Chłodny, nieruchomy jest nasz wieczny byt, Chłodny i promienny jest nasz wieczny śmiech. Potem przyszła Maria, a po kolacji w wesołym nastroju poszedłem z nią do naszego pokoiku. Tego wieczoru była piękniejsza, gorętsza i serdeczniejsza niż kiedykolwiek i pozwoliła mi zakosztować pieszczot i czułości, które odczuwałem jako ostatni wyraz oddania. - Mario - powiedziałem - jesteś dziś rozrzutna jak bogini. Nie uśmiercaj nas obojga tak bez reszty, jutro jest przecież bal maskowy. Jakiego będziesz miała kawalera? Obawiam się, mój drogi kwiatuszku, że będzie to królewicz z bajki, który cię uprowadzi i nigdy już do mnie nie wrócisz. Pieścisz mnie dzisiaj prawie tak, jak to czynią kochankowie na pożegnanie, po raz ostatni. Przytuliła wargi tuż do mego ucha i szepnęła: - Nie mów tak, Harry! Za każdym razem może to być ostatni raz. Jeśli weźmie cię Hermina, już więcej do mnie nie przyjdziesz. Może zabierze cię jutro. Nigdy nie przeżyłem silniej charakterystycznego uczucia i tego cudownego, dwojakiego, gorzko-słodkiego nastroju, doznawanego w owych dniach, jak w tę noc przed balem. Szczęściem było to, co odczuwałem: uroda i oddanie Marii, dotykanie i wchłanianie setek subtelnych, uroczych ponęt zmysłowych, które poznałem dopiero jako starzejący się człowiek, poddawanie się łagodnej, rozkołysanej fali rozkoszy. A przecież była to tylko otoczka: wewnątrz wszystko było pełne znaczenia, napięcia, doniosłej wagi i podczas gdy pełen tkliwości i czułości zajęty byłem słodkimi, wzruszającymi miłosnymi szczególikami, pławiąc się pozornie w atmosferze letniego szczęścia, w głębi duszy czułem, jak mój los na łeb na szyję gna naprzód, pędzi na oślep jak spłoszony koń ku otchłani, ku upadkowi, pełen lęku, pełen tęsknoty, pełen poddania wobec śmierci. I tak, jak jeszcze niedawno broniłem się płochliwie i z obawą przed miłą lekkomyślnością wyłącznie zmysłowej miłości, jak czułem strach przed roześmianą urodą gotowej do oddania się Marii, tak teraz czułem strach przed śmiercią - lecz strach świadomy już tego, że niebawem przekształci się on w uległość i wyzwolenie. Kiedy w milczeniu oddawaliśmy się absorbującej grze naszej miłości i należeliśmy do siebie serdeczniej niż kiedykolwiek, dusza moja żegnała się z Marią i z tym wszystkim, czym ona dla mnie była. Dzięki niej nauczyłem się, raz jeszcze przed końcem, dziecinnie oddawać się powierzchownym igraszkom, szukać przelotnych uciech, być dzieckiem i zwierzęciem w niewinności płci - stan, który w moim dawnym życiu znałem tylko jako rzadki wyjątek, gdyż życie zmysłów i płci miało dla mnie zawsze gorzki posmak winy, słodki, ale niepokojący smak zakazanego owocu, którego człowiek ducha musi się wystrzegać. Teraz Hermina i Maria ukazały mi ten ogród w jego niewinności. Gościłem tam z wdzięcznością - ale już wkrótce nadejdzie dla mnie czas ruszenia w drogę, zbyt ładnie i zbyt ciepło jest w tym ogrodzie. Moim przeznaczeniem było ubiegać się nadal o koronę życia, nadal pokutować za nieskończoną winę istnienia. Lekkie życie, lekka miłość, lekka śmierć - to nie dla mnie. Z aluzji dziewcząt wywnioskowałem, że na jutrzejszy bal, a raczej jako jego dalszy ciąg, przewidziane są szczególne rozkosze i rozpustne wybryki. Może to będzie koniec, może Maria miała rację z tym swoim przeczuciem, może po raz ostatni leżeliśmy obok siebie, może jutro zacznie się nowa droga przeznaczenia? Byłem pełen palącej tęsknoty, pełen duszącego lęku, rozpaczliwie czepiałem się Marii, przebiegałem raz jeszcze, rozpalony żądzą, ścieżki i gąszcza jej ogrodu, wpijałem się raz jeszcze w słodki owoc rajskiego drzewa.
|