Budynki kopalni, zbudowane z kamiennego gruzu, miały zamiast drzwi skórzane płachty, więc Mardukanin wyszedł na zewnątrz bezgłośnie i trochę ich zaskoczył. Na szczęście nie zobaczył uwijających się na terenie obozu intruzów. Barbarzyńca podrapał się po ramieniu i parsknął, po czym ulżył sobie na ścianę chaty i wszedł z powrotem do środka. Roger odetchnął z ulgą i ruszył dalej. Ominął niewielkim łukiem chatę mającego kłopoty ze snem Mardukanina i skręcił między dwa kamienne budynki. Jego oddział zebrał się za chatą wodza najemników. Oddział Aburii skończył już podkładanie ładunków. Drużyna pod bramą także była już na swoich pozycjach. Jej zadaniem było dopilnowanie, by Mardukanie z muru nie przyszli na pomoc towarzyszom zaatakowanym przez drużynę Rogera. Gdyby plan powiódł się całkowicie, drużyna miała pozostać niezauważona. Książę sprawdził schemat akcji i zegar swojego tootsa. Ładunki były już na swoich miejscach i Aburia wycofała oddział na pozycje, z których miał osłaniać ludzi Rogera. Książę przegrał spór o to, kto pierwszy ma wejść do chaty wodza. Pahner wprawdzie przekazał dowodzenie „kapitanowi Sergeiowi”, ale Roger w dalszym ciągu miał jasno określone granice ryzyka, na jakie mógł się narażać. Dlatego puścił przodem Juliana. Dowódca drużyny uśmiechnął się i machnął na Gronningena, a ten podszedł cicho do płachty w drzwiach i odsunął ją na bok. Julian wszedł do środka, za nim zaś Roger. Chata była większa od pozostałych i mimo kilku skromnych mebli, w tym pulpitu do pisania, była zwykłą norą. Roger podszedł do śpiącego wodza szumowiniaków, zaś reszta marines rozproszyła się po chacie, aby pilnować pozostałych Mardukan. Nie chcieli ryzykować i woleli mieć wszystkich na oku. Kiedy już się ustawili, Roger pochylił się nad twarzą barbarzyńcy, po czym włączył reflektor. * * * Rastar Komas Ta’Norton z Vasin, książę Therdan, spojrzał w światło, a w jego czterech dłoniach natychmiast pojawiły się noże. Nie poruszył się jednak, czując na piersi nacisk czegoś, co mogło być tylko lufą broni. – Chcesz żyć? – spytał głos dochodzący zza źródła światła. – Czy chcesz umrzeć razem z całym swoim plemieniem? – I tak nas wszystkich zabijecie – prychnął Rastar. – Albo zrobicie z nas niewolników. Lepiej zabijcie nas od razu. To przynajmniej da nam poczucie wolności. – „Śmierć jest lżejsza niż piórko, a obowiązek cięższy niż góra” – powiedział głos, który Rastar słyszał po raz pierwszy w życiu. – A mimo to dźwigamy brzemię obowiązku, czyż nie? Dano mi przyrzeczenie oszczędzenia ciebie i twojego plemienia, jeśli poddacie się i odjedziecie stąd. Możecie nawet zatrzymać swoją broń. Musicie po prostu odejść, nie zabierając niczego ponad to, z czym przyjechaliście. Jeśli o świcie będziecie jeszcze w Dolinie Ran Tai, jesteście zgubieni. Wybieraj. Rastar pomyślał o swoich nożach. Był pewien, że mógłby zabić tego napastnika, ale on nie był sam, widać było więcej świateł i karabinów. Nie mógł narażać na śmierć swoich kobiet, swojego plemienia. Był to obowiązek, który musiał wypełnić, nawet jeśli w tej chwili śmierć wydawała się łatwiejsza. – Możemy zatrzymać broń? – spytał podejrzliwie. – Tak – odparł głos. – Jeśli jednak spróbujecie nas oszukać, będziemy zmuszeni wszystkich was zabić.
|