- Nie siedziałbym tutaj teraz, gdyby nie ty i twoja bestia. Dzielnie walczyłeś i… co ważniejsze, jeszcze szybciej myślałeś. Ogień! A niech to. Powinniśmy byli wiedzieć. Powinniśmy byli pamiętać. Przecież Długa Noc była już wcześniej. Och, pewnie że osiem tysięcy lat to kawał czasu, ale jeśli Nocna Straż nie pamięta, to kto? - Kto - powtórzył rozmowny kruk. - Kto. Tamtej nocy bogowie naprawdę wysłuchali modlitwy Jona; ogień szybko objął ubranie martwej istoty, trawiąc ją całą, jakby ciało miała z wosku, a kości z suchych patyków. Wystarczyło, żeby Jon zamknął oczy, a natychmiast widział znowu postać, która zataczała się, opędzając przed płomieniami. Wspomnienie tamtej twarzy nie dawało mu spokoju: cała w ogniu, włosy płonące jak słoma, martwe ciało topiące się jak wosk, spod którego ukazywały się białe kości czaszki. Płomienie wypędziły demoniczną siłę - cokolwiek to było - która weszła w posiadanie ciała Othora. To, co znaleźli w popiele, było tylko kupką usmażonego mięsa i wypalonych kości. Jon wciąż jednak spotykał tę postać w koszmarach, tyle tylko, że teraz płonący trup przypominał lorda Eddarda. Skóra jego ojca pękała i czerniała, oczy topiły się i płynęły po policzkach ojca niczym galaretowate łzy. Jon nie rozumiał, dlaczego tak się dzieje ani co to może znaczyć, ale czuł ogromny strach. - Miecz to niewielka zapłata za czyjeś życie - powiedział Mormont. - Weź go i nie mówmy już o tym, zrozumiano? - Tak, panie. - Miękka skóra uginała się lekko pod palcami Jona, jakby miecz dopasowywał się do jego dłoni. Wiedział, że powinien czuć się zaszczycony, i tak było, a jednak… On nie jest moim ojcem. Jon nie potrafił powstrzymać myśli. Moim ojcem jest lord Eddard. Nie zapomnę go, żeby nie wiem ile mieczy mi dali. Jednakże nie potrafił powiedzieć lordowi Mormontowi, że śnił o innym mieczu… - I żadnych uprzejmości - dodał Mormont. - Żadnych słów wdzięczności. Okazją czynami, a nie słowem. Jon skinął głową. - Czy on ma swoje imię? - Kiedyś miał. Długi Pazur. - Pazur - zawołał kruk. - Pazur. Mormont skrzywił się. - Tak nazywał się kiedyś. Ze starego miecza została tylko głownia. Może nowy miecz zasługuje na nowe imię. - Pazur - powtórzył kruk. - Długi Pazur to dobre imię. - Jon zamachnął się mieczem. Zrobił to nieporadnie, lewą ręką, a mimo to wydawało mu się, że miecz płynie w powietrzu, jakby niesiony własną siłą. - Wilki też mają pazury, podobnie jak niedźwiedzie. Stary Niedźwiedź wydawał się zadowolony z jego uwagi. - Chyba tak. Będziesz musiał nosić swój miecz zawieszony na ramieniu, Jest za długi na biodro, przynajmniej dopóki nie urośniesz jeszcze kilka cali. Będziesz też musiał popracować trochę nad oburęcznym; cięciem. Kiedy wygoi ci się ręka, ser Endrew udzieli ci kilku lekcji. - Ser Endrew? - Jon nie znał tego imienia. - Ser Endrew Tarth, dobry mąż. Jest już w drodze z Wieży Cieni. Przejmie obowiązki zbrojmistrza. Ser Alliser Thorne wyruszył wczoraj rano do Wschodniej Strażnicy nad Morzem. Jon opuścił miecz. - Dlaczego? - spytał bezmyślnie. Mormoni prychnął. - Ponieważ ja go wysłałem. Zabrał ze sobą rękę, którą twój Duch odgryzł z ciała Jareda Flowersa. Kazałem mu udać się statkiem do Królewskiej Przystani i pokazać ją naszemu małemu Królowi. Myślę, że to zwróci uwagę młodego Joffreya. A poza tym ser Alliser jest rycerzem, wysoko urodzonym, ma przyjaciół na dworze, trudniej będzie go zignorować niż szanowaną wronę. - Wronę. - Jon odniósł wrażenie, że tym razem usłyszał nutę urazy w głosie kruka. - Co więcej - mówił dalej Lord Dowódca, nie zważając na protesty ptaka - na jakiś czas pozostaniecie obaj z dala od siebie. - Przystawił palce do twarzy Jona. - Nie znaczy to jednak, że pochwalam wybryki, które miały miejsce we wspólnej sali. Odwaga może w dużej mierze zakryć czyjąś głupotę, ale ty nie jesteś już chłopcem, bez względu na to, ile lat dopiero przeżyłeś. To jest miecz dla mężczyzny i tylko mężczyzna może go nosić. Dlatego mam nadzieję, że okażesz się godnym tego oręża. - Tak, panie. - Jon wsunął miecz z powrotem do srebrzysto-czarnej pochwy. Bez wątpienia był to szlachetny podarunek, nawet jeśli nie .. ten wymarzony, a jeszcze szlachetniejszy wydał mu się czyn Starego Niedźwiedzia, który uwolnił go od złośliwości Allisera Thorne’a. Stary Niedźwiedź podrapał się po podbródku. - Zapomniałem już, jak swędzi odrastająca broda. - No cóż, nic na to nie poradzę. Czy masz na tyle sprawną rękę, żeby podjąć swoje obowiązki? - Tak, panie. - Dobrze. Noc będzie zimna. Przyda mi się gorące korzenne wino. Znajdź mi flaszę czerwonego, żeby nie było zbyt kwaśne, i nie żałuj korzeni. Powiedz Hobbowi, że jeśli znowu poczęstuje mnie gotowaną baraniną, to ja jego ugotuję. Ten ostatni udziec był stary. Nawet ptak nie chciał go spróbować. - Pogładził kciukiem głowę kruka, a ptak zaskrzeczał zadowolony. - No, idź już. Mam robotę. Strażnicy ustawieni w swoich niszach uśmiechnęli się do niego, kiedy schodził po krętych schodach z wieżyczki z mieczem w ręku. - Piękna stal - powiedział jeden z nich. - Zasłużyłeś na niego - dodał drugi. Jon zmusił się do uśmiechu, lecz sercem był gdzie indziej. Wiedział, że powinien czuć się zadowolony, a jednak… Ręka wciąż go bolała, w ustach czuł gorycz złości, chociaż nie potrafił powiedzieć, na kogo mógłby być zły i dlaczego.
|