Byli wszyscy, co do jednego — caÅ‚a czereda milczÄ…cych, posÄ™pnych, najeżonych drapieżców, wpatrujÄ…cych siÄ™ weÅ„ ostrymi i lÅ›niÄ…cymi niby stal Å›lepiami. SÅ‚oÅ„ce chyliÅ‚o siÄ™ ku zachodowi. Za pół godziny MaÅ‚e PlemiÄ™ Skalne miaÅ‚o zakoÅ„czyć caÅ‚odziennÄ… pracÄ™, a wiadomo, że dhole niezbyt tÄ™go walczÄ… po ciemku. — CóżeÅ›cie siÄ™ uwziÄ™li tak warować koÅ‚o mnie? — huknÄ…Å‚ stanÄ…wszy na gaÅ‚Ä™zi. — Nie potrzeba mi tak licznej straży, w każdym razie zachowam w pamiÄ™ci waszÄ… wierność i wytrwaÅ‚ość. Zaiste psiska jesteÅ›cie, rude psiska... ale na mój rozum, to was tu trochÄ™ za wiele nalazÅ‚o z jednego gatunku! Wszystkie jednej maÅ›ci, ani którego odróżnić! MajÄ…c to na wzglÄ™dzie, nie oddam ogona grubemu zjadaczowi jaszczurek. Cóż, nie cieszysz siÄ™ z tego, stary burku? — Ja ci za to zÄ™bami wyprujÄ™ kiszki! — zawyÅ‚ przodownik, ostrzÄ…c sobie owe zÄ™bce o pieÅ„ drzewa. — No, no, zastanów siÄ™ dobrze, Å‚ebski szczurze dekaÅ„ski! Teraz to ci siÄ™ wylÄ™gnie caÅ‚a kupa maÅ‚ych, kusych bezogoniastych rudych psiaków, co sobie poparzÄ… poÅ›ladki, gdy siÄ…dÄ… na gorÄ…cym piasku. Huzia do domu, rudy psie, i ogÅ‚oÅ› tam wszystkim, że to jakaÅ› maÅ‚pa tak ciÄ™ uszlachciÅ‚a... czy uszÅ‚achtowaÅ‚a! Co, pies nie chce odejść? Chodźże wiÄ™c, kochasiu, do mnie, to ciÄ™ nauczÄ™ arcymÄ…drych sztuczek! To rzekÅ‚szy przegibnÄ…Å‚ siÄ™ jak maÅ‚pa na najbliższe drzewo, potem znów na nastÄ™pne, stÄ…d znów na trzecie z kolei — i tak posuwaÅ‚ siÄ™ coraz dalej i dalej, Å›cigany przez tÅ‚uszczÄ™ wrogów zadzierajÄ…cych bez ustanku Å‚by do góry i wpatrujÄ…cych siÄ™ weÅ„ uporczywie zajadÅ‚ymi Å›lepiami. Od czasu do czasu udawaÅ‚, że zlatuje na ziemiÄ™, a wówczas zgraja cisnęła siÄ™ jeden przez drugiego, by przyÅ›pieszyć jego zgubÄ™. Dziw braÅ‚ zaiste, gdy byÅ‚o patrzeć na tego chÅ‚opaka przemykajÄ…cego siÄ™ z nożem lÅ›niÄ…cym w pozÅ‚ocie zachodu, poÅ›ród gaÅ‚Ä™zi drzewnych, i na Å›ledzÄ…cÄ… go milczkiem z doÅ‚u, Å›cigajÄ…cÄ… go niestrudzenie ciżbÄ™ rudych zwierzaków, których nastroszone kudÅ‚y gorzaÅ‚y w leÅ›nym ostÄ™pie niby żywe pÅ‚omienie. Gdy dobiegÅ‚ do ostatniego drzewa, rozwiÄ…zaÅ‚ pÄ™czek czosnku i natarÅ‚ nim starannie caÅ‚e ciaÅ‚o. — MaÅ‚po o wilczym jÄ™zyku! — zawyÅ‚y dhole szyderczo. — Czy myÅ›lisz, że w ten sposób zdoÅ‚asz omylić nasz wÄ™ch? My i tak rozpoznamy twój zapach i bÄ™dziemy ciÄ™ Å›cigać zawziÄ™cie aż do samej Å›mierci... — Zabierz sobie swojÄ… kitÄ™! — krzyknÄ…Å‚ Mowgli rzucajÄ…c ogon w tyÅ‚ poza siebie, w kierunku drogi już przebytej. — A teraz Å›cigajcież mnie, pieski, Å›cigajcie... aż do samej Å›mierci! Jak można byÅ‚o przewidzieć, zgraja cofnęła siÄ™ nieco, poczuw-szy zapach farby zwierzÄ™cej. Tymczasem chÅ‚opak zsunÄ…Å‚ siÄ™ chyżo po pniu na ziemiÄ™ i nim dhole siÄ™ spostrzegÅ‚y, pomknÄ…Å‚ na bosaka — jak wiatr nieÅ›cigÅ‚y — ku skaÅ‚om, kÄ™dy gnieździÅ‚y siÄ™ dzikie pszczoÅ‚y. Rude psy zawyÅ‚y ponuro i puÅ›ciÅ‚y siÄ™ w pogoÅ„ ciężkim, posuwistym kÅ‚usem, zdolnym doprowadzić do zupeÅ‚nego wyczerpania wszelkÄ… Å›ciganÄ… zwierzynÄ™. Mowgli wiedziaÅ‚, że bieg ich stada jest znacznie powolniejszy od biegu wilków; gdyby nie to, nigdy by siÄ™ nie odważyÅ‚ biec przez dwie mile po otwartej równi. Dhole byÅ‚y pewne, że w koÅ„cu dogoniÄ… chÅ‚opca, on zaÅ› byÅ‚ pewny, że
|