- Cóż, ja nie miałam żadnych snów związanych z Mroczną Wieżą - powiedziała - więc mogę rozważyć tę kwestię pod innym kątem. Pewnie można by to nazwać żądzą przygód. Zaczynam jednak wierzyć w to <i>ka</i>, a nie jestem taka głupia, żeby nie czuć, kiedy ktoś klepie mnie w ramię i mówi: „Tędy, idiotko”. A ty, Rolandzie? Co ty o tym myślisz? - Sądzę, że dość już było gadania jak na jeden dzień i powinniśmy odłożyć decyzję do jutra. - A książka z zagadkami? - zapytał Jake. - Nie chcesz jej obejrzeć? - Jeszcze będzie na to czas - rzekł Roland. - Prześpijmy się. * * * Rewolwerowiec długo nie mógł zasnąć i kiedy znowu rozległo się to rytmiczne bębnienie, wstał i wyszedł na drogę. Stanął, spoglądając w kierunku mostu i miasta. Był w każdym calu takim dyplomatą, za jakiego brała go Susannah, i niemal od pierwszej chwili wiedział, że pociąg jest następnym krokiem na drodze, którą muszą przebyć... ale wyczuwał, że postąpiłby nierozważnie, wyznając to. Szczególnie Eddie nie lubił być do czegokolwiek zmuszany i w takich chwilach pochylał głowę i zapierał się jak muł, sypiąc głupimi żarcikami. Tym razem chciał tego samego co Roland, ale i tak mógł stwierdzić, że czarne to białe, a noc to dzień. Lepiej zachować ostrożność i prosić, a nie rozkazywać. Roland odwrócił się, by odejść... i chwycił rewolwer na widok stojącej na skraju drogi postaci spoglądającej na niego. Nie wyjął broni z kabury, ale niewiele brakowało. - Zastanawiałem się, czy będziesz mógł zasnąć po tym przedstawieniu - rzekł Eddie. - Zdaje się, że odpowiedź brzmi „nie”. - Wcale cię nie słyszałem, Eddie. Robisz postępy... tylko że tym razem o mało nie dostałeś kuli w brzuch za fatygę. - Nie słyszałeś mnie, ponieważ się zamyśliłeś - Eddie dołączył do niego i nawet w słabym blasku gwiazd Roland zauważył, że nie zdołał go zwieść. Jego szacunek do Eddiego rósł z każdym dniem. Młodzieniec bardzo przypominał mu Cuthberta, lecz pod wieloma względami już go przewyższał. „Nie mogę go nie doceniać, bo oberwę po łapach. A gdybym go zawiódł lub zrobił coś, co uznałby za zdradę, zapewne próbowałby mnie zabić.” - Co ci chodzi po głowie, Eddie? - Ty. My. Chce, żebyś o czymś wiedział. Sądzę, że aż do dzisiejszego wieczoru zakładałem, że już o tym wiesz. Teraz nie jestem tego taki pewien. - No to mi powiedz - rzekł Roland i ponownie pomyślał: „Jakiż on podobny do Cuthberta!” - Jesteśmy z tobą, ponieważ musimy... to przeklęte <i>ka</i>. A jednak jesteśmy z tobą także dlatego, że „chcemy”. Wiem, że tak jest w wypadku Susannah i moim, a podejrzewam, że tak samo jest z Jakiem. Masz niezły mózg, stary druhu, ale chyba chowasz go w bunkrze, bo czasem cholernie trudno się do niego przebić. Chcę to wiedzieć, Rolandzie. Rozumiesz, co usiłuję ci powiedzieć? „Chcę zobaczyć Wieżę”. - Uważnie spojrzał Rolandowi w twarz, najwidoczniej nie dostrzegł tego, co spodziewał się zobaczyć, i ze zniechęceniem rozłożył ręce. - Chcę ci powiedzieć, żebyś puścił moje ucho. - Puścił twoje ucho? - Tak. Ponieważ nie musisz mnie ciągnąć. Pójdę dobrowolnie. Oboje pójdziemy tam dobrowolnie. Gdybyś dziś w nocy umarł we śnie, pochowalibyśmy cię i poszli dalej sami. Zapewne długo byśmy nie pożyli, ale zginęlibyśmy, podążając ścieżką Promienia. Czy teraz rozumiesz? - Tak. Rozumiem. - Mówisz, że mnie rozumiesz, i myślę, że tak jest... ale czy mi wierzysz? „Oczywiście” - pomyślał Roland. „A dokąd mógłbyś pójść, Eddie, w tym obcym ci świecie? Co innego mógłbyś zrobić? Byłby z ciebie kiepski farmer.” To jednak byłoby złośliwe i niesprawiedliwe, i Roland dobrze o tym wiedział. Pomniejszanie znaczenia wolnego wyboru przez nazywanie go <i>ka</i> było gorsze od bluźnierstwa; było męczące i głupie. - Tak - odparł. - Wierzę ci. Na moją duszę, wierzę. - A więc przestań nas traktować tak, jakbyśmy byli stadem baranów, a ty pasterzem, który idzie obok z kijem i pilnuje, żebyśmy nie zeszli z drogi i nie wleźli na ruchome piaski. Otwórz przed nami twój umysł. Jeżeli mamy zginąć w tym mieście lub w pociągu, chcę umierać, wiedząc, że byłem czymś więcej niż tylko pionkiem na twojej szachownicy.
|