Kiedy pytałam o bezpieczeństwo na drogach, miałam raczej na myśli bandytów i rabusiów. Czy w strefach zakazanych występują problemy z uzbrojonymi cywilami? Z bliska Carl dobrze widział, jak generał mocniej zaciska dłonie na mównicy. - Nie - odparł krótko Conroy. - Ostatnie pytanie proszę. - Proszę wybaczyć mi nadmierną śmiałość, generale, ale... - Kolejny głos z angielskim akcentem, tym razem męski. - Zaciekawiły mnie blizny na pańskiej twarzy. Czy wchodził pan w skład sił inwazyjnych, które wylądowały na Kubie? - Nie. - I tym razem odpowiedź była krótka, ostra. - Skąd w takim razie te obrażenia? Generał wzbił wzrok w ścianę, półtora metra nad głowami zebranych dziennikarzy. - Siedziałem w domu na zwolnieniu po operacji stopy - odrzekł wypranym z emocji głosem. - Wyszedłem na chwilę na dwór do skrzynki pocztowej, gdy bomby spadły na bazę lotniczą im. Maxwella. Moja żona była z dziećmi na zakupach w bazie. To wszystko. Odwrócił się i zszedł ze sceny. Carl stał przy oknie pokoju w hotelu „Blaine House”, który wojsko zajęło na potrzeby swoich gości. Hotel znajdował się przy Piątej Alei, na skraju Central Parku, ale okna wychodziły na ślepą ceglaną ścianę sąsiedniego budynku. Pokój Carla miał numer 1410; Sandy trafiła do 1418. Uznał, że później rozwiąże ten problem, a na razie wszedł do łazienki, obmył ręce i twarz zimną wodą i spojrzał w lustro na swoją zmęczoną twarz. Kolacją - rozrobione wodą puree ziemniaczane w proszku i wołowinę z puszki w sosie własnym- podano w jadalni przy budynku administracyjnym. Po kolacji podziemnym tunelem przeszli do Blaine House, gdzie wojskowy prawnik wygłosił niekończący się wykład o prawach własności na Manhattanie. Carlowi oczy same zaczynały się zamykać, gdy wreszcie pogadanka dobiegła końca i gościom przydzielono pokoje. Kiedy siedząca po drugiej stronie sali Sandy uniosła znacząco brwi, był pewien, że jest zaproszony na wieczór. Ale... Czuł, że wokół dzieje się coś dziwnego, coś, czego nie rozumiał. Brytyjskie samoloty w bazie Tylera; dwaj żołnierze, których widział przed odprawą generała Conroya - ten z zielonym beretem był z amerykańskich oddziałów specjalnych. Cóż za zapobiegliwość ściągnąć na Manhattan kogoś z jednostki Carla, żeby go tu powitał. Ale ten drugi... Nie nosił amerykańskiego munduru i miał czerwony beret, jak angielscy spadochroniarze. Angielscy spadochroniarze i amerykańscy komandosi - elitarne oddziały do zadań specjalnych. A nie do podłączania prądu i wody w mieście. Włączył czarno-biały telewizor i znalazł cztery programy: ABC, NBC, CBS i kanał wojskowy. Wyłączył odbiornik i znów zagapił się na mur za oknem. Niezbyt porywający widok. Na dobrą sprawę odkąd wylądowali na Manhattanie, niewiele widział: najpierw śmigłowiec, potem budynki administracji i tunelem do hotelu, skąd mógł podziwiać pustą ścianę stojącego obok domu. Aż się człowiek zastanawiał, jak wygląda świat na zewnątrz. Otworzył starą skórzaną walizkę - miał w niej mały plecaczek z wojskowymi racjami żywnościowymi, poncho i zmianę ubrania. Sięgnął głębiej i namacał jakiś metalowy przedmiot. No dobrze, może to i paranoja, przyznał, ale lepiej się czuję, mając kolta pod ręką. Dochodziła ósma i uznał, że czas się trochę rozejrzeć. Zarzucił na plecy lekką kurtkę, wyszedł na korytarz i zamkną} drzwi. Idąc korytarzem, minął bar, w którym przy okrągłych stolikach zebrała się większość dziennikarzy. Przeszedł po dywanie do dwuskrzydłowych szklanych drzwi, których pilnował żołnierz z żandarmerii wojskowej w błyszczącym hełmie i wypastowanych na wysoki połysk butach. Na widok Carla wyciągnął przed siebie rękę z otwartą dłonią, chcąc zatrzymać intruza. - Mogę panu jakoś pomóc? - zapytał uprzejmie. - Chciałem się przejść i pooddychać trochę świeżym powietrzem. - Przykro mi, proszę pana. - Żołnierz pokręcił głową. - Bez eskorty to niemożliwe. - A nie wie pan, skąd mógłbym wziąć eskortę? Twarz żandarma nie zmieniła wyrazu ani na jotę. - Musi się pan skontaktować z oficerem prasowym. Jutro będzie do państwa dyspozycji. Carl wyjął portfel i pokazał żołnierzowi wojskowy identyfikator. - Widzi pan? Nie jestem jakimś przygłupim cywilem. Służyłem w armii osiem lat, zanim przeszedłem do rezerwy; nic mi się nie stanie. Przewietrzę się tylko, dobrze? Żołnierz skinął głową i odwrócił się plecami do niego. - Doskonale, proszę pana. Proszę się porozumieć z oficerem prasowym w sprawie eskorty. Jutro.
|