- Skręcaj, skręcaj! - krzyczał, znając drogę, czując ją w swoich palcach...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
 On przezwycięży nieprzyjaciół swoich – zachowana zostanie resztka Izraela: I stanie się w całym kraju – mówi PAN: Dwie...
»
Większość w popłochu odeszła do swoich rodzin, ale ci nieliczni, których jedynym domem była Lipowa Aleja, zostali wierni, by służyć swojej umiłowanej pani...
»
Czegóż jednak innego można oczekiwać od nisko urodzonego, który polecił wymazać imiona królów ze spisu władców i nakazał pisarzom wpisać tam swoich...
»
218Psychoterapia poznawcza w teorii i w praktycebezradnoci" i zamiast tego stan na wysokoci zadania", mwic o ewentualnym sposobie rozwizania swoich...
»
„W trakcie tych dyskusji – pisze Rauschning – Hitler mówił otwarcie o swoich najtajniejszychideach, utrzymywanych w tajemnicy przed ludźmi”...
»
Wedo jest tak mocnym źródłem natchnienia dla swoich czcicieli, że osiągają zadziwiające efekty o każdej porze dnia i nocy...
»
Alvin pozostawił swoich rozbawionych rówieśników i ruszył dalej w kierunku centrum Parku...
»
Uwolniony od swoich dręczycieli, musiał obecnie znaleźć sposób opuszczenia Dxuna...
»
Z drugiej strony, ludzie rozwijają się, a więc często uczą się na swoich błędach...
»
- Oszczędź mi swoich ale, chłopcze - przerwał mu lord Mormont...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Jego kierowca wjechał w ulicę, gdy Tyler i Elliott ukazali się na horyzoncie.
- Cholera! - zaklął Tyler. - Już są...
Ostatni odcinek ulicy, ostatni ciąg domów przed lasem. Nagle z obu stron wysypali się z otwartych drzwi wozów agenci i policjanci.
Elliott zawrócił w alejkę. W dali pojawiła się maska policyjnego auta, reflektory omiatały teren... Samochód nadjeżdżał.
Krąg się zamknął. Wysoki Tyler pochylony nad kierownicą rzekł:
- Spróbujmy się przedrzeć! - I pomknął naprzód, a za nim Michael i Elliott. Pędzili, jak tylko mogli najszybciej. Zobaczyli wąski pas pomiędzy dwoma parkującymi wozami. Tyler wskazał nań, Elliott zgodził się. Greg i Steve stanowili flankę tego lecącego skrzydła. Usta Grega po raz pierwszy od lat były suche, bez śliny.
- Nie uda się nam - szepnął, żałując, że nie ma choć jednego balonika śliny, który by im puścił w twarz. Skrzydełka na czapce Steve'a opadły na skutek wiatru wywołanego pędem roweru.
Falanga rowerzystów ruszyła wprost na mur policji, rządowych agentów. Wszystkie przejścia były zablokowane.
“Ostatnia kraksa - pomyślał Elliott. - Tylko to możemy mu dać". E.T. podniósł palec i rowery uniosły się w powietrzu nad goniącymi ich autami.
- Niech to szlag trafi! - zawołał dowódca policji. Stał z rękami na biodrach, czapką zsuniętą z czoła i wytrzeszczonymi ze zdziwienia oczami. Pięć rowerów płynęło nad domami. Keys poczuł, że żołądek podchodzi mu do gardła. Rowery musnęły druty telefoniczne, wierzchołki słupów i zniknęły w mroku.
E.T. spojrzał w dół. Tak, to była dużo lepsza, łagodniejsza jazda. Jego światełko serca znów się zapaliło i świeciło poprzez koszyk Elliotta. Sowa, która powróciła na swoje drzewo, obudziła się i poruszyła leniwie skrzydłami. Nadszedł czas, żeby zjeść starą mysz, postanowiła, i pofrunęła do góry. Co tu się dzieje? Pięć rowerów przeleciało obok niej. Sowa cofnęła się, nerwowo ruszając dziobem. Swym potężnym wzrokiem dostrzegła światełko serca E.T. Patrzyła na starego gnoma, który wpatrywał się w mrok.
“Nietoperze tutaj są jakby większe - pomyślała sowa. - Albo straciłam rozum".
Rowery sunęły dalej w zapadających ciemnościach. Elliott skierował swój rower do miejsca, które już znał. Chłopcy poszli w jego ślady.
- Powiesz mi, jak to się skończy - wyjąkał Greg.
Oczy miał zamknięte, wargi wilgotne. Znajdujący się za nim Steve, bez czapki, z rozwichrzonymi włosami, patrzał w dół.
- Wszystko przez te siostry - wyszeptał do siebie cichutko.
Tyler i Michael byli najbliżej Elliotta, a E.T. wpatrywał się w dalekie niebo, starając się przeniknąć chmury.
- znak zerkle, dergg oh, mój kapitanie, czy to naprawdę ty?
- znerkle dergg, dergg...
Ukazała mu się telepatyczna twarz, której najbardziej ufał. Najdoskonalsza i najsubtelniejsza ze wszystkich twarzy sędziwych podróżników. Uśmiechnęła się żółwim uśmiechem najwyższej świadomości i znikła.
- Las! - krzyknął Elliott, gdy rowery dotknęły nieba i inni chłopcy mogli również zobaczyć wzgórza i głębokie cienie.
Mary prowadziła samochód zgodnie ze wskazówkami nudziarza.
- Teraz w górę, drogą, gdzie nie wolno parkować - ponuro mruczał Lance.
Największy pościg na świecie, a on nie bierze w nim udziału. Dlaczego? Ponieważ jest... kretynkiem.
Gertie siedziała pomiędzy nimi z doniczką geranium w dłoniach. Pojawiły się nowe pączki, gdy samochód podskakiwał na tej bocznej drodze.
Lance wpatrywał się w wierzchołki drzew.
- Łapię jakieś sygnały - rzekł. - Proszę zaparkować tutaj...
Zaparkowali, wysiedli i ruszyli do lasu. Lance szedł przodem. Mary trzymała Gertie za rękę. Poruszali się wolno, natomiast jazda nad wierzchołkami drzew była szybka. Elliott prowadził chłopców do ukrytego komunikatora.
- Tutaj... - E.T. wskazał palcem miejsce i latające rowery zaczęły opuszczać się w dół. Lekko wylądowali na trawie. Ullll - lipl - lip.
Komunikator brzęczał. Gdy Elliott podszedł, nagle rozbłysł promień lawendowego światła, który zmroził go. Chłopiec popatrzał na E.T. Stary potwór znalazł się wraz z nim w świetlnym kręgu. Obaj spojrzeli do góry.

Powered by MyScript