Od niespodziewanych gości dzieliła go wciąż spora odległość. — Zaprosiłbym was na pokład, ale smok by nas zatopił — powiedział. — Nie ma problemu — odpowiedział M’shall, a jego wzrok stracił ostrość, gdy rozmawiał ze swym smokiem. — Mógłbyś nas podwieźć trochę bliżej, Craigath? Oczy smoka polśniewały błękitem i wirowały szybko, gdy wylądował na wodzie, złożywszy gładko skrzydła wzdłuż kręgosłupa. Lewą łapą chwycił reling i przyciągnął się, razem z pasażerami, do samego kadłuba. Pod jego ciężarem jacht zaczął przechylać się na burtę. Żagle straciły wiatr i bom przelatywał z jednej strony na drugą, lecz już po chwili, równie niespodziewanie jak przedtem, płótno znów się wydęło i jacht ruszył przed siebie z poprzednią szybkością. M’shall zaśmiał się i poklepał Craigatha po szyi, zachwycony całym manewrem. — Co to jest? Jak on to robi? Co się dzieje, u licha? — zdumiony Richud patrzył to na smoka, to na jacht, a w końcu na M’shalla. Wiosłuje łapami, żeby utrzymać nas na kursie — odpowiedział Przywódca Weyru. Świetna zabawa. To lubię, Craigath poinformował swego jeźdźca. — Mówi, że mu się to podoba — dodał M’shall. — Nie złamie relingu, prawda? — Richud z pewnym niepokojem spoglądał na potężną łapę zaciśniętą na metalowym słupku. Smok pokręcił głową. Jest łamliwy, więc będę trzymał go lekko. — Bardzo dobrze. Mówi, że zdaje sobie sprawę z jego łamliwości — przekazał M’shall po chwili. — Niemożliwe — Richud potrząsnął głową. — Chyba użył słowa „łamliwy”? — Użył. Craigath ma bogate słownictwo. Wiesz, jak wyraża się Irena… No cóż, mój przyjaciel musi dorównywać Maruth, prawda? Smok kiwnął głową. — Mniejsza o to. Nigdy nie widziałem, żeby Ronelth albo Jemath tak pływali — mruknął Richud. — A więc, jakiej to pilnej sprawie zawdzięczamy waszą wizytę? — Chalkinowi natychmiast trzeba odebrać władzę. Warownia jest autonomiczna, póki jej Lord nie przekroczy swych praw — zaczął Bridgely, a potem opowiedział Istańczykowi w szczegółach o okrucieństwach Chaltona. — Nie miałem pojęcia, że wygnał ludzi. Przecież tam jest zima i grozi im zamarznięcie na śmierć. — Nie tyle grozi, ile już zagroziło — wyjaśnił M’shall. — Byli w strasznym stanie, Richudzie — dodał Azury. — Poleciałem tam i widziałem wszystko na własne oczy. A strażnicy… — tylko machnął ręką. — Sam wiesz, jakich ludzi zatrudnia Chalkin. — Wiem. Brutali, leni, łajdaków i podleców, takich jak ci artyści, co ich posyła na Zgromadzenia — odpowiedział Richud i zamyślił się. — Czy ktoś kiedyś skorzystał z punktu mówiącego o odebraniu Warowni? — Nie, to miało być jedynie zabezpieczenie. A w Bitrze prawie wszyscy potrzebują zabezpieczenia… szczególnie teraz, gdy nadchodzą Nici. Craigath puścił reling i nieco się oddalił od jachtu. Nagle zadrżał od ogona do głowy. To miłe. Zrób tak jeszcze. Z kim rozmawiasz, Craigath?— spytał M’shall surowo, zły, że musiał złapać smoka za grzebień na szyi i podnieść wysoko nogi, by nie zalała ich nagła fala. Pasażerowie reagowali równie szybko, by uniknąć zmoczenia. Delfiny mnie łaskoczą. Chcą się bawić, co? Niestety, przyjacielu, innym razem. Mamy jeszcze dużo roboty. Przepraszam was za to. Delfiny łaskotały Craigatha. — To smoki miewają łaskotki? — spytał zdumiony Bridgely. — Pewnie, że tak. Na brzuchu. Delfiny wypłynęły spod smoczego brzucha i wyskakiwały wysoko w powietrze, a potem nurkowały do wody i śpieszyły w ślad za jachtem. — I co teraz? Znów bierzemy się za Jamsona? — spytał M’shall, gładząc serdecznie spiżowego smoka po szyi. Z rozbawieniem zauważył, że Richud z powrotem wziął wędkę i właśnie zakładał na nowo przynętę. — Trzeba będzie go zmusić, żeby poleciał z nami do Bendenu i zobaczył wszystko na własne oczy, tak jak ty, Azury. — Bridgely zadygotał na samą myśl, że trzeba będzie wracać do lodowatych Dalekich Rubieży. Zabierzcie z sobą rysunki, zaproponował Craigath ku zdumieniu swego jeźdźca. Smoki rzadko udzielały rad nie proszone, ale Craigath, zdaniem M’shalla był niezwykle inteligentny. — Jakie rysunki? — spytał. — Rysunki? Jakie rysunki? — powtórzył Bridgely jak echo. Maruth mówi, że są rysunki. W Telgarze. —W Telgarze? — Ach, ten młody malarz — wykrzyknęli chórem Bridgely i M’shall. — Jaki malarz? — chciał wiedzieć Azury. Bridgely wyjaśnił, o kogo chodzi. — Bardzo dobry pomysł, jeśli Jamson uzna szkice za autentyczne — odpowiedział Azury sceptycznie. Miał zupełną rację. — A skąd wiadomo, że tak było w rzeczywistości? — zapytał Lord Dalekich Rubieży, przekartkowawszy realistyczne, dokładne w szczegółach szkice z notatnika Iantine’a. — Zdaje mi się, że całą sprawę nieprawdopodobnie rozdmuchano — zamknął szkicownik w połowie, nie obejrzawszy do końca rysunku obnażonych wisielców. — Wątpisz w moje słowa, Jamson? — spytał Azury. — Byłem tam niedawno i rozmawiałem z tymi ludźmi… — przewracał kartki aż natrafił na jednego ze swoich rozmówców. — Na przykład z nim. Jestem przekonany, że mówił prawdę. Przez cztery noce trzymano go na polu, jak zwierzę, bez jedzenia i picia. Zwilżał usta śniegiem, który zbierał z ziemi. Była z nim żona i wiekowi rodzice. Wszyscy zmarli z zimna, mimo że w Bendenie zajęto się nimi troskliwie. — Nie pojmuję, Azury — powiedział Jamson swym najbardziej pompatycznym tonem — dlaczego ty nie zadowalasz się zarządzaniem własną Warownią. Niech Chalkin zajmuje się swoją. Ma prawo. — Nie ma prawa do okrutnego traktowania swoich ludzi — odparł Azury gorąco. Jamson odpowiedział zimnym spojrzeniem. — Paru leniwych gospodarzy… — Paru? — wybuchnął zdesperowany Bridgely, świadom, że w ten sposób kompletnie kładzie całą misję. — Raczej powiedz parę setek, Jamsonie. Gdy w grę wchodzi tyle osób, naprawdę trzeba coś zrobić! — Na mnie nie licz, Bridgely. To moje ostatnie słowo — skrzyżował ramiona na piersi i patrzył wściekle na swych rozmówców.
|