To był doprawdy zupełnie niezwykły widok, gdy ten wielki, gruby mężczyzna o apoplektycznej twarzy wisiał głową na dół i próbował dostać się z sufitu na...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da siÄ™ wypeÅ‚nić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
— Owszem — kiwnÄ…Å‚ gÅ‚owÄ…...
»
– ChÄ™tnie sam bym siÄ™ do was przyÅ‚Ä…czyÅ‚ – zachichotaÅ‚ Wittgenbacher, kiwajÄ…c gÅ‚owÄ… w sposób jeszcze bardziej mechaniczny...
»
Złoty pierścień miał kształt węża pożerającego własny ogon, Wielkiego Węża, który stanowił symbol Aes Sedai, ale nosiły go także Przyjęte...
»
— A nie mówiÅ‚em! — Torrit pokiwaÅ‚ gÅ‚owÄ… z zadowoleniem...
»
Nie jesteœ indywidualnym mê¿czyzn¹ ani kobiet¹ w powszednim znaczeniu tego s³owa: jesteœ nieprzerwanym pr¹dem wydarzeñ, doœwiadczeñ, wizerunków tego, czym by³eœ i coœ...
»
Entreri skinÄ…Å‚ gÅ‚owÄ…, zadowolony, że drobne sugestie Dwahvel, iż inne oczy mogÄ… być skierowane w ich stronÄ™, doprowadziÅ‚y przebiegÅ‚Ä… kobietÄ™ tak...
»
Dziewczyna stała przez długą chwilę pod kamiennym blokiem, z głową uniesioną wysoko, nie tylko obserwując budowlę, ale też wchłaniając jej zapachy...
»
nierzy do swego namiotu, potknął się na korzeniu obalonego drzewa, a najbliższy grenadier pochwycił garść słomy, zapalił i nad głową wzniósł, aby mu...
»
Thom leciutko pokrÄ™ciÅ‚ gÅ‚owÄ…, Juilin skrzywiÅ‚ siÄ™, ale Ny­naeve patrzyÅ‚a tylko na Birgitte i Elayne...
»
pokrytych czerwonym aksamitem owinięte były spiralnie białe koronki: przez całą długość salonu biegły zwoje gipiur; na ladach piętrzyły się wielkie...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.


— Ta recepta… — powtórzyÅ‚. — Za bardzo skuteczna.
— Jak to?
— Niemal zupeÅ‚na utrata wagi. Wreszcie, nareszcie zrozumiaÅ‚em.
— Na Jowisza! Pyecrafcie — rzekÅ‚em — panu potrzebne byÅ‚o lekarstwo na otyÅ‚ość. Ale pan zawsze nazywaÅ‚ to wagÄ…. Zawsze pan to nazywaÅ‚ wagÄ….
Nie wiadomo czemu sprawiaÅ‚o mi to jakÄ…Å› ogromnÄ… przyjemność. CaÅ‚kiem lubiÅ‚em Pyecrafta w tej chwili. — PomogÄ™ panu — powiedziaÅ‚em, wziÄ…Å‚em go za rÄ™kÄ™ i Å›ciÄ…gnÄ…Å‚em na dół. WierzgaÅ‚ nogami, usiÅ‚ujÄ…c utrzymać siÄ™ na podÅ‚odze. ZdawaÅ‚o mi siÄ™, że niosÄ™ flagÄ™ podczas wichury.
— Ten stół — rzekÅ‚ i pokazaÅ‚ palcem — jest z solidnego mahoniu i bardzo ciężki. Niech mnie pan pod niego wepchnie.
Zrobiłem, jak chciał. Podskakiwał pod blatem niczym wieziony balon, a ja stałem na dywanie obok kominka i prowadziłem z nim rozmowę. Zapaliłem papierosa.
— Niech mi pan opowie — zachÄ™caÅ‚em — jak siÄ™ to wÅ‚aÅ›ciwie staÅ‚o?
— ZażyÅ‚em lekarstwo — odparÅ‚.
