- Zbyt niebezpieczne - stwierdził krótko. - Będziemy musieli wyjść przez dziób. Wezmę topór. Garion potrząsnął głową. - Jeśli rufa odpadnie, dziób może się przekręcić. Stracilibyśmy wtedy następne cztery, pięć koni i mielibyśmy naprawdę niewiele czasu. Durnik wziął głęboki oddech i rozłożył ramiona. Miał nieszczęśliwy wyraz twarzy. - Wiem - powiedział Garion, kładąc dłoń na ramieniu przyjaciela. - Ja też jestem zmęczony. Zajmijmy się dziobem. Nie ma sensu rozbijać kadłuba w miejscu, w którym musielibyśmy skakać na głęboką wodę. Nie było to tak trudne, jak się spodziewali. Toth bardzo im pomógł. Wybrali miejsce pomiędzy dwoma mocnymi żebrami i zabrali się do pracy. Gdy Durnik i Garion za pomocą zogniskowanej Woli zaczęli wyłamywać belki pomiędzy tymi żebrami, Toth zaatakował to samo miejsce żelaznym łomem. Połączenie czarów i niezwykłej siły fizycznej olbrzyma sprawiło, że na dziobie wkrótce pojawił się niewielki otwór. Silk stał na brzegu tam, gdzie nie dolatywały wióry z wyłomu, nad którym pracowali. Wiatr targał jego płaszczem jak szalony, fale uderzały o jego kostki. - Nic wam się nie stało? - jego krzyk był głośniejszy od odgłosów burzy. - W zasadzie nic - odkrzyknął Garion. - Pomóż nam z końmi. W końcu musieli zawiązać im przepaski na oczach. Mimo że Durnik i Eriond starali się je uspokoić, przerażone konie ruszyły się dopiero wtedy, gdy nie widziały niebezpiecznej wody wokół swych kończyn. Każdego trzeba było długo nakłaniać, by dał się poprowadzić przez zaśmieconą wodę w ładowni i spienioną na zewnątrz. Kiedy już ostatni koń stanął drżąc na suchym piasku, a deszcz siąpił na jego boki, Garion obrócił wzrok na leniwie kołyszący się wrak. - Idziemy po pakunki - zawołał do pozostałych. - Ratujcie, co się da, ale bądźcie ostrożni. Murgoscy marynarze zeskoczyli z dziobu i dotarli do brzegu, po czym znaleźli sobie wątpliwe schronienie w dalszej części plaży, po osłoniętej od wiatru stronie wielkiej, sterczącej nad ziemią skały. Stali ściśnięci razem, posępnie przypatrując się rozładowywaniu bagaży. Garion i pozostali składali paczki powyżej utworzonej z piany linii, która oznaczała zasięg największych fal. - Straciliśmy trzy konie i wszystkie pakunki z jedzeniem - Garion poinformował Belgaratha i Polgarę. - Wszystkie inne rzeczy chyba mamy, oprócz tego, co musieliśmy zostawić w kajutach. Starzec popatrzył z ukosa na niebo. - Paczkami możemy się podzielić - stwierdził - ale będziemy potrzebować jedzenia. - Jest teraz przypływ czy odpływ? - zapytał Silk, kładąc na stertę ostatni tobołek. Durnik spojrzał na przesmyk prowadzący na Morze Gorandzkie. - Według mnie właśnie zaczyna się przypływ. - W takim razie problem mamy z głowy - stwierdził niski mężczyzna. - Poszukajmy jakiegoś ustronnego miejsca i zaczekajmy na odpływ. Wtedy wrócimy i spokojnie przetrząś-memy wrak. Gdy obniży się poziom wody, cały okręt powinien być na powierzchni. - Jedna rzecz psuje twój plan, książę Kheldarze - rzekł do niego Sadi, spoglądając w drugi skraj plaży. - Zapominasz o murgoskich marynarzach. Wyładowani na opuszczonym brzegu, a wzdłuż wybrzeża krąży i szuka ich co najmniej tuzin malloreańskich okrętów. Malloreanie uwielbiają zabijać Murgów prawie tak samo, jak Alornowie, więc ci żeglarze zechcą się stąd wydostać. Myślę, że rozsądnie byłoby trzymać konie w pewnej odległości od nich, jeśli chcemy je zachować. - Załadujmy pakunki na juczne zwierzęta i ruszajmy - zdecydował Belgarath. - Myślę, że Sadi ma rację. Później możemy tu wrócić i zabrać, co zostało jeszcze na pokładzie. Podzielili paczki, noszone dotychczas przez trzy konie, które stracili, po czym zaczęli dosiadać swych wierzchowców. Marynarze na czele z wysokim, potężnie zbudowanym Murgiem z niepokojącą blizną pod lewym okiem, zbliżyli się ku nim. - Dokąd chcecie zabrać te konie? - zapytał ich przywódca. - Nie rozumiem, dlaczego miałoby to cię interesować -odparł zimno Sadi. - Właśnie mamy zamiar się nimi zainteresować, prawda, chłopcy? Wśród przemokniętych Murgów rozległ się pomruk aprobaty. - Konie należą do nas - rzekł do niego eunuch. - Nic nas to nie obchodzi. Jest nas tylu, że możemy wziąć, co zechcemy. - Po co tracić czas na gadanie? - zawołał jeden z marynarzy stojących z tyłu. - Słusznie - zgodził się przywódca. Wyciągnął krótki, zardzewiały miecz z pochwy, którą miał przytroczoną do biodra, podniósł go nad głowę i obejrzał się przez ramię, wołając. - Za mną! Wtem upadł na mokry piach, wijąc się i rycząc z bólu; trzymał się za złamaną prawą rękę. Chwilę wcześniej niewzruszony Toth niemal od niechcenia wykonał szybki ruch jedną ręką i cisnął żelazny pręt w powietrze; narzędzie zawirowało i trafiło w uzbrojone w miecz ramię Murga. Żeglarze cofnęli się, ostrzeżeni nagłym upadkiem swego przywódcy. Wtem nie ogolony mężczyzna stojący w pierwszym szeregu, podniósł ciężki hak. - Na nich! - ryknął. - Chcemy tych koni i mamy przewagę. - Może chciałbyś policzyć jeszcze raz - rzekła chłodno Polgara. Gdy Garion wystąpił naprzód i wyciągnął z pochwy miecz, poczuł po swej lewej stronie obecność jakiegoś dziwnego cienia. Ze zdumieniem zamrugał oczami. Tak prawdziwy, jakby rzeczywiście tu był, stał przy nim ogromny, rudobrody Barak. Coś zabrzęczało po jego prawej stronie. Zobaczył Mandorallena w lśniącej na deszczu zbroi; nieco za nim pojawił się Hettar o jastrzębiej twarzy. - Jakie jest zdanie wasze, panowie? - zapytała radośnie postać, która zdawała się być niezwyciężonym baronem z Vo Mandor. - Czy damy tym oto rycerzom sposobność ucieczki, zanim ich zaatakujemy i wytoczymy ich krew? - Chyba warto to zrobić - zahuczało potakująco widmo Baraka. - Co o tym sądzisz, Hettarze? - To Murgowie - stwierdził cień Hettara cichym, zimnym głosem, wyciągając szablę. - Zabijmy ich wszystkich tu i teraz. Dzięki temu potem nie będziemy musieli tracić czasu i ścigać ich pojedynczo. - Nie wiem dlaczego, ale byłem przekonany, że tak na to spojrzysz - roześmiał się Barak. - A więc dobrze, panowie, do dzieła. - Wyciągnął swój ciężki miecz.
|