Za nim toczył się wciąż markotny Sanczo. Don
Kichot, skłoniwszy się pięknej Dorocie, rzekł:
– Słyszę, wasza królewska wysokość, że podczas mego snu po zabiciu Pandafilanda
zamieniłaś się w zwykłą panienkę Dorotę. Jeżeli stało się to za sprawą złych czarowników,
wiedz, że trwam przy twoim boku i obronię cię przed ich zakusami, na jakiekolwiek
86
puszczaliby się chytrości. Jeżeli jednak stało się to na rozkaz nieżyjącego rodzica twego,
króla-czarodzieja, mniemającego, być może, iż nie zyskałaś we mnie należytej osłony i dla
zmylenia wrogów niezbędne jest przybranie przez ciebie takich pozorów, pozwolę sobie
wskazać, że ta oto ręka bez wahania ucięła łeb potworowi i ona też królewską twoją koronę
na przepiękne twe skronie włoży.
– Nie odmienił mnie żaden czarodziej, zły ani dobry – uśmiechając się do rycerza, odparła
Dorota – i jestem dzisiaj dokładnie tą, jaką byłam wczoraj. Zmieniło się jedynie to, że byłam
nieszczęśliwa, a jestem szczęśliwa, szczęście zaś moje, wierzę w to niezawodnie, aniby mię
spotkało, gdybym pierwej was nie spotkała, wasza niezwykłość. Nie opuszczajcie mnie tedy,
jak przyrzekliście wspaniałomyślnie, i nadal. Dziś już za późno, ale jutro skoro świt ruszajmy
w drogę do królestwa Mikomikonu.
– Sanczo, gdzie jesteś, hultaju? – zagrzmiał Don Kichot. – I któż to bezczelnie twierdził, że
księżniczka już nie jest księżniczką, ale zwykłą Dorotą, a łeb, który uciąłem olbrzymowi,
zamienił się w bukłak? Podejdź no tu, a zobaczymy, czy sam się nie zamienisz w swojego
osła!
– Może omyliłem się trochę co do księżniczki – odparł Sanczo, raczej oddalając się
ostrożnie od swojego pana, niż się doń przybliżając – ale co do łba i bukłaka przekona się
pan, kiedy dojdzie do robienia rachunku. Zresztą nie moja sprawa, skoro królowa jest, jak
była, to i dla mnie lepiej.
– Wybacz, wasza wyrozumiałość, giermkowi – wtrącił się Don Fernando – i zechciej
przyłączyć się do towarzystwa, bo do jutrzejszego świtu, kiedy jaśnie księżniczka zarządziła
odjazd, sporo czasu jeszcze, który mile możemy spędzić, nim staniemy się świadkami
nowych czynów i zwycięstw Rycerza Posępnego Oblicza.
Don Kichot przychylnie przyjął te uprzejme słowa i odpowiedział na nie równie uprzejmie,
zanim jednak zdążył, zgodnie z zaproszeniem, przyłączyć się do towarzystwa za stołem, w
progi zajazdu wkroczył nowy podróżny: mężczyzna o dumnej postawie i szlachetnej twarzy, z
czego można by go wziąć za kogoś znacznego, gdyby nie strój bardzo kiepski i krojem swym
wskazujący, że to biedny chrześcijanin dopiero co wyzwolony z mauretańskiej niewoli. Wraz
z mężczyzną wjechała na ośle niewiasta z zasłoniętą twarzą, której z wielką czułością pomógł
zejść z siodła. Zwróciwszy się do gospodarza, przybysz poprosił o osobną izbę, a gdy
usłyszał, że to niemożliwe, zmartwił się wyraźnie i powiedział kilka słów do swojej
towarzyszki, która też się widać zmartwiła, choć nie powiedziała ni słowa.
Obecne w zajeździe kobiety otoczyły podróżniczkę i Dorota zwróciła się do niej z
wyrazami pociechy. Ta nic nie powiedziała, tylko pochyliła się całym ciałem na znak
podzięki. Wszyscy domyślili się, że jako Mauretanka nie włada językiem kastylijskim,
którym mówili, a może ponadto lęka się chrześcijan i wstydzi tak wielu nieznajomych.
Zamiast niej odezwał się mężczyzna, wyjaśniając, że jest tak właśnie, jak sądzą: to dziewica z
Algieru, pierwsze kroki zaledwie stawiająca na ziemi hiszpańskiej.
– Nie jest więc chrześcijanką? – upewniła się Lucynda.
– Jest nią w duszy, wnet zaś ochrzczona zostanie z wszelkimi ceremoniami, jakie przystoją
jej pochodzeniu.
Te słowa bardzo wszystkich zainteresowały, ale nikt nie śmiał pytać tak prosto z mostu, co
ma na myśli mężczyzna, napomykając o wysokim pochodzeniu swej towarzyszki, i kim on
sam jest właściwie. Dopiero później, po wieczerzy, powrócono do tego, tymczasem zaś
wszyscy rozsiedli się przy długim stole: Don Kichot, choć się wzbraniał, na pierwszym
|