Przed biurkiem staÅ‚a Irka i patrzyÅ‚a na mnie w milczeniu. Ale jednak coÅ› siÄ™ stać musiaÅ‚o, coÅ› caÅ‚kiem nieprawdopodobnego, nie mieszczÄ…cego siÄ™ w gÅ‚owie, dlatego że Irka miaÅ‚a oczy wielkie jak filiżanki i obrzmiaÅ‚e wargi. Nie zdążyÅ‚em powiedzieć nawet sÅ‚owa, kiedy rzuciÅ‚a wprost na moje papiery jakÄ…Å› różowÄ… szmatkÄ™. Machinalnie podniosÅ‚em tÄ™ szmatkÄ™ — to byÅ‚ stanik. — Co to jest? — zapytaÅ‚em kompletnie ogÅ‚upiaÅ‚y, patrzÄ…c to na IrkÄ™, to na stanik. — To jest stanik — obcym gÅ‚osem powiedziaÅ‚a Irka, odwróciÅ‚a siÄ™ do mnie plecami i poszÅ‚a do kuchni. ZdrÄ™twiaÅ‚y od najgorszych przeczuć obracaÅ‚em w rÄ™ku szmatkÄ™ z różowej koronki i nic nie rozumiaÅ‚em. Ki diabeÅ‚? Dlaczego stanik? I nagle przypomniaÅ‚em sobie inwazjÄ™ oszalaÅ‚ych kobiet u Zachara. ZdjÄ…Å‚ mnie strach o IrkÄ™. RzuciÅ‚em stanik i pobiegÅ‚em do kuchni. Irka siedziaÅ‚a na taborecie z Å‚okciami na stole i z gÅ‚owÄ… w dÅ‚oniach. MiÄ™dzy palcami prawej rÄ™ki dymiÅ‚ papieros. — Nie dotykaj mnie — powiedziaÅ‚a strasznym i spokojnym gÅ‚osem. — Irka! — powiedziaÅ‚em żaÅ‚oÅ›nie. — Irka! Źle siÄ™ czujesz? — ZwierzÄ™ — powiedziaÅ‚a niezrozumiale, oderwaÅ‚a dÅ‚oÅ„ od wÅ‚osów i uniosÅ‚a do ust drżący papieros. ZobaczyÅ‚em wtedy, że pÅ‚acze. ...Pogotowie? Nie pomoże, nie pomoże, po co pogotowie? Brom? Waleriana? Boże, jakÄ… ona ma twarz... ZÅ‚apaÅ‚em szklankÄ™ i nalaÅ‚em wody z kranu. — Teraz wszystko jest jasne... — powiedziaÅ‚a Irka, zaciÄ…gajÄ…c siÄ™ spazmatycznie i odsuwajÄ…c Å‚okciem szklankÄ™. — I ta depesza, i w ogóle wszystko... Dno... Kim ona jest? UsiadÅ‚em i wypiÅ‚em Å‚yk wody ze szklanki. — Kto? — zapytaÅ‚em tÄ™po. Przez sekundÄ™ wydawaÅ‚o mi siÄ™, że Irka chce mnie uderzyć. — Jakie subtelne bydlÄ™ — powiedziaÅ‚a ze wstrÄ™tem. — Nie chciaÅ‚ splugawić małżeÅ„skiego tapczanu... Ach, jakie to szlachetne... WiÄ™c zabawiaÅ‚ siÄ™ w pokoju dziecka... WypiÅ‚em wodÄ™ do koÅ„ca, spróbowaÅ‚em odstawić szklankÄ™, ale rÄ™ka mnie nie sÅ‚uchaÅ‚a. Lekarza! — wirowaÅ‚o mi po gÅ‚owie. Natychmiast lekarza! — Dobrze — powiedziaÅ‚a Irka. Na mnie już nie patrzyÅ‚a. PatrzyÅ‚a w okno i paliÅ‚a, zaciÄ…gajÄ…c siÄ™ bez przerwy. — Dobrze, zostawmy to. Sam zawsze mówiÅ‚eÅ›, że miÅ‚ość to umowa. Bardzo Å‚adnie to brzmiaÅ‚o — miÅ‚ość, przyjaźń, szczerość... Tylko chyba mogÅ‚eÅ› dopilnować, żeby nie zapominaÅ‚y swoich staników... Może siÄ™ tam jeszcze majtki znajdÄ…, jak dobrze poszukać? Jakby piorun kulisty pÄ™kÅ‚ mi w mózgu. Nagle zrozumiaÅ‚em wszystko. — Irka — powiedziaÅ‚em. — O Boże, jak mnie nastraszyÅ‚aÅ›. OczywiÅ›cie to byÅ‚o zupeÅ‚nie nie to, co spodziewaÅ‚a siÄ™ usÅ‚yszeć, bo nagle odwróciÅ‚a do mnie twarz, bladÄ…, zapÅ‚akanÄ…, ukochanÄ… twarz i spojrzaÅ‚a na mnie wyczekujÄ…co z takÄ… nadziejÄ…, że o maÅ‚o sam siÄ™ nie rozpÅ‚akaÅ‚em. Pragnęła tylko jednego — żeby natychmiast wszystko siÄ™ wyjaÅ›niÅ‚o, żeby wszystko okazaÅ‚o