- Ta-a-a-affy! - zawołała, przeciągając imię psa. Ruszyła na górę, myśląc, że być może zamknął się niechcący w jednym z pokoi na piętrze, jak mu się to czasami zdarzało. Wtedy ujrzała Taffy’ego rozciągniętego na podłodze koło okna. Łeb zwierzęcia odchylony był pod nienaturalnym kątem. - Taffy! - krzyknęła Marissa rozpaczliwie, podbiegając do psa i klękając obok niego. Nim jednak zdążyła go dotknąć, czyjaś ręka schwyciła ją mocno od tyłu. Głowa odskoczyła jej gwałtownie, a cały pokój zawirował. Instynktownie uczepiła się ręki napastnika i poczuła, że pod materiałem znajdowało się coś twardego, jakby drewno. Cała jej siła nie wystarczyła jednak, by się uwolnić. Rozległ się trzask rozdzieranego materiału. Marissa spróbowała odwrócić głowę, by zobaczyć napastnika, lecz nie była w stanie. Pilot włączający system alarmowy znajdował się w kieszeni kurtki. Namacała go, rozpaczliwie usiłując wcisną właściwy guzik. Udało się, lecz w tym samym momencie cios wymierzony w głowę rzucił ją na podłogę. Spróbowała się podnieść wśród świdrującego uszy, przenikliwego sygnału. Usłyszała głos Tada. Odwróciła się, chwiejąc się na nogach niczym pijana i dostrzegła, że Tad zmaga się z wysokim, mocno zbudowanym intruzem. Zatykając uszy w obronie przed dźwiękiem alarmu, wypadła przez frontowe drzwi, krzycząc o pomoc. Przebiegła przez trawnik i krzewy oddzielające jej posesję od Judsonów. Zbliżając się do ich domu, zauważyła, że pan Judson otwiera frontowe drzwi. Krzyknęła do niego, by zawiadomił policję, nie mówiąc nawet dlaczego. Odwróciła się na pięcie i pobiegła z powrotem do mieszkania. Dźwięk alarmu odbijał się echem wśród drzew rosnących wzdłuż ulicy. Wbiegła po schodach, pokonując po dwa stopnie naraz. Wpadła do pokoju, jednak nikogo tu nie zastała. W panice pospieszyła do kuchni, gdzie zobaczyła otwarte tylne drzwi. Sięgnęła do wyłącznika alarmu i przenikliwy dźwięk ucichł. - Tad! - krzyknęła, szukając przyjaciela w pokoju, a następnie w gościnnej sypialni na piętrze. Nigdzie go nie było. Nadbiegł pan Judson, ściskając w ręku pogrzebacz. Razem wyszli z kuchni na zewnątrz. - Żona dzwoni już na policję - wyjaśnił sąsiad. - Był ze mną przyjaciel - wyrzuciła z siebie Marissa, czując, że jej niepokój wzrasta.- Nie wiem, co się z nim stało. - Ktoś tu idzie - powiedział Judson, wskazując ręką. Marissa dostrzegła jakąś postać wśród drzew. Był to Tad. Z uczuciem ulgi podbiegła do niego i objęła go mocno za szyję, pytając, co się właściwie zdarzyło. - Niestety, znokautował mnie - powiedział, dotykając skroni. - Kiedy się pozbierałem, facet już był na zewnątrz. Czekał na niego samochód. Marissa zaprowadziła go do kuchni, gdzie przemyła mu głowę, używając mokrego ręcznika. Skaleczenie było na szczęście powierzchowne. - Miał rękę jak maczuga - zauważył Tad. - Masz szczęście, że nie zranił cię dotkliwiej. Nie powinieneś był go ścigać. A gdyby miał broń? - Nie miałem zamiaru odgrywać bohatera - odparł Tad. - A on miał przy sobie jedynie teczkę. - Teczkę? Jaki włamywacz nosi przy sobie teczkę? - Był dobrze ubrany - stwierdził Tad. - To trzeba mu przyznać. - Czy przyjrzał mu się pan na tyle, by go zidentyfikować? - spytał Judson. Tad wzruszył ramionami. - Wątpię. Wszystko potoczyło się zbyt szybko. W oddali rozległ się odgłos policyjnej syreny. Judson spojrzał na zegarek. - Nieźle pracują. - Taffy! - wykrzyknęła nagle Marissa, przypominając sobie o psie. Pobiegła do pokoju, a Tad i pan Judson podążyli za nią. Pies nie poruszał się. Marissa pochyliła się i delikatnie podniosła go z podłogi. Ciało zwierzęcia zwisało bezwładnie. Taffy miał skręcony kark.
|