Właściwie nie działo się nic nadzwyczajnego...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da siÄ™ wypeÅ‚nić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Czy właścicielowi sklepu opłaca się pamiętać swoich klientów? Albo lekarzowi swoich pacjentów, czy prawnikowi swoich podopiecznych? Jasne, że tak...
»
współobywatelom, że wÅ‚aÅ›ciwie jego wypychano, ażeby siÄ™ biÅ‚ z synem margrabiego o obra- zÄ™ ksiÄ™cia Napoleona – mais je leur ai dit 353 –...
»
Po wejœciu Wooda do zespo³u, choæ na razie tylko tymczasowym, zaczê³o siê wyczuwaæ obecnoœæ elementu przyjaŸni, o której w przypadku Taylora trudno w³aœciwie by³o mówiæ...
»
dwudziestka— bardzo maÅ‚o, a dolna — wÅ‚aÅ›ciwie nic...
»
Nie tłumaczyłam Tosi, że ta sprzedawczyni mogła okazać się kierowniczką albo właścicielką, albo czymkolwiek...
»
— Nie wiem, o co mnie oskarżasz — powiedziaÅ‚a i wÅ‚aÅ›ciwie nie do koÅ„ca byÅ‚o to kÅ‚amstwem...
»
Aspekt personalistyczny ukazuje zatem godnoœæ osoby ludzkiej i jej zdolnoœæ rozwoju do pe³ni, sobie tylko w³aœciwej, osobowej doskona³oœci...
»
W³aœciwoœci i zastosowaniaOlejek cytrynowy stosowany jest powszechnie jako œrodek smakowy w artyku³ach spo¿ywczych, a tak¿e w kosmetykach (pasty do zêbów)...
»
ą , obrazek ikony oraz inne właściwo c ś i zale n ż ie od obiektu (folder, aplikacja, URL, itp...
»
by³ wolny od braków w³aœciwych podeszlemu wieko Ni, bo, jak zauwa¿y³AI'ystoteles, starzeje siê nie tylko cia³o, ale i umys³...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Przed biurkiem staÅ‚a Irka i patrzyÅ‚a na mnie w milczeniu. Ale jednak coÅ› siÄ™ stać musiaÅ‚o, coÅ› caÅ‚kiem nieprawdopodobnego, nie mieszczÄ…cego siÄ™ w gÅ‚owie, dlatego że Irka miaÅ‚a oczy wielkie jak filiżanki i obrzmiaÅ‚e wargi. Nie zdążyÅ‚em powiedzieć nawet sÅ‚owa, kiedy rzuciÅ‚a wprost na moje papiery jakÄ…Å› różowÄ… szmatkÄ™. Machinalnie podniosÅ‚em tÄ™ szmatkÄ™ — to byÅ‚ stanik.
— Co to jest? — zapytaÅ‚em kompletnie ogÅ‚upiaÅ‚y, patrzÄ…c to na IrkÄ™, to na stanik.
— To jest stanik — obcym gÅ‚osem powiedziaÅ‚a Irka, odwróciÅ‚a siÄ™ do mnie plecami i poszÅ‚a do kuchni.
Zdrętwiały od najgorszych przeczuć obracałem w ręku szmatkę z różowej koronki i nic nie rozumiałem. Ki diabeł? Dlaczego stanik? I nagle przypomniałem sobie inwazję oszalałych kobiet u Zachara. Zdjął mnie strach o Irkę. Rzuciłem stanik i pobiegłem do kuchni.
Irka siedziała na taborecie z łokciami na stole i z głową w dłoniach. Między palcami prawej ręki dymił papieros.
— Nie dotykaj mnie — powiedziaÅ‚a strasznym i spokojnym gÅ‚osem.
— Irka! — powiedziaÅ‚em żaÅ‚oÅ›nie. — Irka! Źle siÄ™ czujesz?
— ZwierzÄ™ — powiedziaÅ‚a niezrozumiale, oderwaÅ‚a dÅ‚oÅ„ od wÅ‚osów i uniosÅ‚a do ust drżący papieros. ZobaczyÅ‚em wtedy, że pÅ‚acze.
...Pogotowie? Nie pomoże, nie pomoże, po co pogotowie? Brom? Waleriana? Boże, jaką ona ma twarz... Złapałem szklankę i nalałem wody z kranu.
— Teraz wszystko jest jasne... — powiedziaÅ‚a Irka, zaciÄ…gajÄ…c siÄ™ spazmatycznie i odsuwajÄ…c Å‚okciem szklankÄ™. — I ta depesza, i w ogóle wszystko... Dno... Kim ona jest?
Usiadłem i wypiłem łyk wody ze szklanki.
— Kto? — zapytaÅ‚em tÄ™po.
Przez sekundę wydawało mi się, że Irka chce mnie uderzyć.
— Jakie subtelne bydlÄ™ — powiedziaÅ‚a ze wstrÄ™tem. — Nie chciaÅ‚ splugawić małżeÅ„skiego tapczanu... Ach, jakie to szlachetne... WiÄ™c zabawiaÅ‚ siÄ™ w pokoju dziecka...
WypiÅ‚em wodÄ™ do koÅ„ca, spróbowaÅ‚em odstawić szklankÄ™, ale rÄ™ka mnie nie sÅ‚uchaÅ‚a. Lekarza! — wirowaÅ‚o mi po gÅ‚owie. Natychmiast lekarza!
— Dobrze — powiedziaÅ‚a Irka. Na mnie już nie patrzyÅ‚a. PatrzyÅ‚a w okno i paliÅ‚a, zaciÄ…gajÄ…c siÄ™ bez przerwy. — Dobrze, zostawmy to. Sam zawsze mówiÅ‚eÅ›, że miÅ‚ość to umowa. Bardzo Å‚adnie to brzmiaÅ‚o — miÅ‚ość, przyjaźń, szczerość... Tylko chyba mogÅ‚eÅ› dopilnować, żeby nie zapominaÅ‚y swoich staników... Może siÄ™ tam jeszcze majtki znajdÄ…, jak dobrze poszukać?
