniem ciała. Mack gładził ją po włosach. W samych bryczesach i koszuli, bez sztywnych, nakrochmalonych halek, wyczuwała go całym ciałem. Nie przypominał w dotyku jej męża. Jay był wysoki i miękki, Mack niski, masywny i twardy.
Poruszył się i spojrzał na nią. Jego zielone oczy miały jakąś hipnotyzującą moc. Reszta twarzy zdawała się rozmywać, zatracać kontury.
- Ty uratowałaś mnie, a ja ciebie - odezwał się wreszcie z uśmieszkiem. - Jestem twoim aniołem stróżem, a ty moim.
Powoli zaczynała się uspokajać. Przypomniała sobie o swoich nagich piersiach prześwitujących spod podartej koszuli.
- Gdybym była aniołem, nie trzymałbyś mnie teraz w ramionach - powiedziała i spróbowała wyzwolić się z jego objęć.
Patrzył jej przez chwilę w oczy, potem znowu się uśmiechnął i skinął głową, jakby przyznawał jej rację. Puścił ją.
Schyliwszy się, wyrwał worek z bezwładnej dłoni starszego złodzieja i wyciągnął z niego jej kubrak. Wdziała go i zapięła pośpiesznie, by osłonić swą nagość. Nagle ogarnął ją niepokój o Jaya.
- Muszę poszukać męża - powiedziała, kiedy Mack podawał jej płaszcz. - Pomożesz mi?
- Oczywiście - odparł. Podawał jej kolejno perukę, kapelusz, sakiewkę, zegarek i na koniec chusteczkę.

Powered by MyScript