Każdy student poddawany jest indywidualnej terapii uzależnionej do tego, w jaki sposób terapeuta zinterpretuje podłoże jego samotności. Według dyrektora, prawie żaden z tych przypadków nie mógłby być leczony za pomocą klasycznie freudowskiej analizy. Są one raczej przykładem stale pojawiających się uświadomionych problemów, z którymi ego musi sobie radzić w codziennym życiu. „A gdyby cała pięćsetka naraz przyszła do ośrodka skarżąc się na samotność?", zapytałem. „Jaka byłaby diagnoza i w czym terapeuta upatrywałby jej przyczyn?" „Wezwalibyśmy dziekana lub kierownika akademika i zapytalibyśmy, co takiego dzieje się na uczelni, że wywołuje tak masową reakcję", odpowiedział. „A skoro skapują pojedynczo, to pytacie raczej, co jest nie tak z każdym z nich, a nie, co złego dzieje się na zewnątrz?" „Na ogół". Z tej wymiany zdań jasno wynika, że korzeni nieśmiałości powinniśmy szukać w ekologii „ja" społecznego. Skrzywienie wspomnianego dyrektora odzwierciedla podejście psychiatrów, psychologów, lekarzy i biegłych sądowych, którzy analizują, badają, poddają terapii, leczą, sądzą i wydają wyroki patrząc na jednostkę, nie dostrzegając lub minimalizując wpływ sytuacji. W tej części rozważymy niektóre czynniki sytuacyjne, znajdujące się poza kontrolą jednostki, które mogą przyczyniać się do kształtowania relacji osoby nieśmiałej z innymi ludźmi. Ruchliwość i samotność Książka „Naród obcych” Vance'a Packarda przedstawia geograficzną ruchliwość, która stała się typowym doświadczeniem amerykańskiej rodziny. „Przeciętny Amerykanin przeprowadza się około 14 razy w życiu", pisze Packard. „Około 40 milionów Amerykanów zmienia swój adres domowy co najmniej raz w roku". Ponad połowa z 32 milionów ludzi mieszkających w 1940 roku na wsi przeniosła się gdzieś w ciągu następnych 20 lat. W wielu miejscach i zawodach krótko-trwałość przybiera postać permanentnej wędrówki. Miasta uniwersyteckie, miasta dużych przedsiębiorstw, podróżujący agenci handlowi, piloci, stewardesy i wędrujący robotnicy rolni są oczywistymi tego przykładami. Według Packarda, efektem tego rodzaju zmienności jest „wyraźny wzrost liczby mieszkańców cierpiących na utratę tożsamości, ciągłości i poczucia przynależności do jakiejś społeczności. Wszystko to przyczynia się do pogarszającego się samopoczucia zarówno jednostek, jak i społeczeństwa". 18 A co z dziećmi? Jaki ma to wpływ na miliony młodych ludzi, których przenosi się z miejsca na miejsce nie pytając o zdanie? Jaką cenę uczuciową płacą za zerwane przyjaźnie i za zamianę znanych miejsc i twarzy na niepewność nowości? I kto zastąpi babcię? Rozdzierająco nieśmiała licealistka, od której rozpocząłem rozdział 1., ta, która ukrywała się wszędzie, żeby tylko uniknąć spotkania z ludźmi, jest ofiarą tej ruchliwości: „W miarę jak dorastałam, było coraz gorzej. Co roku szłam do innej szkoły. Byliśmy biedni, co było po mnie widać, więc wiele dzieci po prostu nie chciało mnie zaakceptować, jeżeli mnie nie potrzebowało, a później, jak już mnie wykorzystali, czekałam, aż znów będą mnie potrzebować. Czułam się jak piłka w szczycie sezonu koszykarskiego. Chowałam się w skorupce, a każda nowa szkoła sprawiała, że zamykała się ona coraz bardziej, aż w dziewiątej klasie zamknęła się na dobre". Psycholog, Robert Ziller zbadał psychologiczne efekty ruchliwości geograficznej. Rezultaty były dramatyczne. Porównał on trzy grupy ośmioklasistów mieszkających w stanie Delaware. Grupa charakteryzująca się największą ruchliwością składała się z osiemdziesięciu trojga dzieci żołnierzy amerykańskich sił powietrznych, które w swoim krótkim życiu zdążyły już mieszkać w około siedmiu różnych społecznościach. W grupie drugiej sześćdziesięcioro dzieci pracowników cywilnych żyło już w co najmniej trzech społecznościach. Grupa trzecia - siedemdziesięciu sześciu uczniów - całe życie spędziła w jednej społeczności. Przeprowadzono różne testy, żeby ocenić stopień utożsamiania się tych dzieci z innymi dziećmi i dorosłymi, ich izolację społeczną i poczucie własnej wartości. Jak można się domyślać, dzieci, które dużo się przeprowadzały, były bardziej izolowane społecznie. U dzieci żołnierzy wyniki były najbardziej skrajne. W ich przypadku to „ja", a nie inni ludzie, okazało się być głównym punktem odniesienia. Ta koncentracja na sobie jest zrozumiała jako reakcja na ciągle zmieniające się otoczenie. Tym niemniej, sprzyja ona poczuciu alienacji u takiego, wciąż przenoszonego dziecka. Dzieci te z reguły opisywały siebie jako „inne", „nietypowe", „dziwne" i „samotne", a także w większym stopniu utożsamiały się z dorosłymi niż z innymi dziećmi. Samotność - u dzieci, dorosłych i osób starszych - staje się zjawiskiem coraz bardziej powszechnym, w miarę jak coraz więcej ludzi mieszka sama lub w mniejszej niż kiedykolwiek w historii rodzinie. Amerykanie pobierają się później, mają mniej dzieci, częściej się rozwodzą i przenoszą się coraz dalej od „domu". Przeciętna liczba osób żyjących w jednym gospodarstwie domowym wynosi dziś mniej niż trzy. Szybko stajemy się nie tylko narodem obcych, ale narodem samotnych obcych ludzi.
|