Jakby piorun kulisty pękł mi w mózgu. Nagle zrozumiałem wszystko.
— Irka — powiedziaÅ‚em. — O Boże, jak mnie nastraszyÅ‚aÅ›.
OczywiÅ›cie to byÅ‚o zupeÅ‚nie nie to, co spodziewaÅ‚a siÄ™ usÅ‚yszeć, bo nagle odwróciÅ‚a do mnie twarz, bladÄ…, zapÅ‚akanÄ…, ukochanÄ… twarz i spojrzaÅ‚a na mnie wyczekujÄ…co z takÄ… nadziejÄ…, że o maÅ‚o sam siÄ™ nie rozpÅ‚akaÅ‚em. Pragnęła tylko jednego — żeby natychmiast wszystko siÄ™ wyjaÅ›niÅ‚o, żeby wszystko okazaÅ‚o siÄ™ nieprawdÄ…, omyÅ‚kÄ…, nonsensownym zbiegiem okolicznoÅ›ci.
I to była ostatnia kropla. Nie mogłem już dłużej. Nie byłem w stanie trzymać tego dłużej przy sobie. I zwaliłem na nią całą lawinę grozy, szaleństwa ostatnich dwóch dni.
Nie wiem, może początkowo moje opowiadanie brzmiało jak głupawy dowcip. Najprawdopodobniej tak właśnie było, ale ja mówiłem i mówiłem, nie zwracając na nic uwagi, nie dając jej szans na wtrącanie jadowitych komentarzy, byle jak, bez ładu i składu, lekceważąc wszelką chronologię, i widziałem, jak wyraz niedowierzania na jej twarzy zmienia się początkowo w zdumienie, potem w niepokój, później w strach, wreszcie w litość...
SiedzieliÅ›my już w dużym pokoju przed otwartym oknem — ona w fotelu, ja obok na dywanie, przytulaÅ‚em policzek do jej kolana — i okazaÅ‚o siÄ™, że za oknem grzmi burza, fioletowa chmura rozpiera siÄ™ nad dachami, leje deszcz i zÅ‚owieszcze bÅ‚yskawice kujÄ… w ciemiÄ™ wieżowca, znikajÄ…c w nim bez reszty. Wielkie, chÅ‚odne krople pluskaÅ‚y o parapet, wpadaÅ‚y do pokoju, podmuchy wiatru wydymaÅ‚y żółte zasÅ‚ony, siedzieliÅ›my nieruchomo, a Irka ostrożnie gÅ‚askaÅ‚a mnie po wÅ‚osach. A ja czuÅ‚em ogromnÄ… ulgÄ™. PowiedziaÅ‚em jej. PozbyÅ‚em siÄ™ poÅ‚owy ciężaru. Teraz odpoczywaÅ‚em z twarzÄ… wtulonÄ… w gÅ‚adkie opalone kolano. Grzmoty huczaÅ‚y prawie nieprzerwanie, rozmawiać byÅ‚o trudno, zresztÄ… nie miaÅ‚em już ochoty mówić o niczym. Potem Irka powiedziaÅ‚a:
— Dimka. Nie powinieneÅ› oglÄ…dać siÄ™ na mnie. PowinieneÅ› decydować tak, jakby mnie w ogóle nie byÅ‚o. Dlatego, że ja zawsze bÄ™dÄ™ z tobÄ…. Bez wzglÄ™du na to, jakÄ… decyzjÄ™ podejmiesz.
Przytuliłem się do niej mocno. Zawsze wiedziałem, że ona to powie, pożytku z tych słów właściwie nie było żadnego, ale i tak byłem jej wdzięczny.
— Nie gniewaj siÄ™ na mnie — powiedziaÅ‚a po chwili milczenia — ale jakoÅ› to wszystko nie mieÅ›ci mi siÄ™ w gÅ‚owie... nie, ja ci wierzÄ™... tylko to trochÄ™ zbyt okropnie wyglÄ…da... Być może warto poszukać jakiegoÅ› innego wytÅ‚umaczenia... bardziej... no, prostego, zrozumiaÅ‚ego czy co...
— SzukaliÅ›my - powiedziaÅ‚em.
— Pewnie gadam gÅ‚upstwa... Wieczerowski oczywiÅ›cie ma racjÄ™... Nie dlatego, że wymyÅ›liÅ‚... jak on to nazywa... Homeostatyczny WszechÅ›wiat... ma racjÄ™, kiedy twierdzi, że sprawa nie na tym polega. RzeczywiÅ›cie, co za różnica? JeÅ›li WszechÅ›wiat, to trzeba skapitulować, a jeÅ›li Przybysze, to należy walczyć? ZresztÄ… nie sÅ‚uchaj mnie. Ja tylko tak sobie mówiÄ™... jeszcze nie przywykÅ‚am...
Wzdrygnęła siÄ™. WstaÅ‚em, wcisnÄ…Å‚em siÄ™ na fotel obok niej i objÄ…Å‚em jÄ… ramionami. MarzyÅ‚em teraz tylko o jednym — żeby na różne sposoby powtarzać jej, jak bardzo siÄ™ bojÄ™. Jak siÄ™ bojÄ™ o siebie, jak siÄ™ bojÄ™ o niÄ…, jak siÄ™ bojÄ™ o nas oboje... Ale to oczywiÅ›cie byÅ‚o bez sensu, chyba nawet okrutne.

Powered by MyScript