siÄ™ nieprawdÄ…, omyÅ‚kÄ…, nonsensownym zbiegiem okolicznoÅ›ci. I to byÅ‚a ostatnia kropla. Nie mogÅ‚em już dÅ‚użej. Nie byÅ‚em w stanie trzymać tego dÅ‚użej przy sobie. I zwaliÅ‚em na niÄ… caÅ‚Ä… lawinÄ™ grozy, szaleÅ„stwa ostatnich dwóch dni. Nie wiem, może poczÄ…tkowo moje opowiadanie brzmiaÅ‚o jak gÅ‚upawy dowcip. Najprawdopodobniej tak wÅ‚aÅ›nie byÅ‚o, ale ja mówiÅ‚em i mówiÅ‚em, nie zwracajÄ…c na nic uwagi, nie dajÄ…c jej szans na wtrÄ…canie jadowitych komentarzy, byle jak, bez Å‚adu i skÅ‚adu, lekceważąc wszelkÄ… chronologiÄ™, i widziaÅ‚em, jak wyraz niedowierzania na jej twarzy zmienia siÄ™ poczÄ…tkowo w zdumienie, potem w niepokój, później w strach, wreszcie w litość... SiedzieliÅ›my już w dużym pokoju przed otwartym oknem — ona w fotelu, ja obok na dywanie, przytulaÅ‚em policzek do jej kolana — i okazaÅ‚o siÄ™, że za oknem grzmi burza, fioletowa chmura rozpiera siÄ™ nad dachami, leje deszcz i zÅ‚owieszcze bÅ‚yskawice kujÄ… w ciemiÄ™ wieżowca, znikajÄ…c w nim bez reszty. Wielkie, chÅ‚odne krople pluskaÅ‚y o parapet, wpadaÅ‚y do pokoju, podmuchy wiatru wydymaÅ‚y żółte zasÅ‚ony, siedzieliÅ›my nieruchomo, a Irka ostrożnie gÅ‚askaÅ‚a mnie po wÅ‚osach. A ja czuÅ‚em ogromnÄ… ulgÄ™. PowiedziaÅ‚em jej. PozbyÅ‚em siÄ™ poÅ‚owy ciężaru. Teraz odpoczywaÅ‚em z twarzÄ… wtulonÄ… w gÅ‚adkie opalone kolano. Grzmoty huczaÅ‚y prawie nieprzerwanie, rozmawiać byÅ‚o trudno, zresztÄ… nie miaÅ‚em już ochoty mówić o niczym. Potem Irka powiedziaÅ‚a: — Dimka. Nie powinieneÅ› oglÄ…dać siÄ™ na mnie. PowinieneÅ› decydować tak, jakby mnie w ogóle nie byÅ‚o. Dlatego, że ja zawsze bÄ™dÄ™ z tobÄ…. Bez wzglÄ™du na to, jakÄ… decyzjÄ™ podejmiesz. PrzytuliÅ‚em siÄ™ do niej mocno. Zawsze wiedziaÅ‚em, że ona to powie, pożytku z tych słów wÅ‚aÅ›ciwie nie byÅ‚o żadnego, ale i tak byÅ‚em jej wdziÄ™czny. — Nie gniewaj siÄ™ na mnie — powiedziaÅ‚a po chwili milczenia — ale jakoÅ› to wszystko nie mieÅ›ci mi siÄ™ w gÅ‚owie... nie, ja ci wierzÄ™... tylko to trochÄ™ zbyt okropnie wyglÄ…da... Być może warto poszukać jakiegoÅ› innego wytÅ‚umaczenia... bardziej... no, prostego, zrozumiaÅ‚ego czy co... — SzukaliÅ›my - powiedziaÅ‚em. — Pewnie gadam gÅ‚upstwa... Wieczerowski oczywiÅ›cie ma racjÄ™... Nie dlatego, że wymyÅ›liÅ‚... jak on to nazywa... Homeostatyczny WszechÅ›wiat... ma racjÄ™, kiedy twierdzi, że sprawa nie na tym polega. RzeczywiÅ›cie, co za różnica? JeÅ›li WszechÅ›wiat, to trzeba skapitulować, a jeÅ›li Przybysze, to należy walczyć? ZresztÄ… nie sÅ‚uchaj mnie. Ja tylko tak sobie mówiÄ™... jeszcze nie przywykÅ‚am... Wzdrygnęła siÄ™. WstaÅ‚em, wcisnÄ…Å‚em siÄ™ na fotel obok niej i objÄ…Å‚em jÄ… ramionami. MarzyÅ‚em teraz tylko o jednym — żeby na różne sposoby powtarzać jej, jak bardzo siÄ™ bojÄ™. Jak siÄ™ bojÄ™ o siebie, jak siÄ™ bojÄ™ o niÄ…, jak siÄ™ bojÄ™ o nas oboje... Ale to oczywiÅ›cie byÅ‚o bez sensu, chyba nawet okrutne.
|