— Jaki miaÅ‚o smak?
— Ach, obrzydliwość!
— No, wyobrażam sobie. Wszystkie te lekarstwa sÄ… takie. Czy braÅ‚o siÄ™ pod uwagÄ™ poszczególny skÅ‚adnik, czy caÅ‚ość leku albo też jego skutki, prawie wszystkie lekarstwa mojej prababki wydawaÅ‚y mi siÄ™ co najmniej nie zachÄ™cajÄ…ce… Co do mnie…
— Najpierw wziÄ…Å‚em odrobinę…
— I co?
— A ponieważ po godzinie byÅ‚o mi jakoÅ› lepiej i poczuÅ‚em siÄ™ lżejszy, postanowiÅ‚em wiÄ™c zażyć caÅ‚y Å‚yk.
— Mój drogi Pyecrafcie!
— ByÅ‚em zbyt pewny siebie — wyjaÅ›niÅ‚. — A potem stawaÅ‚em siÄ™ coraz lżejszy i lżejszy… i coraz bardziej bezradny, jak pan widzi. — WpadÅ‚ nagle we wÅ›ciekÅ‚ość. — I cóż, u licha, mam począć? — pytaÅ‚.
— Wiadome jest tylko to — odparÅ‚em — czego pan nie powinien robić. Jeżeli wyjdzie pan na dwór, bÄ™dzie siÄ™ pan wznosiÅ‚ coraz wyżej i wyżej — wykonaÅ‚em odpowiedni ruch rÄ™kÄ…. — Trzeba bÄ™dzie posÅ‚ać za panem Santos–Dumonta*, aby pana Å›ciÄ…gnąć na dół.
— MyÅ›lÄ™, że to z czasem przejdzie?
PotrzÄ…snÄ…Å‚em gÅ‚owÄ…. — Nie sÄ…dzÄ™, aby można byÅ‚o na to liczyć — odparÅ‚em.
Wtedy po raz drugi wpadÅ‚ we wÅ›ciekÅ‚ość, kopaÅ‚ pobliskie krzesÅ‚a i waliÅ‚ w podÅ‚ogÄ™. Zachowanie siÄ™ jego byÅ‚o takie, jakiego można siÄ™ byÅ‚o spodziewać po korpulentnym, dogadzajÄ…cym sobie mężczyźnie, który znalazÅ‚ siÄ™ nagle w trudnej sytuacji — to znaczy okropnej! O mnie i mojej prababce wyrażaÅ‚ siÄ™ z najwyższym brakiem szacunku.
— Wcale pana nie prosiÅ‚em o zażywanie tego leku — rzekÅ‚em.
I wspaniałomyślnie puszczając płazem obelgi, którymi mnie zasypywał, zasiadłem w fotelu i począłem doń przemawiać rozsądnie, po przyjacielsku.
Wykazałem mu, że wpadł w tarapaty z własnej winy i że rezultaty tego noszą na sobie piętno jakiejś poetyckiej sprawiedliwości. Jadł za dużo. Zaprotestował i przez chwilę dyskutowaliśmy na ten temat.
StaÅ‚ siÄ™ krzykliwy i rozdrażniony, wiÄ™c poniechaÅ‚em tej lekcji. — A poza tym — rzekÅ‚em — zawiniÅ‚ pan, nie nazywajÄ…c rzeczy po imieniu. Nie mówiÅ‚ pan o nadmiernej tuszy, co byÅ‚oby sÅ‚uszne, choć maÅ‚o pochlebne, ale o nadmiernej wadze. Pan…
Przerwał mi, mówiąc, że zgadza się z tym wszystkim. Ale co ma teraz robić?
Odpowiedziałem, że powinien się jakoś przystosować do okoliczności. Zaczęliśmy więc rozsądniej traktować całą sprawę. Rzuciłem myśl, że zapewne nie byłoby mu trudno nauczyć się chodzić rękami po suficie…
— Nie mogÄ™ spać — poskarżyÅ‚ siÄ™.

Powered by MyScript