plamy, powiedziała: ─ Książę przyszedł...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
go, zmusi swych wodzów iść i walczyć, wojsko powiedzie wodzów, nie wodzowie wojsko...
»
— O nie! — powiedziałam stanowczo...
»
- Nic się nie stało! Nic się nie stało! - powiedział Bonifacy...
»
— Słuchaj no, synu, wiesz doskonale, że nie mam czasu martwić się o jedzenie dla czarnuchów — powiedział Tay Tay...
»
— Wiesz co — powiedziała Chia — jestem śpiąca...
»
3|51|Zaprawde, Bóg jest moim i waszym Panem! Przeto czcijcie Go! To jest droga prosta!"3|52|A kiedy Jezus poczul w nich niewiare, powiedzial: "Kto jest moim...
»
- Niestety, Wasza Wysokość - powiedział Kun­ze - moim skromnym zdaniem fakty w tej sprawie zdecydowanie upoważniają mnie do formalnego oskar­żenia...
»
 — A moglibyście komuś o tym powiedzieć? 512 ERNEST HEMINGWAY — Dobrze — odrzekł kapral...
»
— Zatrzymam cię tutaj — powiedziała...
»
– Otwarte – powiedział, nie patrząc...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

─ Ach! ─ krzyknęły kobiety z zaciekawieniem. ─
Tak! Dlatego tak biegłam, bo chciałam go zobaczyć... Jest w pierwszej loży prosceniowej na
prawo, w tej samej, co w czwartek. To ci dopiero! Już trzeci raz przyszedł w ciągu tygodnia.
Ta Nana ma szczęście!... A ja się założyłam, że już więcej nie przyjdzie.
Simona chciała coś powiedzieć, lecz krzyk w kuluarach zagłuszył jej słowa. Inspicjent z
całych sił krzyczał: „Na scenę!”
─ Przyszedł trzy razy, to ci heca ─ podjęła znowu Simona. ─ Wie pani, on nie chce do niej
chodzić, tylko zabierają do siebie. To go chyba porządnie kosztuje.
─ Do licha ciężkiego! Chodzić na miasto... ─ szepnął złośliwie Prullière wstając, by rzucić
w lustro spojrzenie dorodnego mężczyzny, którego uwielbia publiczność bywająca w lożach.
─ Na scenę! Na scenę! ─ powtarzał coraz mniej wyraźny głos inspicjenta biegającego po
piętrach i korytarzach.
A tymczasem Fontan, który wiedział, jak to było od początku z księciem i Naną, zaczął
opowiadać całą historię. Słuchały go obie, przywarłszy niemal do niego, i śmiały się głośno,
kiedy pochylał się ilustrując niektóre szczegóły. Stary Bosc siedział nieruchomo, zupełnie
obojętny. Te sprawy już go nie interesowały. Pieścił wielkiego rudego kota, który, skulony,
leżał sobie błogo na ławeczce. Wziął go wreszcie w ramiona z tkliwą dobrodusznością zdzie-
cinniałego starca. Kot nastroszył się. Potem długo obwąchiwał wielką siwą brodę, wzdrygnął
się, gdy poczuł zapach kleju, i wróciwszy skulił się i usnął na ławeczce. Bosc siedział poważ-
ny i zamyślony.
─ Co tam, ja na twoim miejscu wziąłbym szampana z kawiarni, jest lepszy ─ powiedział
nagle do Fontana, który właśnie kończył swoją historię.
─ Już się zaczęło! ─ krzyczał inspicjent przeciągłym i wrzaskliwym głosem. ─ Już się za-
częło! Zaczęło się!
Przez chwilę słychać było krzyk, potem odgłos szybkich kroków. Gdy nagle otwarto drzwi,
wpadła fala muzyki i dalekiej wrzawy. Lecz obite drzwi zamknęły się szybko z głuchym trza-
śnięciem.
I znowu cisza zapanowała w foyer dla artystów, jakby byli o sto mil od tej sali, w której kla-
skał tłum. Simona i Klarysa ciągle jeszcze rozmawiały o Nanie. Ta się nigdy nie spieszyła.
Nie dalej jak wczoraj weszła na scenę spóźniona. Wszyscy umilkli, gdy przez drzwi wsunęła
głowę wysoka dziewczyna, a stwierdziwszy, że się pomyliła, uciekła w głąb korytarza. Była
to Satin. W kapeluszu i woalce miała minę damy składającej wizytę. „To dopiero ladacznica!”
─ szepnął Prullière, który od roku spotykał ją w kawiarni teatru „Varietes”. A Simona opo-
wiedziała, jak Nana, rozpoznawszy w Satin swoją dawną przyjaciółkę z pensji, zapałała do
niej miłością i męczyła Bordenave'a, żeby jej pozwolił zadebiutować.
─ Jak się macie? ─ rzekł Fontan ściskając ręce Mignona i Fauchery'ego, którzy właśnie we-
szli. Stary Bosc także wyciągnął do nich palce, a obie kobiety całowały Mignona.
─ Jak tam dziś publiczność? ─ spytał Fauchery.
─ Och! Wspaniała! ─ odparł Prullière. ─ Warto widzieć, jak się dają nabierać!
60
─ No, moje dzieci ─ zauważył Mignon ─ teraz to chyba kolej na was. Tak, za chwilę. Wy-
stępowali dopiero w czwartej scenie. Jedynie Bosc podniósł się instynktownie jak stary, wy-
trawny aktor, który wyczuwa, kiedy się zbliża jego replika. Właśnie inspicjent ukazał się w
drzwiach i zawołał:
─ Pan Bosc! Panna Simona!
Simona szybko zarzuciła na siebie okrycie podbite futrem i wyszła. Bosc nie śpiesząc się
poszedł po swoją koronę, którą wsadził na głowę jednym klapnięciem. Potem, wlokąc za sobą
płaszcz, wyszedł chwiejnym krokiem, gderając z zagniewaną miną człowieka, któremu ktoś
przeszkadza.
─ W swej ostatniej recenzji był pan bardzo łaskawy ─ powiedział Fontan zwracając się do
Fauchery'ego. ─ Dlaczego jednak twierdzi pan, że aktorzy są próżni?
─ Tak, mój mały, dlaczego tak twierdzisz? ─ krzyknął Mignon i zwalił swe ogromne łapy
na wątłe plecy dziennikarza, który się ugiął.
Prullière i Klarysa wstrzymali wybuch śmiechu. Od jakiegoś czasu cały teatr bawił się ko-
medią rozgrywającą się za kulisami. Mignon wściekał się z powodu kaprysu żony i był zły
widząc, że oprócz wątpliwej reklamy nie mają z tego Fauchery'ego żadnej korzyści: postano-
wił więc zemścić się zadręczając go dowodami przyjaźni. Codziennie wieczorem, gdy spo-
tkali się za sceną, tłukł go niby to z nadmiaru czułości. A Fauchery, wątły w porównaniu z
tym kolosem, musiał przyjmować ciosy z uśmiechem i wymuszoną miną, bo nie chciał się
pogniewać z mężem Róży.
─ Ach! Kochaneczku, obrażasz Fontana ─ mówił Mignon dalej figlując. ─ Uwaga! Raz,
dwa i buch! w samą pierś!
Zamachnął się i zadał taki cios, że Fauchery zbladł i przez chwilę nie mógł wymówić słowa.
Klarysa mrugnęła do innych, by zwrócić ich uwagę na Różę Mignon, która stała w progu
Foyer. Lecz Róża widziała całą tę scenę. Podeszła wprost do dziennikarza, jakby nie zauwa-

Powered by MyScript